Pomyślałeś
o tym, że może ja zwyczajnie boję się rozmawiać z prawdziwymi
ludźmi? Obawiam się tego co stworzą w swojej głowie gdy wypowiem
pierwsze słowo. Co stanie przed ich oczyma gdy otworze usta. Zawsze
chciałam być sobą, przede wszystkim sobą i nikim więcej, ale
współczesność ma to do siebie, że coraz częściej zamieniamy
prawdę na rzecz tego co ktoś inny chce usłyszeć. Nie chcemy
sprawiać bólu bliskim, nie chcemy wrzucać się z biegu w
gigantyczny krater wypełniony lawą złych emocji. Chcemy zachować
względny spokój i udawać, że to co widzimy i to co nas otacza,
sprawia nam przyjemność. Jest całkiem inaczej niż wtedy gdy byłam
dzieckiem. Ze szczerą, rozbrajającą miną podchodziłam do
koleżanek ojca mówiąc im jak bardzo ich nie znoszę. Dziś muszę
milczeć. Skrzywdziłam go, a on zasługuje na szczęście. Mama
pewnie by to poparła. Ona zawsze stawiała tych, których kochała
na pierwszym miejscu. Broniła tego co było jej miłością.
Honorowa, odważna, skłonna do poświęceń. Gdybym chociaż w
mikroelemencie była nią, życie byłoby pełniejsze. Ale nie
jestem. Nigdy nie byłam choć zawsze chciałam. Wiesz? Dochodzę do
wniosku, że mydlę Ci oczy tymi wszystkimi wywodami na temat
własnego życia. Gdzieś tak między czwartą, a piatą rano gdy
przebudziłam się, nieopatrzenie zgłaszając muzykę w słuchawkach,
które wciąż miałam na uszach - pomyślałam, że chciałabym coś
o Tobie wiedzieć. Jaki jest Twój ulubiony kolor? Czy płaczesz na
romantycznych komediach? Czy ptasie mleczko jesz w całości czy
obgryzając czekoladę dochodzisz do jego wnętrza? Wolisz truskawki
czy maliny? Filmy czy książki? Na którym boku zasypiasz? Wiem, bez
sensu. Nawet Cię nie znam. W zasadzie dla zachowania bezpieczeństwa
powinno tak zostać. Co jeśli zabierasz ze sobą te listy,
przyczepiasz je do rozwieszonego w mieszkaniu sznura i planujesz jak
zabić kolejną ofiarę? Wybacz, ostatnio za dużo czasu spędzam nad
kryminałami. Wciskam Play, a słowa lektora sączą się do mojego
umysłu wywołując strach. Ja chyba chce umrzeć. Niezaprzeczalnie
pędzę ku temu niczym ten samobójca co to skoczył w zeszłym
tygodniu z wieżowca ulice dalej. Nieuważnie zebrali z chodnika
resztki jego czaszki. Kiedyś by mnie to przeraziło. Dzisiaj zadałam
sobie tylko jego pytanie 'czy było mu aż tak źle?' mi jest.
Przepraszam jeśli sądziłeś, że zaczyna mi się poprawiać. Też
tak uważałam. Tylko, że... spotkałam kogoś. Żadna miłość od
pierwszego wejrzenia czy choćby sympatyczne upojenie. Spotkałam
siebie. On jest mną i chyba właśnie to sprawia, że tak trudno mi
jest go zaakceptować. Bo przecież jestem miła. Cholera, potrafię
być miła. Mam w sobie wielogłębinowe pokłady dobrych uczuć, a
on wydobywa ze mnie tylko te złe. Coś jest ze mną nie tak. Powiesz
'Jeśli Cię drażni nie spotykaj się z nim', ale co jeśli bardziej
mnie hipnotyzuje niż denerwuje? Czuje, że mogłabym mu pomóc i
sobie też na przekór wszystkiemu. Odłożyłam dzisiaj środki
nasenne. Nie mam po nich snów. Zasypiam się i budzę w jednej
pozycji jakbym wcale nie spała. Nic nie pamiętam, a pamiętać
chcę. Ubzdurałam sobie, że wymyśle jak to wszystko rozwiązać.
Droga jest długa. Gin z tonikiem kończy się w kubku. Tak wiem,
miałam nie pić. Kiedyś mi się uda. Jeszcze nie teraz. Czym mam
zabić wszystkie potwory jeśli brakuje mi miecza? Słońce wstaje.
Kichnęłam dwa razy gdy jego promienie doleciały do moich nozdrzy.
Pewnie zaraz wstaniesz, ja właśnie kładę się spać. Miłego dnia
nieznajomy i spokojnej nocy.
Annie
Przykrótka
spódnica podwinęła się niestosownie, ukazując koronkę pończoch,
gdy założyła nogę na nogę. Od dawna nie bywała w takich
miejscach. Victor wolał wyrafinowane środowisko pasujące klasą do
jego statusu społecznego, ona też to ubóstwiała na swój
egoistyczny sposób. Korzystała z jego szczodrości topiąc się w
luksusach, które zarezerwowane były jedynie dla nielicznych. Za nic
miała miny otaczających ją ludzi. To tylko zazdrość. Tak sobie
myślała. To tylko zawiść. Dopowiadała jej podświadomość.
