Annie Are You Ok
Will You Tell Us That You're Ok
There's A Sign In The Window
That He Struck You-A Crescendo Annie
He Came Into Your Apartment
He Left The Bloodstains On The Carpet
Then You Ran Into The Bedroom
You Were Struck Down
It Was Your Doom
Will You Tell Us That You're Ok
There's A Sign In The Window
That He Struck You-A Crescendo Annie
He Came Into Your Apartment
He Left The Bloodstains On The Carpet
Then You Ran Into The Bedroom
You Were Struck Down
It Was Your Doom
- Głupio było ufać w to, że cokolwiek uda nam się zmienić, gdy świat sam w sobie pełen jest pesymistów niegodnych współpracy. Gdy wiesz, że gdzieś tam istnieje ktoś godny zainteresowania, wszystko, absolutnie każda rzecz staje się prostsza do wykonania. I my chcieliśmy coś zmienić. Chcieliśmy pokazać światu, a przede wszystkim nam samym, że mamy w sobie moc naprawy, jeśli nie wszechświata to, chociaż naszej zielonej planety. To takie proste uwierzyć, nie wypierać się, że coś nas interesuje, inne coś wzbudza emocje. Jesteśmy ludźmi i właśnie to wyróżnia nas na szczeblu ewolucji. Możemy czuć i działać i nie wstydzić się tego jakby było to naszym najgorszym koszmarem.
Ospale przerzucał kanały. Informacje, teleturnieje, muzyczne listy, płytkie komedie - zlewały się w jedną migoczącą całość. Było lepiej, choć nie przyjemniej. Czuł się mentalnie wycieńczony, a im bardziej był bierny tym mniejszy stawał się ból jakby czekając jedynie na odpowiedni moment do ataku. Stracił nawet wiekową ochotę na wstanie i ucieczkę na drugi koniec świata. Podobno pech zawsze przychodzi w parze z inną tragedią. Tak, chyba było to prawdą patrząc na wielki nagłówek zamieszczony na pierwszej stronie dziennika, który kupowali w kiosku po drugiej stronie ulicy. 'Śmiertelny wypadek pochłonął jedną ofiarę' odwrócił wzrok. Wodniste kropelki migotały blaskiem na jego źrenicach. Każdy kiedyś będzie musiał umrzeć. Tyle mu o tym opowiadali, przygotowywali go na najgorsze i pocieszali, że przyjdzie taki dzień, w którym jeszcze raz zobaczy wszystkich swoich bliskich. Skłamałby gdyby nie wyznał, że stało się lepiej niż przypuszczał ogół. Matt jego najlepszy kumpel chorował na białaczkę. Szereg chemioterapii i eksperymentalne leczenie nie przyczyniło się do poprawy jego zdrowia, a tym bardziej humoru. Bóg nie przedłużył z nim kontraktu i nawet, jeśli nie mówiło się o tym głośno, wiadomym było, że wkrótce wybije jego ostatnia godzina. Do tego dziwne napady epilepsji wyłączające na kilka chwil jego podświadomość. Jakby ktoś kliknął przycisk restartu. Właśnie to przytrafiło mu się na tej drodze. Padał deszcz. Zza szyb ledwie było widać świat, a jego mózg wyłączył zasilanie. Nie dłużej niż na minutę, ale i to wystarczyło by zasnął snem sprawiedliwych. Nawet tego nie poczuł, nie miał świadomości przegranej walki. Bitwy bywają ciężkie. Dają złudne nadzieje, że potrafimy sobie poradzić z najgorszymi koszmarami, a gdy jesteśmy przy samej linii mety spada na nas wielki tonowy odważnik trosk i bezradności. Londyn o poranku nie zachęcał do pozostania w dobrym nastroju. Wrony krakały zawzięcie zwiastując dramatyczne wydarzenia. Czytał kiedyś o nich, jako o symbolu zbliżających się żniw śmierci. Zwiastunki piekieł uwięzione w skrzydlatych karłach, płaczące nad swym marnym losem. Świst wiatru podrywający do lotu ułożone w precyzyjne kupy liście. Parada głupców, co to w ludzkim zgiełku wciąż szukają bratniej sobie duszy, by stanąć, by popatrzeć, by uśmiechnąć się smutno i pójść dalej. Nic się nie zmieniło. Tylko jego nie było i ona też zamilkła tak jakby nigdy nie istniała. Jakby tylko mu się przyśniła w dziwnym realistycznym śnie. Siedzieli nad zimną pizzą starając się stworzyć cokolwiek, co chociaż w zarysie przypominałoby piosenkę. Niall brzdąkał nieśmiało na swojej gitarze tuż przy otwartych balkonowych drzwiach. Wszystko zamarło. Zapanowała cisza bardziej przerażająca niż zwykle. Wcisnął na uszy słuchawki chcąc odgonić całą szarość wrednych, napierających na podświadomość myśli. Chciał siedzieć jedynie w fotelu, nieruchomo, nie istniejąc, prawie nie oddychając. Westchnął ciężko obserwując jak pierwsze gigantyczne krople uderzają o parapet. Książka, którą właśnie starał się przeczytać spoczęła spokojnie na jego kolanach. Gdzieś tam pomiędzy kolejnymi kartkami istniał wciąż oderwany od spójnej całości fragment dziesiątego listu.
Wczoraj w nocy pomyślałam, że czas najwyższy otworzyć oczy, dać coś z siebie. W większości przypadków nie zasługuje, bowiem na ludzi, którzy pojawiają się w moim życiu. Mogę im powiedzieć dziękuje, mogę ich przytulić czy nawet zerwać kwiatek z ogródka sąsiadki, ale czy to wystarczy? Poświęcają się dla mnie. Zmieniają swoje plany, przekształcają grafiki. Budzę się przy nich i zasypiam. To chore. Powinni mieć swoje życie. Wiem, że to jest jeszcze ten czas, w którym boją się mnie zostawić samą. Cóż, stało się. Nie cofnę zegara. Ale nie chce przecież się zabijać. Nie rozmawiam z żyletkami jak niektórzy desperaci. Gdybym stanęła przed Tobą i gdybym ci powiedziała otwarcie, że po tym wszystkim najważniejszym dla mnie celem jest żyć zwykłym, prostym życiem, uwierzyłbyś mi? Tak, ja sobie samej też bym nie uwierzyła. Wybacz, że zawracam Ci głowę.