Kruczoczarne włosy falą zawisły nad krągłym choć niedużym
biustem. Uśmiechnęła się do towarzyszy, a metal kolczyka
utkwionego w języku zabrzęczał tracony o szkliwo zębów. Chciała
zniszczyć wszystkie urocze fantazje małej Horan, chciała wbijać
powoli szpilki w jej ciało delektując się każdą morderczą
sekundą, chciała odebrać wszystko i zyskać wszystko. Należało
jej się to, miała do tego prawo. Zignorowała odejście Holdena, bo
wciąż słuchał jej rad lecz nagle z minutą jego buntu cały pakt
o nieagresji został unieważniony. Leeann Mitchell nie dzieliła się
swoją własnością z pierwszym lepszym elementem. Leeann Mitchell
sama decydowała o ty kiedy miało nadejść rozstanie. Ciemna
szpilka opadła na kamienną posadzkę kanapkarni. Miała ochotę
zapalić lecz jak na złość miejsca palaczy oblężone były przez
stado podstarzałych typów niegodnych jej uwagi. Uszczknęła
kawałek świeżej bagietki wsuwając czubek pieczywa między pełne
wargi. Perwersyjna była istotnie. Nigdy nie kryła się ze swoją
seksualnością, a wręcz przeciwnie traktowała ją jako swój atut.
-
Chcesz wiedzieć dlaczego je pisałam? - zapytała o to raz
blondynkę gdy po raz setny z kolei zmieniały zakończenie, którejś
z kartek. Cóż ona wtedy odpowiedziała? Coś pomiędzy 'dla
oczyszczenia' a 'z potrzeby serca'. Idiotyzm. Płacąc setki tysięcy
rocznie na psychiatrę niepotrzebne było jej struganie wariata, a
miarę wszystkich tych pozamykanych w szpitalach ewenementów. -
Chyba znów na przekór wszystkiemu chciałam poczuć się
dzieckiem, które wierzy w całe dobro rodzące się w głębinach
ziemi, w dobro, które kiełkuje z natury i swoimi barwami,
krajobrazami zachwyca nas do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie
pozostać obojętni asymilując się z darami wyższej mocy. A może
zwyczajnie znudziły mi się te chore stereotypy, w których widziano
mnie na kozetce kupionej z przeceny? Opowiadającej żerującemu na
mnie karierowiczowi o tym jak bardzo przeraża mnie to co dzieje się
ze współczesnymi ludźmi? Chciałam chyba być inna i chciałam
wierzyć, że pomogę nie tylko sobie, ale i temu kto dostanie tą
moją bezsensowną pisaninę. - Wzruszyła beznamiętnie
ramionami starając się brzmieć jak najbardziej przekonywująco.
Dzięki Bogu spędziła z Annie tyle czasu, że w jednym małym
paluszku miała cały tok jej rozumowania. Całkiem wyrwany z
kontekstu. Pozbawiony chociaż grama sensu. Bujający gdzieś między
fikcją, a rzeczywistością. To nie świat schodził na psy to
ludzie ułomni nie potrafili się dostosować do nowych ról,
kierunków, systemów. Do wszystkiego tego co ewoluowało z biegiem
czasu.
-
Wyglądasz całkiem inaczej niż sobie Ciebie wyobrażałem -
pomyślała o jego naiwności. O tym wielkim 'nic' co istniało w
jego głowie. Zastanawiało ją czy gdyby podała się za przybraną
córkę Królowej Matki to też przyklasnęliby w dłonie słuchając
płynących z jej ust farmazonów? Czy rzuciliby się w jej kierunku
ze sprawami, które miałaby przedłożyć swej zacnej matuli?
Zatrzepotała firanką ciemnych rzęs. Duszność w pomieszczeniu i
źle ustawiona klimatyzacja były jedynym powodem jej zaróżowionych
policzków. Dla tego romantyka po drugiej stronie stolika musiało
być to arcy uroczym zjawiskiem. Zaśmiała się w duszy wiedząc jak
podły los jej sprzyja.
-
To dobrze czy źle? - rzuciła w rozbawieniu trącając
palcami nóg jego niesprawną nogę. Bawiło ją to wszystko. Ta jego
mentalna niewinność, ta powściągliwość względem jej osoby, to
ich zauroczenie całą jej postawą. W prawdziwym życiu nie
zwróciłaby na nich nawet uwagi. To nie ten typ faceta za którym
biegnie się z wywieszonym językiem. Żal byłoby jej drogiego
obuwia i stóp, które tak łatwo mogłyby przestać być jedwabiście
gładkie. Wbiła w nich spojrzenie ciemnych zainteresowanych ślepi.
Zielonooki kręcił kółeczka słomką zatopioną w czekoladowym
koktajlu, Pan Niesprawny natomiast przysiadłszy w kąciku obserwował
ją bez żadnego skrępowania. Tylko czasami gdy łączyła z nim
spojrzenie udawał, że wcale nie patrzył. Że to przypadkiem akurat
znalazł się w polu jej wzroku. Pocieszny był niczym ten mały
bezdomny kundelek. Tylko, że z reguły te wychudzone, spragnione
domowego ciepła stworzonka są zawszone i zarobaczywione, a ona nie
miała ochoty tracić czasu na eskapady po klinikach weterynaryjnych.
Przekręciła lekko głowę opierając ją na własnym barku.
-
To... - zastanowił się dłużej niż powinien. To, że nie
była jego ideałem nie znaczyło, że nie mogła się nim stać.
Miała swoje sposoby, triki godne polecenia i powielenia - ...dobrze
- Pochlebiacz. Kulturalny idiota chcący wszystkich zadowolić. To
właśnie kończyło się najbardziej tragicznie. Wyciągnęła do
niego dłoń w przestrzeń wsuwając mu w usta kawałek oderwanej
kanapki. Rozchylił posłusznie wargi. Był tak spragniony
zainteresowania, że nie stanowił wyzwania. Jedynie chłopak z bujną
kręconą czupryną zerkał podejrzliwie na jej poczynania. Raz
skrzywiła się mechanicznie okazując obrzydzenie. Musiał to
wyłapać, a może ona starzejąc się zaczynała być coraz bardziej
przewrażliwiona? Tak, to musiało być to. Jako chodząca puszka
pandory nie miała zapisanego niepowodzenia w genotypie.
-
To dobrze, że dobrze. - roześmiała się iście dziewczęco
imitując to słodkie szczebiotanie Horanówny. - Zaczynałam się
bać, że możesz mi uciec. - Rzygać jej się chciało od tego
całego love story. Gdyby miała pistolet przystawiłaby go sobie
teraz do skroni i pociągnęłaby za spust. Nie była nauczona tego
przesadnego łaszenia się, przymilania, ocierania komplementami. Ona
dostawała wszystko na spodeczku przystrojonym podwójną porcją
bitej śmietany. Westchnęła odpędzając od siebie chęć
ziewnięcia. - Co więc robicie gdy nie czekacie na moje listy?
- Wciąż niepokoił ją ich znajomy wygląd. Może widziała ich w
jakimś dokumencie o chorej umysłowo młodzieży? A może przewinęli
się w jakiejś reklamowce drugiej kategorii promującej nowo otwarty
supermarket?
-
Segregujemy książki w bibliotece miejskiej. - rzucił
zielonooki zwracając jej uwagę - Pracujemy w bibliotece. -
powtórzył to raz jeszcze jakby brał ją za kretynkę, która nie
miała pojęcia czym jest 'biblioteka'. Wywróciła teatralnie
oczyskami nie dając mu się sprowokować. Tak, musiała kiedyś
przelotem ich widzieć, gdy wypożyczała dla Annie kolejne tomy
bezsensownych czytadeł z których nic nie wynikało. Czy mogło być
jeszcze gorzej? Czy dało się trafić w jeszcze bardziej nudne
towarzystwo? Sięgnęła po upstrzoną wodnymi kropelkami, zimną
szklankę. Pociągnęła łyk napoju pozwalając sobie na chwilę
przemyśleń. Trudno, rozpoczęła grę, będzie musiała ją
poprowadzić nie zrażając się kiepskim materiałem, z którego
zostali zbudowani jej towarzysze.
-
Interesujące - rzuciła po chwili z przesadnym entuzjazmem -
Kocham czytać. - Przedstawienie czas zacząć.
-
Zayn, on jej nie kocha, co Ty bredzisz? - W przeciągu
szesnastu godzin wysłuchał iście szalonej historii o niespełnionej
toksycznej miłości. Przyjmował to ze spokojem, od czasu do czasu,
uśmiechając się jedynie półgębkiem w stronę przyjaciela. On
wiedział i Annie wiedziała, że niemożliwym jest zapałanie do
kogoś tak silnymi uczuciami, po dwóch dniach znajomości. Widać
ktoś tu przesadził z wieczornymi seansami brazylijskich telenowel.
Bo chyba tylko tam absolutnie każdy ma romans z każdym po raptem
jednym zamienionym zdaniu. Dawniej, gdy mieli może trzynaście lat,
rozkładali się na dywanie przed starym telewizorem, włączali
odpowiedni kanał i traktowali te wszystkie 'zjadacze czasu' jak
najlepsze komedie wszech czasów. Wyłączali głos i dubbingowali
je, wkładając w usta aktorów najgłupsze teksty jakie byli wstanie
wymyślić. Śmiali się w głos pochłaniając tony tuczącego
popcornu. Popijali to wszystko malinową herbatką i wiedzieli, że
nigdy nie będą w stanie tego zapomnieć. Kochał spędzać z nią
popołudnia. Cokolwiek by się nie działo i czegokolwiek by nie
robili, wiedział, że ma u swego boku kogoś kto kocha go równie
mocno co on jego. Zaprzedałby duszę diabłu jeśli to miałoby
przynieść jej ocalenie. Dlatego też teraz nie dowierzał w te
sensacje. I co z tego, że i on zauważył narastające napięcie
między tym dwojgiem? Co z tego, że w toalecie koncertowej areny
wyczuł na niej gram jego intensywnych perfum? Gdyby coś się działo
wiedziałby o tym. Ona by mu powiedziała. Nie mieli przecież przed
sobą tajemnic. Czy oby na pewno?
-
Daj spokój nie wymyśliłem sobie tego. Zdaje mi się, że oni...
- Nie pozwolił mu dokończyć bo nowa myśl trafiła w niego z
impetem pojawiającej się na niebie błyskawicy. Otworzył szerzej
oczy przyglądając się przejętej twarzy kompana. Czy on był na
swój dziwny, pokręcony sposób zazdrosnym o jego siostrę? Czy
właśnie nie na tym to polegało w sławetnych tasiemcach? Para
głównych bohaterów spotyka się o zmierzchu na plaży. Trach,
strzała kupidyna trafia w ich rozedrgane serca, a gdzieś z góry na
całe owe zamieszanie zerka ten trzeci, który zacierając dłonie
chce zniszczyć ich szczęście mając nadzieję, że panna
główna-cudowna-wspaniała rzuci się w jego pocieszycielskie
ramiona.