Dłoń przeczesała jasną grzywkę. Nie zawracała mu głowy, wręcz przeciwnie oderwała od jakże monotonnej przyziemnej problematyki zdarzeń. Nuty w jego wnętrzu tworzyły nowe brzmienia. Hałasowały uparcie jak małe kolibry zbierające odżywcze nektary. Jak bardzo mogli być do siebie podobni? Raz zachorował na tyle mocno by przestać postrzegać wszystko dookoła w pastelowych odcieniach. Zachorował na tyle bardzo by rozmawiać z metalowymi ostrzami. Każdego wieczora tuż przed dwudziestą drugą jak wieczorny pacierz, codzienna modlitwa o nowe pokłady siły. Uratował się. Zrobił krok do przodu. Nie rozczulał się i nie opowiadał o tym ludziom, bo nie chciał by ktokolwiek wiedział o nim rzeczy, których on sam się wstydził.
Teoretycznie rzecz biorąc odkąd pomału zagłębiam się we własną przeszłość i tak naprawdę poznaję dziewczynę, którą byłam, to nagle zaczyna okazywać się, że osoba, która staje mi przed oczami - to nie ja. Potrzebuje czasu żeby zachować to, co zostało z tamtego człowieka, którym przez te wszystkie lata się stawałam. Zaczynam pomału zastanawiać się czy to, co starałam się zrobić dla siebie, dla innych ludzi miało najmniejszy sens? Każdy z nas dąży do tego by być człowiekiem, moje człowieczeństwo zaliczyło akt zgonu zanim je w sobie odkryłam. Kiedyś się zmienię, odkryje przed światem prawdziwą twarz, ukrytą pod maską niewinności i zapomnienia, ukrytą przed społeczeństwem, istniejącą tylko dla jednostek. Jestem, to się liczy. Nie myślę o tym, co będzie, kiedy rok ulegnie zmianie, kiedy na twarzy pojawią się pierwsze mimiczne zmarszczki, kiedy przyjdzie po mnie biała pani, kiedy umrę w zapomnieniu, kiedy nic już nie będzie takie samo. Będę sobą. Dziewczyną z rozwianymi włosami, z głową pełną wiary, pomagającą innym. Czy życie nie polega właśnie na tym? Na nieustannej walce o istnienie? O każdą najmniejszą sekundę bycia szczęśliwym? Czy będę właśnie taka? Radosna jak skowronek zwiastujący bezchmurne przedpołudnie? Przynajmniej takie jest moje postanowienie. Jednak - jak na razie - jestem jedynie wrakiem, ubezwłasnowolniona światem, tym wszystkim, co spotykam na swej drodze - bez żalu, bez goryczy znoszę swój los. To wszystko dla nich - hipokrytów i ostentacyjnych ludzi. Moich braci, złodziei mojej niewinności. Tak, dokładnie, bo przecież ja się taka nie urodziłam. Z kamienną twarzą i przekleństwem na ustach. To ich wina, to oni zerwali tą niewinną różę, która rosła gdzieś tam na przydrożnym parkingu, karmili ją nienawiścią i grzechem, poili strachem. A potem, kiedy jej jedwabiste płatki zwiędły i kolce tak nagle zaczęły ranić ich dłonie - wyrzucili ją, podeptali, a kiedy odchodzili splunęli na pożegnanie tak jakby nigdy się dla nich nie liczyła. Odeszła, taka mała, zmęczona własnymi uczuciami - z nową tęsknotą. Nieustannie staram się przedrzeć przez gęstą mgłę własnego szaleństwa by, choć przez chwilę spojrzeć na własną przyszłość. Nie pamiętać teraźniejszości. Za wszelką cenę nie szukać przyczyn, nie analizować powodów. Biegnę przed siebie, uciekam przed tym wszystkim, co stworzyłam. Odchodzę w ciemną nicość, w której śmiertelne sekundy odliczają klepsydry wypełnione ludzką krwią. Kradnę własne dni z kalendarza Boga gdzie wyraźnie nad moim nazwiskiem ktoś nakreślił czarny krzyż. To początek mojego końca. I nagle wydaje z siebie niemy krzyk, wiem, że nic nie mogę zrobić z przeszłością. Tylko gasnące światła latarni przypominają mi nadchodzący nowy świt. Z przymusu podnoszę głowę z poduszki, ciągnę to życie, sprawy, których nie mam szans rozwiązać. Żyje, bo nie mam odwagi ze sobą skończyć.To taki kredyt. Pan i władca wystawił mi czek bez pokrycia, czek na moje własne życie. Sama decyduje, kiedy przyjdzie czas na jego realizacje. Chociaż on wierzy w to, że sama potrafię o sobie decydować.
- Wszystko gra Annie ? Jesteś jakaś dziwna dzisiaj.
Wcale nie była dziwna, była normalna, taka jaką się stawała, gdy zamykane były ostatnie drzwi jej ośmiopokojowego domu. Tam, między starymi szpargałami, a nikomu niepotrzebnymi gratami niegodnymi uwagi mogła być w końcu sobą. Siadała naprzeciwko okna i gapiąc się bezmyślnie na rażące promienie zachodzącego słońca modliła się w duszy o cud dla siebie i swoich bliskich. Nic się nie zmieniało. Podobno trawa wciąż była zielona, a niebo niebieskie. Hałaśliwi sąsiedzi z naprzeciwka puszczali dudniące dźwięki basów rockowych zespołów. Samotna matka z ich gościnnej szopy przychodziła na codzienne obiady a ona sama...? Ona sama wciąż grała rolę cudownej córki pokutującej za własne błędy. Była wzorem, którego nie powinno się naśladować. Mały Jo dotykał palcami jej twarzy i pytał tak naturalnie z troską 'bolało Cię?' Nie mniej niż teraz. Nawet, jeśli rany się zagoiły to dusza materializowała każdą rozoraną bruzdę, posypywała ją solą, zalewała alkoholem lub innym żrącym roztworem.
- Wiesz doskonale jak bardzo nie lubię tutaj przychodzić.