-
Ty ją lubisz Zayn - wybuchnął radosnym śmiechem sięgając
po porzuconego na szklanej ławie pilota. - Ty naprawdę ją
lubisz. - Nie przeszkadzało mu to nic, a nic. Malik jakkolwiek
zdrowo szalony, był człowiekiem, któremu można było ufać, w
którym można było pokładać nadzieje. Wątpił by z własnej
nieprzymuszonej woli skrzywdził kogokolwiek. Owszem nie żeby był
ideałem wszelkich cnót, ale tego nie da się wymagać od nikogo,
tak? Zerknął na niego raz jeszcze wyłapując intensywną purpurę,
która spowiła jego policzki. Łokieć uderzył w jego bok
zagłębiając się w stertę kocy i poduch.
-
Nieprawda, nie powiem niczego co może zostać użyte przeciwko
mojej skromnej osobie. - Podobała mu się tak beztroska. Przez
kilka niekończących się minut odprężający dreszcz oswobodził
jego spętane do tej pory organy wewnętrzne. Ucisk zelżał, wszelki
niepokój odpłynął na fali zjawiającej się nowej sposobności
błahego odpoczynku. Było prawie tak jak dawniej. Tylko podział był
większy. Harry zabrał Louisa na spacer, Liam zawieruszył się
gdzieś w mieście, a oni zostali w mieszkaniu łudząc się na
odnalezienie wśród setki stacji, jednego interesującego programu.
Podparł głowę pięścią zerkając z ukosa na pozostawiony na
półce skrawek pergaminu, na którym kobiecym, zgrabnym pismem
wykaligrafowano kłamliwe obietnice, których absolutnie nikt nie
mógł spełnić. Cóż oni najlepszego wymyślili. Buntowali się
przeciwko nieprawdzie, a sami toczyli do przodu machinę nazwaną
profilaktycznie, pomocą przyjacielowi. Zmarszczył czoło tracąc
całą pewność czy faktycznie mieli w tym słuszność. Mogliby
jeszcze się wycofać, zamknąć ledwie co otwarte drzwi, tylko, że
Payne tkwił w tym zaściankowym przekonaniu o dobrym, słusznym
działaniu. Jęknął przeskakując kolejne kanały. Dłoń Zayna
podsunęła w jego stronę talerz parującej potrawki z kurczaka. Nie
był głodny. Stały apetyt zastąpiony został kującym bólem
żołądka. Czegokolwiek nie wziąłby do ust, miał wrażenie, że
zaraz zwróci je z impetem zaszczycając towarzyszy nieprzyjemnym
widokiem nadtrawionego pokarmu. - Z resztą sam powiedziałeś, że
byłoby to głupie. - Przyznając się przed samym sobą doszedł
do tego, że nie dosłyszał połowy wypowiedzi Mulata. Podświadomie
zignorował wszystkie brzęczące wokół dźwięki by zagłębić
się w odmęt narastających problemów przeszłości.
-
Co jest tak głupie według moich wcześniejszych wypowiedzi?
- Zainteresował się w końcu, bo nie mógł siedzieć i milczeć i
nie robić kompletnie nic prócz umartwiania się i lękania o to co
będzie. Dom stał pusty a to, jakkolwiek by na to nie patrzeć było
dobrem. Pacjent wyszedł z łóżka. Opuścił więzienie, które sam
dla siebie stworzył. Oddychał świeżym powietrzem i przede
wszystkim rozmawiał. Otwierał się. Przestał powtarzać do samego
obrzydzenia zapamiętany tekst o tym, że nic się nie zmieniło, że
wszystko jest po staremu. Błękitne ślepia zaszczypały. Dopiero
teraz dotarło do niego jak bardzo jest zmęczony, jak intensywne
były ostatnie dni i jak mało wynikło z nich korzyści.
-
Głupie jest to, że nie można tak dbać o kogoś z kim spędziło
się raptem siedemdziesiąt dwie godziny. Nie można martwić się o
kogoś z kim zjadło się torbę chipsów o obrzydliwym smaku
marchewki, nie można zastanawiać się, jak czuje się ktoś komu
trzymało się włosy nad toaletą szpitalnej ubikacji. Bez sensu
Niall. Jak komuś takiemu jak ja, mogłoby zależeć na kimś tak mi
obcym jak Twoja siostra? - prychnął nie zauważając jak
zaskoczona twarz Horana odwraca się w jego stronę. - Kapujesz?
Schodzi ze schodów na śniadanie i mówi, że musi pogadać z Lou.
Mówię Stylesowi 'no spoko niech sobie gadają, przecież to nic
wielkiego', ale już czuje podświadomie, że to będzie katastrofa i
że mnie zabijesz, bo przecież Ci obiecałem, że jej nie puszczę,
tak? - Wepchnął sobie w usta kawałek nadgryzionego uprzednio
strączka fasolki, nie przerwał jednak mówienia. - I stoję jak
ten psychol ze szmatą na barku smarując dla niej przypieczone tosty
brzoskwiniową marmoladą i nagle ŁUBUDU! - Trzasnął
zaciśniętą dłonią w przeszklony blat. Filiżanka pełna solonych
orzeszków zatańczyła półokręgiem spadając na dywan. -
Pomyślałem wtedy sobie, że jeśli to ona, to osobiście zrzucę
Tomlinsona z balkonu. Serio. Znam faceta przeszło rok, ale najpierw
pomyślałem o niej. Pomyślałem o niej bo... - Zatrzymał się
w połowie zdania odgarniając z talerza rozgotowaną brukselkę. -
bo... - Nadal nie wiedział jak powinien był to skończyć. -
...nie mam pojęcia dlaczego pomyślałem o niej pierwszej, po
prostu tak poczułem i to mnie przeraziło, a ja nie lubię być
przerażony, bo to głupie dbać o kogoś po trzech dniach
znajomości. - Prawie się zapowietrzył wyrzucając z siebie
ostatnie słowa na jednym oddechu. - To bardzo bardzo głupie
Niall. - Owszem to było głupie, to było wręcz kretyńskie,
ale i nieuniknione. Mała Horanówna miała to do siebie, że
przyciągała do siebie ludzi, którzy chcieli o nią dbać, chcieli
jej pomóc lecz niekoniecznie wiedzieli jak to zrobić i zbyt często
zabierali się do tego od złej strony. Widział to nie jeden i nie
dwa razy. Nawet wtedy gdy była królową życia, czaiła się za jej
plecami grupka adoratorów pilnująca jej spokojnego królowania.
Uśmiechnął się blado kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Kretyńskie
Zayn, idiotycznie niedopuszczalne. - Co miał mu powiedzieć?
Miał przeprosić go za to zamieszanie? Za jej pojawienie się za
drzwiami, za to że być może nigdy więcej już jej nie zobaczy?
Najlepszym wyjściem było zapomnieć i żyć dalej. Póki lekka
wysypka uczuć nie przerodziła się w zaawansowaną chorobę. Nie
mogło być lepiej, mogło być tylko gorzej.
-
Wiesz przecież co chce powiedzieć, prawda? - Kiwnął w
potwierdzeniu głową. Nie był to czas, ani okazja na tego typu
rozmowy. On osobiście nie chciał się w to zagłębiać. Annie
była jego nawet jeśli uciekała do swojej mrocznej krainy miliard
razy w miesiącu i nawet jeśli wydawała się niezadowolona z
wszystkiego tego co robił. Była jego nie dlatego, że tak
postanowił. Stało się tak ponieważ ona sama nie potrafiła oddać
się nikomu innemu. A jeśli nie była zdolna tego zrobić i nie
mogła w jednym prostym 'dziękuję' przejawić swojej wdzięczności
to Zayn nie mógł brnąć w to za wszelką cenę. Musiał
przystopować. Musiał wrócić do siebie by spojrzeć w lustro i
powiedzieć 'nie jest mi to potrzebne do życia' bo Annie nie mogła
dać mu szczęścia, mogła go tylko zniszczyć.
-
Po prostu odpuść bo nie wyniknie z tego nic pozytywnego. -
Zamieszał kilkakrotnie widelcem w ryżu przewracając wszystko
wierzchem do dołu. Nie istniały takie słowa, które opisałyby
wszystko dostatecznie, by Malik zrozumiał, że odejście od roli
kolejnego rycerza będzie najodpowiedniejszym wyjściem. - Ann
wybrała już sobie przyjaciela. - Dlaczego nie potrafił
wyrzucić z podświadomości obrazu wściekłej twarzy Lou gdy ten
wkroczył do pokoju w momencie, w którym tor rozmowy sprowadzony
został na związki? - I widać ktoś ją też wybrał. -
Niestety. Magnesy się przyciągały. Problemy pojawiały się
hurtowo. Katastrofy zbiegały się ze sobą w czasie. - Nic na to
nie poradzimy, Zayn. Choćbyśmy nie wiem jak bardzo się starali.
Siedziała
tam i patrzyła na niego jak krowa na malowane wrota. Statystycznie
co dwadzieścia minut wyciągała różowy błyszczyk, nakładając
go cienką warstwą na zwilżone usta. Bawiła się wysuniętym z
perfekcyjnej fryzury, puklem kasztanowych włosów. Obserwowała i
zastanawiała się jednocześnie jakim cudem znajduje w sobie tyle
samozaparcia by słuchać wszystkich tych mało interesujących
historyjek z ich nic nie znaczącego życia. Przeszli od roboczych
tematów do wspominek z ostatniego kwartału. W skwarze letnim i w
deszczu jesiennym czekali więc na karykaturalne wyznania blondynki
mając nadzieję, że ta wciąż ma siłę uzewnętrzniać się w
piśmiennictwie. Z trudem panowała nad śmichem, ziewaniem,
otępieniem, zdegustowaniem i pęczniejącą w niej żenadą. Victor
orzekłby z urokliwym półcieniem uśmiechu na ustach, że musi jej
niezmiernie zależeć, skoro stara się przedrzeć przez własne
cierpienie by zyskać ukojenie. Takie właśnie są wojny. Poświęcasz
coś by otrzymać w zamian upragniony cel. Nieważnym jest miejsce,
strategia, obrany punkt ataku. Ważnym jesteś ty sam i twoje
samozaparcie. Annie ją zdradziła. Bez pozwolenia opuściła
kryjówkę wychodząc na prawdziwy świat. Z bosymi stopami
przemierzała miasto niczym ten poszukiwacz zaginionej cywilizacji.