Dawno przestała widzieć sens w przesiadywaniu z nimi wszystkimi w jednym pomieszczeniu. Cieszyli się, chichotali rozbawieni rzucając w eter coraz to pikantniejsze zasłyszane gdzieś przypadkiem dowcipy. Gdy przez te kilka tygodni była jego dziewczyną nie zauważała, do jakich płytkich spraw sprowadza się cała ta ich, co sobotnia gadanina. Jakby nagle wydoroślała. Jakby zmieniła poglądy w trybie natychmiastowym, tylko wspomnienia pozostawały nienaruszone.
- Holden? Kochałbyś mnie gdybym była sobą, ale przytyłabym kilka kilo? Albo gdybym miała jakiś straszny wypadek, a moja twarz już nigdy nie wygadałaby tak jak dawniej? - Te jej głupiutkie pytania.
- Zawsze Annie, bez względu na wszystko. - I te jego dorosłe odpowiedzi.
- Mówisz to, żeby mnie uspokoić? - Ciekawość domeną nastoletnich dziewczynek.
- Mówię to, bo tak jest. - Chyba nawet w to wierzył. Może nawet myślał, że mówił prawdę. Czy można komuś zarzucić kłamstwo, gdy twierdzi, że jest dzień a kilka godzin później zapada nagle zmierzch?
Przygryzła wargi spuszczając wzrok. Ciemność panowała wszędzie od dawien dawna. Dłoń chłopaka przesunęła po jej odsłoniętym nadgarstku. Lekkie drżenie kończyn obwieściło chłód.
- Zmieniłaś się. - To dziwne wibrato w jego glosie było żalem? Nie mogli tkwić w martwym punkcie, nie mogli udawać, że nic się nie stało, gdy wydarzyło się tak wiele. Mieli te swoje naście lat. Świat dopiero otwierał się na nich całych, a on jak ten stary osioł uparł się właśnie na nią. - Kiedyś byłaś szczęśliwsza. - Obróciła twarz w jego stronę. Kiedyś było pojęciem względnym, kiedy było to 'kiedyś’, bo jakoś nie potrafiła tego przywołać w pamięci. Wtedy, gdy żył jeszcze Dylan? A może wtedy, gdy z chorą podnietą unosiła się w powietrzu szalejąc na skateboard-owej rampie? Czy wtedy, gdy poznała Lee albo jego, Holdena, który miał być parszywym księciem, a okazał się jedynie tchórzem?
- Byłam? Naprawdę byłam szczęśliwsza Holden? - W przeciwieństwie do jego szeptu, jej głos był dosyć doniosły. Wciąż nie pozbyła się nutki ukrytej dumy, jaka wylewała się z każdego słowa. Uszy wyłapały gdzieś tam w przestrzeni prosty zwrot 'Daj jej spokój, nie jest dzisiaj w nastroju' kolejne tłumaczenia. Zrzuć wszystko na chorobę, jesteś kaleką, masz swoje pieprzone cholerne prawo nienawidzić ludzi, a oni i tak wszystkim tym cię wytłumaczą. Jej nastrój nie miał tutaj nic do rzeczy. Była jedynie rozdrażniona własną bezradnością i spawami, które porzuciła w poprzednim życiu, a których teraz za nic nie mogłaby już skończyć. Wstała potrącając gigantyczny dzbanek z kawą. Gorąca ciecz spłynęła po jej łydce kończąc żywot na ciemnym materiale trampek. Zasyczała cicho. Pomieszczenie wypełniły pomruki irytującej troski. Doskoczył do niej prawie natychmiast. Cofnęła się o krok nie pozwalając na żaden kontakt. Zastanawiało ją, kiedy w końcu dotrze do jego umysłu, że to, co było kiedyś nie jest tym, co jest teraz. Nie mogła przywrócić w pamięci tych wszystkich uczuć, jakimi go darzyła. Ciepło w okolicach serca przerodziło się w czystą obojętność. Motylki pozjadane przez tłuste robale, przestały egzystować.
- Musisz to zostawić Annie, musisz! Wiem, co mi powiesz, na wszystko masz tą swoją odpowiedź, ale pomyśl tylko, nie wszystko jest jeszcze stracone. Powiedzieli Ci, że... - Nie dała mu dokończyć. Jej dłoń z impetem wylądowała na jego policzku. Płytki uprzednio oddech przeszedł w mozolne posapywanie. Przeraziła sama siebie. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na tak krańcową reakcję. Mieli jedynie porozmawiać. Wytłumaczyć sobie wszystko od podstaw by pójść naprzód, każde swoją drogą. Cisza ją przerażała. Zwiastowała nie tylko burze, ale i nadciągające zmiany. Gdyby tylko potrafiła przeskoczyć te wszystkie kratery, które kopała tygodniami. Przystawiła dłoń do ust nie bardzo wiedząc, co powinna w tym momencie zrobić. Nie chciała przepraszać, bo w gruncie rzeczy nie czuła się winna, nie chciała się tłumaczyć, bo on zdawał sobie sprawę, w którym momencie przekroczył granicę, nie chciała rozdrapywać tych ran przy obcych, bo nie byli tutaj sami. Czy patrzył na nią? Tak, wbijał w nią spojrzenie jakby odkrył właśnie istnienie całkiem innej dziewczyny, o której nigdy nie wiedział. Było w niej coś uparcie samobójczego, jakby pociągała ją ta szalona walka z wiatrakami. Lee kiwnęła do niego głową. Znał wszystkie umowne znaki. Gdy Annie miała pozostać w niewiedzy prawie do siebie migali nie wykorzystując żadnych dźwięków.
- Holden? - Przyznawanie się do winy nie należało do jej mocnych stron. Przecież nie zrobiła tego celowo. - Ja...- To nie miało sensu. Straciła całą zdolność przekonywania siebie i innych, że jakoś da się odbudować nadszarpnięte reakcje. Zarzuciła na plecy szary płaszcz, szyje obwiązała gigantyczną niemalże chustą. Sto lat temu, gdy wszystko układało się po jej myśli mogłaby to wszystko obrócić w żart. Mogłaby też nadąsać się i powiedzieć w oburzeniu, że nikt nie rozumie jej światopoglądu. Dzisiaj potrafiła jedynie usunąć się z pola walki. Dla nich nie dla siebie.