Odbierała jej duszę małymi elementami, tak niedostrzegalnymi, że
nawet sama ich właścicielka nie zorientowała się kiedy pozostał
z niej goły szkielet obaw. Tak, to ją zadowalało. Podniecało ją
w pełni. Koiło potrzebę władzy. Sterowała małą laleczką mając
tą pewność, że nic nie wyrwie jej z tego zabarwionego
chemikaliami snu wariatki.
-
Nie powinieneś już iść? Chciałabym zostać z nim sam na sam.
- Irytował ją ciągłym gadaniem, stawianiem niewygodnych
pytań, analizowaniem uzyskanych odpowiedzi. Poddawał wątpliwości
całe to zainicjowane przedstawienie. Jakby wiedział, a przecież
nie było to możliwym. Nie było planu, więc jak mógł ją
rozgryźć? Pewnie tylko wydawało mu się, że wie coś ponad to co
rozumiała ona. Przygryzła wewnętrzną część policzka nie chcąc
wyrzucić z siebie coś arcy niegrzecznego co jedynie pogrążyłoby
ją w jego oczach.
-
Boisz się, że gdy zostanę dowiem się czegoś ciekawszego niż
to, że kłamiesz?- Czekoladowe oczyska czujnego drapieżnika
przeskoczyły na jego chłopięcą twarz. Kłamie? Jeśli tak to, w
którym elemencie? W całości? W poszczególnych partiach? Zastukała
zielonymi szponami w mokrawy okrąg odbity od denka szklanki.
Zdenerwowanie pojawiło się zbyt nagle by mogła je ukatrupić w
zalążku. Co w takim momencie odpowiedziałaby jej przyjaciółka?
Rozpłakałaby się w głos zarzucając mu ludzką niesprawiedliwość
i ocenianie rzeczy bez kompletnej wiedzy na temat kompana? Tak,
właśnie tak by było, bo Horanówna kochała wzbudzać współczucie.
Dawno dawno temu, za siedmioma górami żyła sobie w pełni
zadowolona manipulantka, która przypadkiem po przebytym wypadku
utraciła koronę. Zabawne - choć zawsze twierdziła, że szczyty
jej nie interesują, to bycie drugą w kolejce do prawowitego tronu
popularności tak ją dręczyło, że stała się zjadliwą suczą
uśpioną w ciele eterycznego elfa. Jak można było mieć dobre
zdanie o kimś kto tylko w samotności potrafił być sobą? Lub
tylko wtedy gdy nie miał pojęcia, że przebywa w czyimś
towarzystwie. Były do siebie podobne choć tylko jedna potrafiła to
otwarcie przyznać.
-
Wszyscy kłamiemy panie idealny, jedni mniej inni więcej, ale
wciąż to robimy dla własnego bezpieczeństwa. - Resztkami
zdrowego rozsądku liczyła na to, że Louis nie wróci z toalety
przez zakończeniem pełnej konwersacji. Nie chciała stracić
stabilnego gruntu pod nogami, nie wiedziała czy byłaby w stanie
zdobyć jego zainteresowanie kolejny raz. Z lekka go oswoiła choć
wciąż pozostawał płochym i delikatnym. Zmarszczyła czoło, a
wyraz jej twarzy z czystej delikatności przeszedł w mroczną maskę
niezadowolenia. - Nie wmówisz mi, że jesteś tak śmiesznie
uczciwy by prostować ścieżki innych. - Przechyliła się nawet
zadziornie w jego kierunku by gdy ściszy głos wciąż mógł
wyraźnie ją słyszeć. I on podążył jej tropem przybliżając
się do stolika. Dzieliło ich może kilka morderczych centymetrów,
które wyznaczyły obszar intensywnej batalii.
-
Nie mam pojęcia co to jest i co starasz się przed nami ukryć
ale gwarantuje Ci, że się dowiem. - Wydawał się być pewny
swego. Może to dlatego, że nie tak wyobrażał sobie miłość
Tomlinsona? Nie chciał go stracić na rzecz złej macochy śnieżki,
od której przychodziły koperty. Jej wyniosła postawa,
przeświadczenie o własnej idealności i ten niezdrowy igrający z
grzechem błysk w oczach kojarzył mu się przede wszystkim z
apokalipsą. Z demonami nocy wypełzającymi z najczarniejszych
uwitych w podświadomości sennych majaków. Patrzył na nią i choć
zerkając w ich kierunku była tak sztucznie miła i przesłodzona to
wraz ze spojrzeniem na innych, rodziła się w niej odraza. Stała
ponad tym? Zwykła knajpa pełna prostych robotników była zbyt
mizernym miejscem by zachwycić jej wnętrze? Nigdy nie zwróciłby
na nią uwagi gdyby nie... właściwie tak na dobrą sprawę pluł
sobie w brodę wiedząc, że mógł odejść w tamtym parku
zapominając o całym zajściu. Wtedy jednak jej bezpośrednie
podejście rozbawiło go na tyle bardzo by nie dostrzegł innych plam
okalającej jej ciało aury.
-
Za dużo kawy z rumem proszę pana. - Miała się wystraszyć?
Zabrać torebkę z kanapy i z wrzaskiem wybiec na zewnątrz?
Rozweselił ją jedynie. - To może poprosisz go o rękę skoro
tak nieziemsko intensywnie go kochasz? - zagruchała ledwie
dosłyszalnie orientując się, że z boku jej twarzy przesuwa się w
zwolnionym tempie postać chłopaka. Nadgryzła śnieżnobiałymi
zębami wargę, pociągając ją z lekka do wnętrza ust. Chichot
zaciśniętej krtani zdołał przebić się przez harmider panujący
na sali. Zerwała się z miejsca pomagając Lou wygodnie usiąść.
Nikt nie mógł zarzucić jej, że nie starała się wykonywać
każdego ruchu iście naturalnie. Przywarła bokiem do żeber
chłopaka. Dłoń wsunęła w jego mokrą jeszcze od wody rękę.
Szeroki uśmiech złagodził jej napięte uprzednio rysy. - Harry
właśnie wychodzi - zaszczebiotała cichutko owiewając go
zapachem miętowych płatków. Zimne palce zacisnęły się na jej
własnych dając jej niezmierną satysfakcję. Tak znów to zrobiła.
Omotała, oszukała, zwyciężyła. I była z tego dumna.
Zapłakana
istotka siedziała w przestronnej łazience wśród niewyprasowanego
prania i dopiero co wyciągniętych z suszarki pościeli. Raz po raz
odgarniała z czoła zmoczone włosy. Odbicie w lustrze przypominało
jej o nieestetycznym wyglądzie. Telefon pikający w odstępach
pięciu minut napominał o wyciągnięciu z piekarnika upieczonej już
pieczeni. Nie była w stanie się poruszyć. Zrobić choćby kroku.
Zamarła na klozetowej desce ze stopami utkwionymi na puchatym
dywaniku. Dwie różowe kreski wypłowiały w zagłębieniu białego
prostokątnego testu. Rozmazany tusz zaczynał powoli szczypać w
oczy, a skóra piekła od ilości wchłoniętej mazi. Pomyślała o
przyjaciółce, o każdym jednym dobrym słowie, które słyszała z
jej ust, o obietnicach niekończących się jedynie na pustych
słowach. Dała sobie sposobność chwilowego odejścia od życia.
Przeliczyła w pamięci odłożone na czarną godzinę fundusze.
Zajęczała rozpaczliwie przytulając tył głowy do kolorowej
mozaiki ściennych płytek.
-
Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli chcesz pozbyć się
problemu to musisz to zrobić szybko? To trzeci miesiąc idiotko.
Wiesz od pięciu tygodni, ile możesz jeszcze czekać? -
Zniekształcony echem głos w telefonie ustawionym na funkcje
głośnego mówienia przypomniał jej, że w istocie nie została
samą. Gdyby cofnęła się w przeszłość, zamknęłaby usta w
odpowiednim momencie by nie wypadło przez nie o kilka zdań za dużo.
Upiła się resztkami taniego wina zakupionego w supermarkecie.
Przegryzła całą żółć napływającą do ust kilogramem wiśni w
czekoladzie. Wtedy zjawiła się ona i jakoś tak wyszło, że
tajemnica przestała być sekretem.
-
A może ja nie chce się tego pozbywać, nigdy nie powiedziałam,
że mogłabym zrobić coś takiego, nie potrafiłabym. - Owszem
łudziła się, że w tak wczesnym stadium przy pierwszym poczęciu
nastąpi samoczynne poronienie. Przy jej trybie życia i genetycznym
spadku ciężkiego znoszenia brzemiennego stanu istniało
prawdopodobieństwo, że płód zostanie odrzucony. Czekała więc w
nadziei, że nie zostanie morderczynią. Że jej umysł i dłonie nie
będą splamione krwią. Mijała Holdena szerokim łukiem, zapominała
o tym co dzieje się wokół aż w końcu on pojawił się w
mieszkaniu i nagle uzmysłowiła sobie, że nawet gdyby miała zostać
samą do końca swych dni, nie jest zdolna zniszczyć czegoś co
mogło mieć jego oczy.
-
Pomyśl idiotko, on do Ciebie nie wróci. Chcesz zostać w
pojedynkę z koszem zasranych pieluch, z bękartem wyjącym Ci nad
uchem przez całą noc? Z bluzkami obrzyganymi marchewkową papką?
Na to liczyłaś? To chciałaś osiągnąć w życiu? Nie bądź
durna, możemy to jeszcze rozwiązać. Pojawię się najwcześniej
jak tylko będę mogła. - Zatrzęsła się zrozpaczona
przekazaną prawdą. Przecież nie mogło być tak źle. Nie mogło
być tak tragicznie. To tylko dziecko, małe bezradne dziecko, które
ktoś mógł pokochać miłością prawdziwą, nie znającą żadnych
przeszkód. Wybuchnęła kolejny raz płaczem. Swąd dochodzący z
piekarnika stawał się coraz intensywniejszym. Wciąż była
nieugięta wbijając w żyły ledwie co skrócone paznokcie. - Siedź
tam i czekaj na mnie wariatko, jak zwykle ktoś musi po was wszystko
posprzątać.
Trzasnęło
gwałtownie. Długie palce przeczesały grzywę rozjaśnionych
włosów. Nie, nie zgadzała się na wszystkie kolejne spiski, które
tak wiele dobroci miały wnieść do całego świata. Była dorosła.