- Jesteś pewny, że chcesz dzisiaj grać? Możemy to zrobić sami, nic wielkiego się nie stanie, wiesz o tym prawda? Lou? Ziemia do Louise'a jesteś wciąż z nami? Haaaaaaaalo? Tu mówię ja, Niall... - Uśmiechnął się pod nosem. Jasne, że ich słuchał. Zwyczajnie przeszedł w tryb pracy w tle. Zużywał jak najmniej energii. Ostatnio to było jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić. Nie męczyło, nie drażniło ludzi wokoło. Pozwalało przetrwać wszystkie dziwactwa tłumu. Podpisał kolejny zwitek papieru podstawiony mu tuż pod nos przez małą czarnulę.
- Dla kogo? - Przynajmniej nie zatracił zdolności aktorskiego podejścia do fanów. Wciąż był milutkim, przyjaznym, radosnym chłopakiem z One Direction. Dla Annie. Uniósł spojrzenie niebieskich oczu na nieznajomą dziewczynę. Chyba oszalał. Tak definitywnie oszalał. Przecież nie jednemu psu mogło być na imię Burek. Czy on porównał ją do kundla? Nie tak w stu procentach, ale w pewnym stopniu. Spokojnie. Instynktownie czuł, że musi odstawić na jakiś czas wszystkie energetyki, jakie spożywa w ciągu dnia. Postawił na pergaminie pierwszą krzywą literę. Powinien był się nie odzywać. Powinien był milczeć z wszystkich możliwych sił. Harry zezował w jego stronę ustawiając się właśnie do zdjęć z kolejną grupką. Zayn chrząkał coś niezrozumiale, co jakiś czas.
- Lubisz gorącą czekoladę? - To on to powiedział? Ten głos wydobywający się z jego krtani był całkiem obcy, a przecież nie mógł należeć do nikogo innego. Horan o mało, co nie udusił się dopiero ugryzionym kęsem słodkiego batona. Co on robił? Dziewczątko zapiszczało radośnie czując się wyróżnione. I zaczęło się. Tak, lubiła. Tak, z cynamonowa posypką. W dużym kubku, a nie w kartonowym opakowaniu. Z łyżką cukru i laską wanilii. Tu i tam. Z tymi i z tamtymi. Z rana i z wieczora. Za dużo mówiła. Była jak katarynka nakręcona przez grajka.
- Chciałabyś może... - Plastikowy długopis uderzył w jego skroń. Co do...?! Nie musiał nawet pytać. Liam stał w pozycji gotowej do działania sięgając właśnie po kolejną porcję amunicji. Bawił się w anioła stróża czy nudziło mu się na tyle bardzo by wyprowadzać z równowagi najlepszego kumpla? Dobra, fakt faktem Tomlinson posuwał się systematycznie do granicy totalnej głupoty, ale z drugiej strony to były jego błędy i działania. Za ich plecami z hukiem otworzyły się wejściowe drzwi. Jeszcze raz ogarnął tłum wzrokiem. Dziewczynka przysunęła się do niego dając mu subtelny znak, że wciąż tu jest, że wcale nie rozpłynęła się w powietrzu. Jęknął. Oprzytomniał nagle z transu wywołanego serią wspomnień. Nie mógł tak dalej. Igranie z samym sobą nie było dzisiaj w cenie.
- Chciałabyś może darmowy kupon do Starbucksa? - To było idiotycznie, durne wręcz. Cztery męskie głosy gruchnęły śmiechem w idealnym synchronie. Czarnula fuknęła, tupnęła nóżką i tyle było jej widać. Spartaczył to. Jak wiele innych spraw. Przynajmniej o tym wiedział. Wycofał się w geście rezygnacji mijając menadżera przytulonego do futryny wejścia.
- Za czterdzieści pięć minut zaczynamy. - Zmrużył oczy dając mu znak pełnego zrozumienia. Jeszcze tylko cztery godziny i będzie mógł wylądować we własnym łóżku. Przeczyta kilka rozdziałów nowego kryminału. Wyje Zaynowi miodowe musli i zaśnie z nadzieją na lepsze jutro.
Nawet nie starał się jej zrozumieć, nawet nie chciał, nawet nie próbował. Przecież miał miano przyjaciela, miał być "zawsze" nie licząc wszystkich świąt, sobót i niedziel, a do tego dni, kiedy lecą zasmarkane chusteczki, a krew się nie chce zatamować. Ufała. Wierzyła. Nie poddawała osądom. Pytania zostawiła na później. Zakręciła się piruetem wokół wspomnień. Gdyby tylko mogli mieć jeden dzień dłużej, co wtedy by powiedziała? Wyszła. Drzwi zaskrzypiały zamykane za jej osobą. Wchłonęła zimne powietrze. Potrafiła nie oddychać bardzo długo, bardzo długo wstrzymywała już to powietrze w swoich płucach. Nareszcie przyszedł czas na odetchnięcie, na długie zdanie bez wdechu. Na bycie dla samego siebie. Uprzejmy pan taksówkarz, który od lat bawił się w jej spowiednika pomógł jej wsiąść do auta. Głowa opadła na wezgłowie. Zapach leśnej choinki nie był jej ulubionym. Sztuczny, chemiczny, produkowany masowo. Nie ma odpowiedniego momentu na złamanie czyjegoś serca. Tasiemiec kłamstw zaplątał się wokół jej gardła, wbijając w nią toksyczne haczyki. Przetarła dłonią szczypiące oczy. Odgarnęła z czoła burzę kręconych włosów. Większość uwięziła pod popielatym kaszkietem. Torebka mocno przyciśnięta do piersi wibrowała dziko, co kilkanaście minut. Musiała wybrać miejsce podróży. Musiała gdzieś przeczekać do rana. Musiała tak dużo, a tak mało było w niej życiowej energii.
- Maleńka? - Obudził ją nagle bez żadnego ostrzeżenia, tak po postu bez pytania o zgodę. Zatrzepotała zaskoczona powiekami. Przesunęła się na środek tylnego siedzenia. Wychyliła twarz do przodu pozwalając lekkiemu wiaterkowi na zabawę rozmierzwioną grzywką - Zmiana nie pojawi się, jeśli będziemy czekać, aż ktoś ją spowoduje lub aż nadejdzie odpowiedni czas. My jesteśmy tym, na kogo czekamy. My jesteśmy zmianą, której szukamy. - Zamarła. Zadrżała. Spochmurniała. Zlękła się jego prawdziwej mądrości. Słowa zawsze pozostaną tylko słowami dopóki nie tchniemy w nie życia. Były takie chwile, kiedy czuła, że spadają jej z oczu wszystkie zasłony. Jedna po drugiej, masywne, ciężkie, ciemne, niedostarczające ni grama światła. Rozpłakała się. Niczym to małe dziecko pozbawione bezpiecznej otoczki załkała przerażająco. Ta ciemność w jej duszy i w jej umyśle. Zatraciła się. Przestała racjonalnie myśleć. Istniały tylko noce. Bezgwiezdne. Duszne. Mroczne. Ciepła dłoń otarła z jej twarzy kilka kryształowych kropel. Nie dłużej niż dwa tygodnie temu powiedziała mu 'Bądź przy mnie, gdy będzie naprawdę źle. Gdy wszystko będzie się sypało. Gdy będziemy się nawzajem nienawidzić. Wtedy najmocniej będę cię potrzebowała.' Dzisiaj nie było już nic. Czasem, gdy człowiek chce zrobić coś ryzykownego, mówi sobie: 'I tak nie mam nic do stracenia'. A potem ku jego rozpaczy okazuje się, że jednak coś, czego się nie ma, też można stracić. I wtedy jest się na minusie - moralnym, emocjonalnym i psychicznym. Oto gorzka życiowa prawda - zawsze może być gorzej. Podparła brodę zmarzniętymi dłońmi. Ciągle gubiła rękawiczki. Miała ich milion par, milion pierwsza na wszelki wypadek.
- Chcesz do niego pojechać? - Staruszek znał ją zbyt dobrze by wmówić mu, że nic się nie stało, że to tylko hormony, że zaraz przejdzie, że każdemu może zdarzyć się gorszy okres, że jest dziewczynką, która czasami ma dramatyczne momenty. Pojechać do niego. Nie nie chciała. Nie przypuszczała by on chciał. Niech Lee najpierw go udobrucha. Niech mu wytłumaczy. Niech to odkręci, chociaż troszeczkę. - Maleńka? - Najgorzej jest wtedy, gdy ktoś cię kocha, a ty nie wiesz, co zrobić, żeby dyskretnie powiedzieć mu, że tego nie chcesz, bo twoja miłość już odeszła. Rozpłynęła się wraz z zachodem słońca.
- Do Holdena? Nie, nie chce, nie teraz. - Zaśmiał się rozbawiony. Najnormalniej w świecie wybuchnął tym swoim gardłowym zachrypniętym śmiechem.
- Do Nialla głuptasku, od Holdena przecież Cię odbieram. - Miał rację o tym akurat nie pomyślała. Oddałaby wszystko by zabrał ją w tamto miejsce, gdzie ludzkie błędy są zapomniane. Gdzie godziny odliczane są uśmiechami i dźwiękiem chichotu. Pokiwała jedynie głową cofając się w mrok pojazdu. Szarpnęło. Ruszyli z gracją spłoszonego rumaka. Czas wyjechać, odpocząć od tego miejsca, od uczuć, które nie dają spokoju, od ludzi, przed którymi nie ma się już siły udawać, że wszystko jest w porządku. Czas wyjechać daleko stąd i pozwolić sobie na słodki odpoczynek i chwile zapomnienia.
- Ty tak serio chciałeś się z nią umówić? - Wrzasnął Zayn.
- Z tą karlicą? - Rzucił w przestrzeń pytaniem Harry.
- Tylko dlatego, że miała na imię tak jak ona? - Przeanalizował sytuację, Niall.
- Zwariowałeś. - Oszacował psychologicznie Liam.
- Nic przecież się nie stało. - Wzruszył beznamiętnie ramionami.
- Stało się, ZWARIOWAŁEŚ! - Rozłożyli ramiona w geście rezygnacji.
Wszystkie jej myśli stały się nieokreślone i jakby zamglone, stężały smutek opadł na dno jej serca, ale nie wywoływał ucisku. Było prawie, że przyjemnie bezpiecznie. Dwadzieścia trzy... dwadzieścia siedem... trzydzieści sześć. Schody zdawały się nie kończyć. Potrąciła kogoś. Przeprosiła. Poszła dalej. Minęła ochronę. Szatnię. Zejście do sali koncertowej. Windy towarowe. Zatrzymała się w pół kroku delektując się zapachem świeżej waty cukrowej. Tłum wrzeszczał dookoła zdyszany. Usunęła się z miejsca w nadziei, że nikt jej nie zabije, nikt nie stratuje. Była tu tyle razy. Jeszcze zanim zaczęła przychodzić tu dla niego. Zbłąkany uśmiech spoczął na jej malinowych ustach. Resztki błyszczyku zalśniły światłem reflektorów, odbitym ze sceny. Początek jego marzeń. Powód do całej gonitwy. Bycie córką współwłaściciela areny miało swoje ukryte plusy. Nikt nie pytał o pozwolenie, nikt nie pytał o bilet. Wystarczyła ta mała Vipowska wejściówka zgrabnie zapieczętowana plastikiem. Usiadła w ostatnim rzędzie trybun. Tym najsłabiej oświetlonym gdzie za jej plecami znajdował się jedynie zamknięty magazyn starych niewykorzystywanych już nigdzie sprzętów. Zarzuciła nogi na przednie oparcia. Echo podniesionych głosów dobiegało z dołu niczym zapowiedz czegoś niezwykłego. Odwiązała zapętlony szalik. Gorąco przebijające się przez wszystkie warstwy jej odzieży było uciążliwe. Jeszcze była smutna resztkami tej drażniącej tęsknoty za byciem zwykłym, prostym człowiekiem. Dobre dziewczynki nie pytają, są usatysfakcjonowane tym co mają, a ona? Ona szalała wewnętrznie na każdą wzmiankę o bracie, którego sprawa do tej pory nie została wyjaśniona. Popadała w odrętwienie, gdy ktoś miał czelność przytulić ją do siebie by powiedzieć, że to nie jej wina. Wpadała w dziwny rodzaj szaleńczego amoku, gdy sama starała się dociec prawdy. Cały potok myśli rozbijał się jej o tył głowy. Myśli straszliwych, myśli niechcianych. Usiłowała wyłączyć umysł na kilka krótkich chwil, by odpocząć, by zregenerować siły. Na próżno. Bóg robił jej na złość. Chciał ją ukarać, a skoro nie mógł jej zabrać na skraj piekieł to przynajmniej chciał ją doprowadzić do autodestrukcji.
- Tu nie można siedzieć, ma pani upoważnienie? - Tak posiadała je. Upoważnienie do płakania w miejscach publicznych. Do krzywdzenia osób jej bliskich. Do użalania się nad własną osobą. Do całodobowego cierpienia. Do jeżdżenia taksówką bez płacenia. Do udawania księżniczki w nagłych przypadkach. Do roszczenia sobie praw do wszystkiego i niczego. Nawet do siedzenia w tym cholernym miejscu miała swoje pieprzone upoważnienie. Wstała nie odzywając się ani słowem. Zebrała z miejsca rozrzuconą odzież. Wyminęła go prawie idealnie. Zahaczyła jedynie o jego masywne ramie. Jeden stopień w dół. Dwa stopnie w dół. Opryskliwy głos mówił coś do krótkofalówki. Tłumaczył coś komuś innemu. Przystanęła na krańcu pierwszego poziomu opierając się o odgradzające zejście barierki.
'If I don't say this now I will surely break
As I'm leaving the one I want to take
Forgive the urgency but hurry up and wait
My heart has started to separate'
Do kogokolwiek należał ten głos lubiła go słuchać. Lubiła sobie wyobrażać, że ktoś kiedyś o nią właśnie tak zawalczy. Faktów nie da się wymazać. I tych kilku wersów nie da się zapomnieć. Nieodwzajemnienie, bo jak to nazwać inaczej. Dobrze nazwane. Po prostu. I tyle. Nieodwzajemnienie. Nie trzeba nic więcej. Żadnych słów. To mówi samo za siebie. Westchnęła. Uderzenia serca przyspieszały z minuty na minutę. - Tu nie można przebywać, musi pani z nami pójść. - Brak reakcji. Brak życia w jej wątłym ciele. Jedynie ciemne błyski w oczach udowadniały jej, że wciąż była powiązana z ziemskim padołem. Dlaczego nie chcieli dać jej świętego spokoju? Na tą ostatnią piosenkę. Nie dłużej niż trzy minuty. To tak jakby odnaleźć przystań z dala od wszelkich burz. Każdy w coś wierzy nawet, jeśli jest to jego własna niewiara.
- Gdzie ją masz? - Loczek wysunął się zza filarów obserwując zbierający się do wyjścia tłum. Jeszcze nie pozbył się całej nagromadzonej energii, zawsze żałował, że te koncerty, całe to szaleństwo trwa tak krótko. Stawali na scenie, a pięć minut później już z niej schodzili. Przynajmniej tak to wyglądało w jego czasoprzestrzeni. Dla ogółu mijała godzina. Czasami półtorej, gdy bisowali w nieskończoność. Odwrócił twarz w stronę Nialla. Chyba o coś zapytał, a może tylko mu się wdawało?
- Eeeee powiesz mi gdzie ją masz? - Horan wyrwany z rzeczywistości nie bardzo wiedział, o co może chodzić Harry'emu. Co lub kogo miałby mu przedstawić akurat dzisiaj? Wepchnął w usta na wpół już zjedzoną kanapkę. Była sobota. Koniec roboczego tygodnia. W soboty nic się nie działo prócz... Cholera. Z rozmachem uderzył otwartą dłonią w zaczerwienione czoło. Jego głowa wyjrzała zza kurtyny dokładnie kilka centymetrów nad głową Styles'a.
- Ej nie wiem gdzie ona jest, a w ogóle miała być? - Nie ma co, teraz zabłysnął. Czuł się czystym ignorantem. Dlatego wolał być informowany wcześniej o wszystkich tych skromnych nawiedzeniach. Ale Bell wolała zjawiać się jak duch. Przychodziła. Poprawiała mu humor i znikała na kolejny tydzień. To był ich tradycyjny dzień zawodzenia nad wszelka beznadziejnością.
- Czego wy tam wypatrujecie? - Twarz Zayna wychyliła się zza głowy Nialla wbijając spojrzenie w bliżej nieokreślone miejsce. Czuł, że będzie zabawa. Normalnie przecież nikt nie udawałby 'przyczajonego tygrysa - ukrytego smoka' czając się za sceną. Usta zwęziły mu się w dzióbek, oczy przybrały obraz małych szparek przyzwyczajając się do dalekiego widzenia.
- Kaaaaaaaaa buuuuuuuuuuuuuuuum! - wrzasnął Liam rzucając się na plecy Malika. - Kogo dzisiaj śledzimy? - Zaśmiał się cicho dołączając do wyżej wymienionego kółka różańcowego. Beznamiętnie zawisł na barkach przyjaciela. No i poszło. Zaskoczony Zayn gruchnął na Nialla, a ten z kolei przycisnął do podłoża Harry'ego. Rozłożyli się w całej okazałości, ale nikt choćby na sekundę nie spuścił płyty z oczu.
- Yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy dobrze wy się czujecie? - Jak na żądanie cztery zaskoczone głowy odwróciły się w stronę znajomego głosu. No tak kogoś zabrakło w tym układzie. Biedny, niedoinformowany Lou znów został wykluczony z akcji. W zasadzie sam się wykluczył snując się bez większego celu między zestawionymi ze sceny instrumentami. Gdy go widzieli ostatni raz dopijał butelkę owocowego soku. Gdy widzieli go przedostatni raz wpatrywał się we własne odbicie, a jeszcze wcześniej modlił się do wyświetlacza telefonu. Chcieli dać mu minutę dla siebie. No i... - Wezwać pogotowie? - Nie był sobą, wiedzieli to razem i jednocześnie każdy z osobna. Pierwszy do pionu zerwał się Liam. Zmierzwił swoją jasną czuprynę dłonią, wydyszał coś o pilnej potrzebie i rozpłynął się niczym kamfora w przestrzeni. Malik rozejrzał się wokoło. Pobiegł w prawo. Zawrócił. Pobiegł w lewo. Stanął rzucając wokół pytające zerknięcia aż w końcu zabrawszy gazetę z regału oparł się o szafy udając, że wcale go tam nie było. Loczek wymaszerował raźno na scenę rzucając się na pożarcie resztce fanek. Zostali sami. Gdy grupa wolała nie narażać się na nagłe wybuchy gniewu Lou to Niall udawał pana psychologa. Głaskał go po główce i tłumaczył, że powinien poluzować wszystkie zaciśnięte gumki.
- Wszystko gra. - bąknął niezbyt pewnie wymijając przyjaciela. Poklepał go delikatnie po ramieniu. Uśmiechnął się. Wyczarował kilka pocieszających spojrzeń. - Wszystko ma się w jak najlepszym porządku Lou, zupełnie jak u Ciebie. - Sarkazm z niego wypełzł całą hordą. Chciał kłamać? Mogli to robić razem bez obawy o konsekwencje...
Piętnaście minut później było już po krzyku. Przeprosili ją dziesięć razy. Jedenaście razy powtórzyli, że dopiero zaczynają tu pracę, że nie mieli bladego, zielonego ani żadnego innego pojęcia, że jest tym, kim jest i przyszła po to, po co przyszła. Stała tam jak Sierotka Marysia kiwając głową po każdym ich słowie. Nic wielkiego przecież się nie stało. Nie zakuli jej w dyby, nie zwyzywali od psycho fanek. Poprosili jedynie o dokumenty tożsamości. Sama mogła im to ułatwić, a przecież wolała udawać, że nie wie, o co chodzi. Dopiero nocny ochroniarz zakończył całą farsę z cyklu, 'co Ty tutaj robisz dziewczyno'. Przycisnęła opasłą torebkę bliżej boku. Naciągnęła kaszkiet jeszcze głębiej na oczy. Pozwoliła odprowadzić się na samą płytę, jeśli to miało być zadośćuczynieniem, jeśli to samo w sobie miało im poprawić humory. Ktoś zapytał czy będzie potrzebowała później taksówki, ten lepiej doinformowany zasugerował, że może wypadałoby zadzwonić po szefa. Zaprzeczyła wszystkim ich wydziwianiom. Radziła sobie. Nic po drodze jej nie zabiło, więc i tutaj miała marne szanse na śmierć.
- Poradzę sobie. - Starała się by jej głos brzmiał jak najbardziej przyjaźnie, by był odzwierciedleniem resztek uwięzionego w niej optymizmu. Dłoń zsunęła się po metalowej poręczy, a zaraz za nią poruszyło się ciało. Kroczek po kroczku niczym to końcowe odliczanie. Już prawie była na miejscu. Z mroku wyłaniały się mizerne szarawe półcienie. Ustawiła się w jedynej wolnej przestrzeni. Wiatr wydobywający się z wentylatorów poruszał jej za dużą koszulką. Nawet nie wyglądała ładnie. Porwane dżinsy, rozpadające się trampki, koszulka ukradziona ojcu z kilkoma niedopranymi plamami smaru samochodowego. Gdyby była większą można by było wziąć ją za młodzieńca. Porzuciła wszystko na posadzce. Obróciła się wokół własnej osi. Szepty narastały. Zbliżały się niemożliwie szybko. Poczuła go... poczuła ciepło jego ciała... jego oddech na policzku i smagnięcie ciepłych, wilgotnych warg...
- Czekałem na Ciebie. - Wtuliła się w odsłonięty kawałek szyi chłonąc każdą pojedynczą nutę, zapachu jego skóry. Czyż nie tego właśnie oczekiwała? Sytuacji, która ukoi zmysły. Człowieka, który odpędzi chmury. Jęknęła zadowolona przywierając do niego jeszcze bardziej.
______________________________________________
Dzień dziesiąty, dokładnie jak w zegarku a my wracamy z rozdziałem numer dwa. Co mogę o nim powiedzieć? Nie wiem czy będziecie lubić tego Lou. A jeśli nawet zapałacie do niego sympatią to na pewno jeszcze nie teraz. Pisząc to wciąż mam mieszane uczucia. Nie wiem jak dobrać słowa by przekazać wszystko to co chce opisać. Troszkę jeszcze w tym się gubię. Annie jest taka inna niż wszystkie dziewczyny. Bardziej skomplikowana i może dlatego mam w sobie taką cholerną obawę, że kiedyś ją spłycę niechcący co byłoby morderstwem na tej postaci.
Z tego miejsca chcę wam podziękować. Siedem osób wypowiedziało się pod pierwszym partem.
Vick - była pierwsza i wzbudziła we mnie i chyba w nas nadzieję, że może ktoś to przeczyta. Dzięki Tobie droga moja Death nie umarła od mojego ciągłego jojczenia pod zacnym tytułem 'dlaczego wszyscy nas olewają' xD
Maryśka - a Ty wciąż masz siłę czytać moje filozoficzne rozkminy nad sensem i bezsensem. Podziwiam ^.^
Gabrielle - wpadłaś tu akurat w momencie mojego nerwowego załamania kolejnym pisanym rozdziałem. Kopnęłaś mnie w tyłek żebym w końcu ogarnęła wrotki, wielkie dzięki Ci za to.
Hoodie - odgadłaś moje niecne postanowienie dotarcia do ludzi starszych duszą aczkolwiek i ta pozostała grupa mogłaby coś z tego wynieść.
Aleksja - głupia, głupia Young się popłakała. Zwale to na okres i zapomnę, że się w ogóle przyznałam bo pomyślicie, że jestem psychiczna.
N - nawet ja czytam to kilka razy bo momentami zapominam co tak naprawdę jest najważniejsze.
Avicii - mam nadzieję, że z nami zostaniesz...
Rozpisałam się ale musiałam, naprawdę musiałam was wszystkie wymienić. Tak wyjątkowo skoro to był pierwszy rozdział a wy byłyście pierwszymi czytelniczkami. Wdzięczna jestem niezmiernie i kocham was za ten czas poświęcony Annie i nam dwóm.
xoxo Young
Bez zbędnego rozpisywania się... Dziękuje wam wszystkim i każdemu z osobna za przeczytanie, a także uchronienie mnie przed śmiercią :P Mam nadzieje, że będziecie trwać przy naszym boku do samego końca, że nic was nie zniechęci, czy też odstraszy, a także że pojawi się tu więcej ludków chcących poznać Annie jak i resztę ekipy.
I przyznać się, kto nabił tylko głosów Zaynowi? :3
Death
Jejku brak mi słów. Otworzyłam zakładkę - komentarze, z zamiarem napisania czegoś mądrego, czegoś co choć po części dorównywałoby nowemu rozdziałowi, ale nie umiem. To jest niesamowite. Aż trudno mi uwierzyć, że coś tak genialnego, głębokiego, nietuzinkowego można napisać. Czytałam w życiu naprawdę wiele rzeczy. Podobno najwięcej w naszym mieście za co dostałam kolejną książkę od biblioteki. Ale jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Nie znam nikogo kto wam dorównuje. Jeżeli naprawdę się jeszcze gubisz w słowach, to nie dajesz tego po sobie poznać. Nie wyobrażam sobie lepszego ich doboru. Jeśli rzeczywiście Cię zmobilizowałam do pracy to bardzo się cieszę. I ja jako jedyna głosowałam na Liama -.- No ale cóż i tak podejrzewam, że zrobicie tak jak będziecie chciały, a nie według ankiety. Boże, jak wam tu zaśmieciłam. Mam nadzieję, że wybaczycie. No i oczywiście czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Young, że płakałaś przeze mnie ale musiałam wam to napisać. Jakoś tak czułam potrzebę wyjawienia tego jak wpłynął na mnie wasz rozdział i cieszę się, że to co powiedziałam wywołało u ciebie tak ogromne emocje jak czytanie waszego dzieła wywołuje u mnie. Podziwiam was obie całym serce, duszą i mózgiem - który podobno posiadam.
OdpowiedzUsuńKolejna prawda o waszym rozdziale? Cóż, jest genialny i znowu czytałam go z zapartym tchem i co najważniejsze obrałam taktykę na czytanie waszego opowiadania. Jedyne co jest przy nim potrzebne to spokój i kubek gorącej herbaty, kawy czy też kakao, które mi osobiście pomagają się skupić nad tym co chcę jak najlepiej zrozumieć. Chociaż jeszcze do końca nie rozumiem tego zawirowania z Annie, gubię się w co poniektórych faktach to w głębi duszy wiem, że z każdym rozdziałem więcej mi się rozjaśni. Aktualnie czekam na kontynuację, ponieważ to właśnie ta niepewność w jednej czy drugiej sprawie, wątku sprawia, że jeszcze bardziej chcę czytać to co wy tworzycie, to wasze dzieło.. wasze dziecko.
Pozdrawiam ciepło i czekam te kolejne dziesięć dni na narodziny kolejnego niemowlaka. :)
Powiem Wam, że komentuję dopiero teraz, bo jakoś nie mogłam się zabrać za czytanie. Wiedziałam, że będę musiała się skupić i dokładnie wczytać, czytać pomiędzy wierszami. No i tak wyszło, że komentuję dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńA więc: podoba mi się głębia, którą ma to opowiadanie. Jest takie... zastanawiające. Nic tutaj nie jest oczywistego. Czuję się tak, jakby ktoś mówił mi tylko połowę, nie mając pewności, że kiedyś usłyszę całość. Z reguły nie jestem cierpliwym człowiekiem i czytam najpierw końcówkę książki (tak wiem, to wszystko psuje, ale jak nadchodzi moment, w którym już poznałam bohatera, ale nie wiem jak zakończy się jego historia, czytam koniec), więc czytanie tej opowieści jest dla mnie swego rodzaju słodką torturą. To jest jak narkotyk. Chcę więcej. Potrzebuję więcej.
Pozdrawiam!
Kompletnie nie rozumiem dlaczego tu są tylko trzy komentarze?
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze to jest bardzo ciężkie, momentami nawet bardzo, ale za to jak napisane.. Po prostu kunszt. Nie tylko stylistyczny, ale także rozwinięta metaforyka, wyczerpujące słownictwo. Po prostu poezja. A wartości moralne? Pełno. Postać bardzo skomplikowana owszem, ale to dobrze, proste postacie sa nudne, a takie targane rozterkami mogą nam coś dać. Coś bardzo cennego.
Dawno się nie spotkałam z aż takim talentem. To opowiadanie może i jest dla starych duszą.. ( może właśnie dlatego to czytam, tego szukałam) , ale przynajmniej daje wam poczucie, że piszecie dla kogoś kto myśli podobnie, wyrafinowany czytelnik, a nie banda psychofanek czekająca na pocałunek.
Zazdroszczę wam tego w jaki sposób przelewacie swoje myśli na papier, ja tak nie potrafię, nie tak obrazowo. Mam nadzieje, że dalej to będzie trwało, że nie "zamordujecie" tej postaci. Nie popełnicie błędu jaki ja popełniłam w dwóch ostatnich opowiadaniach odchodząc od starych przekonań. Wierzę w was dziewczyny, bo jak na razie jako jedyne "na rynku" prowadzicie bloga, który jest coś warty, który coś wnosi. Coś oprócz rozrywki w sobotni wieczór, po trudach całego tygodnia.
Pozdrawiam i właściwie nie zapraszam do siebie, bo aż wstyd co ja tam popisałam.
Zapraszam za to na [wspolnykierunek.blogspot.com] moje pierwsze opowiadanie, moją miłość.
a na [braterstwo1d.blogspot.com] jako odmóżdżacz.; )
Jejku, podziękowania dla mnie, a ja nawet nie miałam czasu doczytać rozdziału do końca... FAIL. Wybacz >< I blame moja matura :x Ale już jestem z powrotem, gotowa stawić czoła Twoim rozkminom ^^
OdpowiedzUsuńNie potrafię pisać ładnych, sensownych i długich komentarzy :( Lubię Annie, chłopaków jeszcze nie do końca ogarnęłam, ale nauczę się, mam czas ;)Imię Holden kojarzy mi się wyłącznie z Buszującym w zbożu, o.