Mogła decydować o sobie i miała do tego swoje cholerne prawo. I do
dziecka też, choć wątpiła czy będzie w stanie je pokochać.
Wstała, więc wymęczona chcąc uchronić mieszkanie przed
spaleniem. Doprawiła przypalone mięso kilkoma kroplami łez.
Zatrzasnęła piekarnik wspinając się na drewniany segment.
Słuchawka stacjonarnego telefonu ważyła tonę w jej małej rączce.
Wybrała odpowiedni numer. Przyjemny głos przyjaciela
rozprzestrzenił się w jej umyśle. Nabrała w płuca powietrza
oczekując brzęczącego sygnału.
-
Holden wiem, że miałeś wrócić z Annie i że mieliście razem
już teraz tutaj zostać, ale stało się coś co nie będzie dobrym
ani dla ciebie ani dla niej. Nie chce jej tego tłumaczyć, muszę
najpierw porozmawiać z Tobą, żebyś wiedział i żebyś coś mi
poradził. Żebyś zdecydował i nie miał pretensji, że zrobiłam
coś za Twoimi plecami. Musimy to obgadać zważywszy na to, że nie
będzie już innej okazji. Nie przywoź jej dzisiaj, odłóż to do
weekendu. Ten ostatni raz Holden. Dla przyjaciółki. Przepraszam Cię
strasznie. Przepraszam Holden. - Odwiesiła aparat starając się
nie opaść w dół rozpaczy. Trzeci miesiąc, za tydzień, a może
za dwa nie będzie miała już żadnego wyjścia. Wszystko będzie
sprawą losu. Wszystko będzie kierowane ręką Boga.
-
Musisz już iść? - odezwał się chłopak ukryty w ciemności
barowego zaułka. Jego prawa dłoń spoczywała na delikatnej twarzy
brunetki. Druga zaś zaciśnięta na kuli dodawała mu minimalnej
sprawności. Spotkał ją pierwszy raz, a czuł jakby znał ją całe
życie. Może to te listy? A może to magia cichej, nastrojowej
melodii sączącej się uchylonym oknem, zza jego pleców? Nie chciał
tego rozgryzać, nie potrzebował zagłębiać się w szczegóły
jeśli rzeczywistość postawiła mu przed oczyma tak piękny obraz.
-
Możesz za mną tęsknić - rzuciła rozbawiona odsuwając z
jego błękitnych oczu przydługą grzywkę. Poddał się jej
dotykowi. Przestał się nawet bać przyszłości, która szarymi
barwami straszyła go od blisko pół roku. Potrzebował jej jak
zagubiony na pustyni łaknie wody. Jak zrozpaczone dziecko wrzeszczy
w tłumie gdy oddala się przypadkowo od matki. Trącił nosem
grzbiet jej dłoni. Mógł jeszcze wyleczyć się z tej całej
beznadziejności. Mógł wrócić do bycia sobą gdyby tylko ona...
bał się pomyśleć o tym co odczuwał. Każda jej kolejna kartka
była zapisana historią, w której nie brał udziału. Kiedy poczuł,
że chciałby być jej elementem? To stało się tak całkiem
przypadkowo. Nagle obudził się ze snu z jej imieniem na ustach.
-
Chyba już za Tobą tęsknię, tak trochę na zapas. - Jasne,
pamiętał co mówił Harry. Miał zakodowane wszystkie jego złote
rady, ale na Boga to była Annie, jego Annie, jej nie można było
nie ufać. Ona miała o kilogram anielskości więcej niż przeciętny
człowiek. Pozwolił jej więc przysunąć się do siebie najbliżej
jak tylko mogło być to możliwym i nie oddalił twarzy, gdy ona
przystawiła do niej swoją. I nie wytrącił jej dłoni gdy
zacisnęła ją na jego palcach. Wpatrywał się w jej ciemne oczy.
-
Wrócę do Ciebie, obiecałam przecież, że zawsze będę. -
Serce mu załopotało niewidzialnymi skrzydłami w piersi. Nauczył
się tego na pamięć, chcąc mieć ją zawsze przy sobie. 'Pada
deszcz. Krople spływają po mnie oczyszczając ciało. Dusze
oczyszczasz Ty. Nie znam Cię choć wiem, że nie mogę Cie stracić.
Będę zawsze. W ciszy, w gniewie, w niepokoju, w każdej emocji.
Będę w Tobie i Ty będziesz we mnie. Chcę byś był. Zostanę na
zawsze' Przymknął powieki ukołysany całym spokojem
wdzierającym się do jego wnętrza. Być może idealne chwile
istniały, albo tylko jego przytrafiło się to szczęście. Uniósł
powieki orientując się w całej bliskości. - Tylko mi wmów,
że i Ty będziesz. - Zdanie owo kończyło kilka kolejnych
listów. Zachłysnął się tlenem gdy wspięła się na palce. Omal
nie oszalał gdy jej usta trąciły jego wargi. Pięć miesięcy.
Tyle czasu z nią spędził. To nie był pierwszy czy drugi raz. To
istniało w nim sto pięćdziesiąt dwa dni. Szmat czasu patrząc na
to jak łatwo było ją stracić .
-
Nigdzie się nie wybieram Annie. - wychrypiał odnajdując w
bladym świetle jej wilgotne usta. Smakowały kawą i bitą śmietaną.
Były wszystkim o czym mógłby marzyć - Już nigdy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz