Rozdziały będą pojawiać się średnio co 10 dni ;)

Czy to takie trudne poświęcić pięć minut i napisać komentarz? Myślę, że nie.
Wiedz, że twoja opinia motywuje nas do działania ^^
Boli mnie... nas fakt, że według ankiety czyta nas 10 osób (przynajmniej tyle się deklarowało)
a gdy przychodzi co do czego, to tylko 4 osoby potrafią wyrazić swoją opinię.


27.12.2012

[x12] It Should've Been You



Pomyślałeś o tym, że może ja zwyczajnie boję się rozmawiać z prawdziwymi ludźmi? Obawiam się tego co stworzą w swojej głowie gdy wypowiem pierwsze słowo. Co stanie przed ich oczyma gdy otworze usta. Zawsze chciałam być sobą, przede wszystkim sobą i nikim więcej, ale współczesność ma to do siebie, że coraz częściej zamieniamy prawdę na rzecz tego co ktoś inny chce usłyszeć. Nie chcemy sprawiać bólu bliskim, nie chcemy wrzucać się z biegu w gigantyczny krater wypełniony lawą złych emocji. Chcemy zachować względny spokój i udawać, że to co widzimy i to co nas otacza, sprawia nam przyjemność. Jest całkiem inaczej niż wtedy gdy byłam dzieckiem. Ze szczerą, rozbrajającą miną podchodziłam do koleżanek ojca mówiąc im jak bardzo ich nie znoszę. Dziś muszę milczeć. Skrzywdziłam go, a on zasługuje na szczęście. Mama pewnie by to poparła. Ona zawsze stawiała tych, których kochała na pierwszym miejscu. Broniła tego co było jej miłością. Honorowa, odważna, skłonna do poświęceń. Gdybym chociaż w mikroelemencie była nią, życie byłoby pełniejsze. Ale nie jestem. Nigdy nie byłam choć zawsze chciałam. Wiesz? Dochodzę do wniosku, że mydlę Ci oczy tymi wszystkimi wywodami na temat własnego życia. Gdzieś tak między czwartą, a piatą rano gdy przebudziłam się, nieopatrzenie zgłaszając muzykę w słuchawkach, które wciąż miałam na uszach - pomyślałam, że chciałabym coś o Tobie wiedzieć. Jaki jest Twój ulubiony kolor? Czy płaczesz na romantycznych komediach? Czy ptasie mleczko jesz w całości czy obgryzając czekoladę dochodzisz do jego wnętrza? Wolisz truskawki czy maliny? Filmy czy książki? Na którym boku zasypiasz? Wiem, bez sensu. Nawet Cię nie znam. W zasadzie dla zachowania bezpieczeństwa powinno tak zostać. Co jeśli zabierasz ze sobą te listy, przyczepiasz je do rozwieszonego w mieszkaniu sznura i planujesz jak zabić kolejną ofiarę? Wybacz, ostatnio za dużo czasu spędzam nad kryminałami. Wciskam Play, a słowa lektora sączą się do mojego umysłu wywołując strach. Ja chyba chce umrzeć. Niezaprzeczalnie pędzę ku temu niczym ten samobójca co to skoczył w zeszłym tygodniu z wieżowca ulice dalej. Nieuważnie zebrali z chodnika resztki jego czaszki. Kiedyś by mnie to przeraziło. Dzisiaj zadałam sobie tylko jego pytanie 'czy było mu aż tak źle?' mi jest. Przepraszam jeśli sądziłeś, że zaczyna mi się poprawiać. Też tak uważałam. Tylko, że... spotkałam kogoś. Żadna miłość od pierwszego wejrzenia czy choćby sympatyczne upojenie. Spotkałam siebie. On jest mną i chyba właśnie to sprawia, że tak trudno mi jest go zaakceptować. Bo przecież jestem miła. Cholera, potrafię być miła. Mam w sobie wielogłębinowe pokłady dobrych uczuć, a on wydobywa ze mnie tylko te złe. Coś jest ze mną nie tak. Powiesz 'Jeśli Cię drażni nie spotykaj się z nim', ale co jeśli bardziej mnie hipnotyzuje niż denerwuje? Czuje, że mogłabym mu pomóc i sobie też na przekór wszystkiemu. Odłożyłam dzisiaj środki nasenne. Nie mam po nich snów. Zasypiam się i budzę w jednej pozycji jakbym wcale nie spała. Nic nie pamiętam, a pamiętać chcę. Ubzdurałam sobie, że wymyśle jak to wszystko rozwiązać. Droga jest długa. Gin z tonikiem kończy się w kubku. Tak wiem, miałam nie pić. Kiedyś mi się uda. Jeszcze nie teraz. Czym mam zabić wszystkie potwory jeśli brakuje mi miecza? Słońce wstaje. Kichnęłam dwa razy gdy jego promienie doleciały do moich nozdrzy. Pewnie zaraz wstaniesz, ja właśnie kładę się spać. Miłego dnia nieznajomy i spokojnej nocy.
Annie

Przykrótka spódnica podwinęła się niestosownie, ukazując koronkę pończoch, gdy założyła nogę na nogę. Od dawna nie bywała w takich miejscach. Victor wolał wyrafinowane środowisko pasujące klasą do jego statusu społecznego, ona też to ubóstwiała na swój egoistyczny sposób. Korzystała z jego szczodrości topiąc się w luksusach, które zarezerwowane były jedynie dla nielicznych. Za nic miała miny otaczających ją ludzi. To tylko zazdrość. Tak sobie myślała. To tylko zawiść. Dopowiadała jej podświadomość. Kruczoczarne włosy falą zawisły nad krągłym choć niedużym biustem. Uśmiechnęła się do towarzyszy, a metal kolczyka utkwionego w języku zabrzęczał tracony o szkliwo zębów. Chciała zniszczyć wszystkie urocze fantazje małej Horan, chciała wbijać powoli szpilki w jej ciało delektując się każdą morderczą sekundą, chciała odebrać wszystko i zyskać wszystko. Należało jej się to, miała do tego prawo. Zignorowała odejście Holdena, bo wciąż słuchał jej rad lecz nagle z minutą jego buntu cały pakt o nieagresji został unieważniony. Leeann Mitchell nie dzieliła się swoją własnością z pierwszym lepszym elementem. Leeann Mitchell sama decydowała o ty kiedy miało nadejść rozstanie. Ciemna szpilka opadła na kamienną posadzkę kanapkarni. Miała ochotę zapalić lecz jak na złość miejsca palaczy oblężone były przez stado podstarzałych typów niegodnych jej uwagi. Uszczknęła kawałek świeżej bagietki wsuwając czubek pieczywa między pełne wargi. Perwersyjna była istotnie. Nigdy nie kryła się ze swoją seksualnością, a wręcz przeciwnie traktowała ją jako swój atut.
- Chcesz wiedzieć dlaczego je pisałam? - zapytała o to raz blondynkę gdy po raz setny z kolei zmieniały zakończenie, którejś z kartek. Cóż ona wtedy odpowiedziała? Coś pomiędzy 'dla oczyszczenia' a 'z potrzeby serca'. Idiotyzm. Płacąc setki tysięcy rocznie na psychiatrę niepotrzebne było jej struganie wariata, a miarę wszystkich tych pozamykanych w szpitalach ewenementów. - Chyba znów na przekór wszystkiemu chciałam poczuć się dzieckiem, które wierzy w całe dobro rodzące się w głębinach ziemi, w dobro, które kiełkuje z natury i swoimi barwami, krajobrazami zachwyca nas do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie pozostać obojętni asymilując się z darami wyższej mocy. A może zwyczajnie znudziły mi się te chore stereotypy, w których widziano mnie na kozetce kupionej z przeceny? Opowiadającej żerującemu na mnie karierowiczowi o tym jak bardzo przeraża mnie to co dzieje się ze współczesnymi ludźmi? Chciałam chyba być inna i chciałam wierzyć, że pomogę nie tylko sobie, ale i temu kto dostanie tą moją bezsensowną pisaninę. - Wzruszyła beznamiętnie ramionami starając się brzmieć jak najbardziej przekonywująco. Dzięki Bogu spędziła z Annie tyle czasu, że w jednym małym paluszku miała cały tok jej rozumowania. Całkiem wyrwany z kontekstu. Pozbawiony chociaż grama sensu. Bujający gdzieś między fikcją, a rzeczywistością. To nie świat schodził na psy to ludzie ułomni nie potrafili się dostosować do nowych ról, kierunków, systemów. Do wszystkiego tego co ewoluowało z biegiem czasu.
- Wyglądasz całkiem inaczej niż sobie Ciebie wyobrażałem - pomyślała o jego naiwności. O tym wielkim 'nic' co istniało w jego głowie. Zastanawiało ją czy gdyby podała się za przybraną córkę Królowej Matki to też przyklasnęliby w dłonie słuchając płynących z jej ust farmazonów? Czy rzuciliby się w jej kierunku ze sprawami, które miałaby przedłożyć swej zacnej matuli? Zatrzepotała firanką ciemnych rzęs. Duszność w pomieszczeniu i źle ustawiona klimatyzacja były jedynym powodem jej zaróżowionych policzków. Dla tego romantyka po drugiej stronie stolika musiało być to arcy uroczym zjawiskiem. Zaśmiała się w duszy wiedząc jak podły los jej sprzyja.
- To dobrze czy źle? - rzuciła w rozbawieniu trącając palcami nóg jego niesprawną nogę. Bawiło ją to wszystko. Ta jego mentalna niewinność, ta powściągliwość względem jej osoby, to ich zauroczenie całą jej postawą. W prawdziwym życiu nie zwróciłaby na nich nawet uwagi. To nie ten typ faceta za którym biegnie się z wywieszonym językiem. Żal byłoby jej drogiego obuwia i stóp, które tak łatwo mogłyby przestać być jedwabiście gładkie. Wbiła w nich spojrzenie ciemnych zainteresowanych ślepi. Zielonooki kręcił kółeczka słomką zatopioną w czekoladowym koktajlu, Pan Niesprawny natomiast przysiadłszy w kąciku obserwował ją bez żadnego skrępowania. Tylko czasami gdy łączyła z nim spojrzenie udawał, że wcale nie patrzył. Że to przypadkiem akurat znalazł się w polu jej wzroku. Pocieszny był niczym ten mały bezdomny kundelek. Tylko, że z reguły te wychudzone, spragnione domowego ciepła stworzonka są zawszone i zarobaczywione, a ona nie miała ochoty tracić czasu na eskapady po klinikach weterynaryjnych. Przekręciła lekko głowę opierając ją na własnym barku.
- To... - zastanowił się dłużej niż powinien. To, że nie była jego ideałem nie znaczyło, że nie mogła się nim stać. Miała swoje sposoby, triki godne polecenia i powielenia - ...dobrze - Pochlebiacz. Kulturalny idiota chcący wszystkich zadowolić. To właśnie kończyło się najbardziej tragicznie. Wyciągnęła do niego dłoń w przestrzeń wsuwając mu w usta kawałek oderwanej kanapki. Rozchylił posłusznie wargi. Był tak spragniony zainteresowania, że nie stanowił wyzwania. Jedynie chłopak z bujną kręconą czupryną zerkał podejrzliwie na jej poczynania. Raz skrzywiła się mechanicznie okazując obrzydzenie. Musiał to wyłapać, a może ona starzejąc się zaczynała być coraz bardziej przewrażliwiona? Tak, to musiało być to. Jako chodząca puszka pandory nie miała zapisanego niepowodzenia w genotypie.
- To dobrze, że dobrze. - roześmiała się iście dziewczęco imitując to słodkie szczebiotanie Horanówny. - Zaczynałam się bać, że możesz mi uciec. - Rzygać jej się chciało od tego całego love story. Gdyby miała pistolet przystawiłaby go sobie teraz do skroni i pociągnęłaby za spust. Nie była nauczona tego przesadnego łaszenia się, przymilania, ocierania komplementami. Ona dostawała wszystko na spodeczku przystrojonym podwójną porcją bitej śmietany. Westchnęła odpędzając od siebie chęć ziewnięcia. - Co więc robicie gdy nie czekacie na moje listy? - Wciąż niepokoił ją ich znajomy wygląd. Może widziała ich w jakimś dokumencie o chorej umysłowo młodzieży? A może przewinęli się w jakiejś reklamowce drugiej kategorii promującej nowo otwarty supermarket?
- Segregujemy książki w bibliotece miejskiej. - rzucił zielonooki zwracając jej uwagę - Pracujemy w bibliotece. - powtórzył to raz jeszcze jakby brał ją za kretynkę, która nie miała pojęcia czym jest 'biblioteka'. Wywróciła teatralnie oczyskami nie dając mu się sprowokować. Tak, musiała kiedyś przelotem ich widzieć, gdy wypożyczała dla Annie kolejne tomy bezsensownych czytadeł z których nic nie wynikało. Czy mogło być jeszcze gorzej? Czy dało się trafić w jeszcze bardziej nudne towarzystwo? Sięgnęła po upstrzoną wodnymi kropelkami, zimną szklankę. Pociągnęła łyk napoju pozwalając sobie na chwilę przemyśleń. Trudno, rozpoczęła grę, będzie musiała ją poprowadzić nie zrażając się kiepskim materiałem, z którego zostali zbudowani jej towarzysze.
- Interesujące - rzuciła po chwili z przesadnym entuzjazmem - Kocham czytać. - Przedstawienie czas zacząć.

- Zayn, on jej nie kocha, co Ty bredzisz? - W przeciągu szesnastu godzin wysłuchał iście szalonej historii o niespełnionej toksycznej miłości. Przyjmował to ze spokojem, od czasu do czasu, uśmiechając się jedynie półgębkiem w stronę przyjaciela. On wiedział i Annie wiedziała, że niemożliwym jest zapałanie do kogoś tak silnymi uczuciami, po dwóch dniach znajomości. Widać ktoś tu przesadził z wieczornymi seansami brazylijskich telenowel. Bo chyba tylko tam absolutnie każdy ma romans z każdym po raptem jednym zamienionym zdaniu. Dawniej, gdy mieli może trzynaście lat, rozkładali się na dywanie przed starym telewizorem, włączali odpowiedni kanał i traktowali te wszystkie 'zjadacze czasu' jak najlepsze komedie wszech czasów. Wyłączali głos i dubbingowali je, wkładając w usta aktorów najgłupsze teksty jakie byli wstanie wymyślić. Śmiali się w głos pochłaniając tony tuczącego popcornu. Popijali to wszystko malinową herbatką i wiedzieli, że nigdy nie będą w stanie tego zapomnieć. Kochał spędzać z nią popołudnia. Cokolwiek by się nie działo i czegokolwiek by nie robili, wiedział, że ma u swego boku kogoś kto kocha go równie mocno co on jego. Zaprzedałby duszę diabłu jeśli to miałoby przynieść jej ocalenie. Dlatego też teraz nie dowierzał w te sensacje. I co z tego, że i on zauważył narastające napięcie między tym dwojgiem? Co z tego, że w toalecie koncertowej areny wyczuł na niej gram jego intensywnych perfum? Gdyby coś się działo wiedziałby o tym. Ona by mu powiedziała. Nie mieli przecież przed sobą tajemnic. Czy oby na pewno?
- Daj spokój nie wymyśliłem sobie tego. Zdaje mi się, że oni... - Nie pozwolił mu dokończyć bo nowa myśl trafiła w niego z impetem pojawiającej się na niebie błyskawicy. Otworzył szerzej oczy przyglądając się przejętej twarzy kompana. Czy on był na swój dziwny, pokręcony sposób zazdrosnym o jego siostrę? Czy właśnie nie na tym to polegało w sławetnych tasiemcach? Para głównych bohaterów spotyka się o zmierzchu na plaży. Trach, strzała kupidyna trafia w ich rozedrgane serca, a gdzieś z góry na całe owe zamieszanie zerka ten trzeci, który zacierając dłonie chce zniszczyć ich szczęście mając nadzieję, że panna główna-cudowna-wspaniała rzuci się w jego pocieszycielskie ramiona.
- Ty ją lubisz Zayn - wybuchnął radosnym śmiechem sięgając po porzuconego na szklanej ławie pilota. - Ty naprawdę ją lubisz. - Nie przeszkadzało mu to nic, a nic. Malik jakkolwiek zdrowo szalony, był człowiekiem, któremu można było ufać, w którym można było pokładać nadzieje. Wątpił by z własnej nieprzymuszonej woli skrzywdził kogokolwiek. Owszem nie żeby był ideałem wszelkich cnót, ale tego nie da się wymagać od nikogo, tak? Zerknął na niego raz jeszcze wyłapując intensywną purpurę, która spowiła jego policzki. Łokieć uderzył w jego bok zagłębiając się w stertę kocy i poduch.
- Nieprawda, nie powiem niczego co może zostać użyte przeciwko mojej skromnej osobie. - Podobała mu się tak beztroska. Przez kilka niekończących się minut odprężający dreszcz oswobodził jego spętane do tej pory organy wewnętrzne. Ucisk zelżał, wszelki niepokój odpłynął na fali zjawiającej się nowej sposobności błahego odpoczynku. Było prawie tak jak dawniej. Tylko podział był większy. Harry zabrał Louisa na spacer, Liam zawieruszył się gdzieś w mieście, a oni zostali w mieszkaniu łudząc się na odnalezienie wśród setki stacji, jednego interesującego programu. Podparł głowę pięścią zerkając z ukosa na pozostawiony na półce skrawek pergaminu, na którym kobiecym, zgrabnym pismem wykaligrafowano kłamliwe obietnice, których absolutnie nikt nie mógł spełnić. Cóż oni najlepszego wymyślili. Buntowali się przeciwko nieprawdzie, a sami toczyli do przodu machinę nazwaną profilaktycznie, pomocą przyjacielowi. Zmarszczył czoło tracąc całą pewność czy faktycznie mieli w tym słuszność. Mogliby jeszcze się wycofać, zamknąć ledwie co otwarte drzwi, tylko, że Payne tkwił w tym zaściankowym przekonaniu o dobrym, słusznym działaniu. Jęknął przeskakując kolejne kanały. Dłoń Zayna podsunęła w jego stronę talerz parującej potrawki z kurczaka. Nie był głodny. Stały apetyt zastąpiony został kującym bólem żołądka. Czegokolwiek nie wziąłby do ust, miał wrażenie, że zaraz zwróci je z impetem zaszczycając towarzyszy nieprzyjemnym widokiem nadtrawionego pokarmu. - Z resztą sam powiedziałeś, że byłoby to głupie. - Przyznając się przed samym sobą doszedł do tego, że nie dosłyszał połowy wypowiedzi Mulata. Podświadomie zignorował wszystkie brzęczące wokół dźwięki by zagłębić się w odmęt narastających problemów przeszłości.
- Co jest tak głupie według moich wcześniejszych wypowiedzi? - Zainteresował się w końcu, bo nie mógł siedzieć i milczeć i nie robić kompletnie nic prócz umartwiania się i lękania o to co będzie. Dom stał pusty a to, jakkolwiek by na to nie patrzeć było dobrem. Pacjent wyszedł z łóżka. Opuścił więzienie, które sam dla siebie stworzył. Oddychał świeżym powietrzem i przede wszystkim rozmawiał. Otwierał się. Przestał powtarzać do samego obrzydzenia zapamiętany tekst o tym, że nic się nie zmieniło, że wszystko jest po staremu. Błękitne ślepia zaszczypały. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo jest zmęczony, jak intensywne były ostatnie dni i jak mało wynikło z nich korzyści.
- Głupie jest to, że nie można tak dbać o kogoś z kim spędziło się raptem siedemdziesiąt dwie godziny. Nie można martwić się o kogoś z kim zjadło się torbę chipsów o obrzydliwym smaku marchewki, nie można zastanawiać się, jak czuje się ktoś komu trzymało się włosy nad toaletą szpitalnej ubikacji. Bez sensu Niall. Jak komuś takiemu jak ja, mogłoby zależeć na kimś tak mi obcym jak Twoja siostra? - prychnął nie zauważając jak zaskoczona twarz Horana odwraca się w jego stronę. - Kapujesz? Schodzi ze schodów na śniadanie i mówi, że musi pogadać z Lou. Mówię Stylesowi 'no spoko niech sobie gadają, przecież to nic wielkiego', ale już czuje podświadomie, że to będzie katastrofa i że mnie zabijesz, bo przecież Ci obiecałem, że jej nie puszczę, tak? - Wepchnął sobie w usta kawałek nadgryzionego uprzednio strączka fasolki, nie przerwał jednak mówienia. - I stoję jak ten psychol ze szmatą na barku smarując dla niej przypieczone tosty brzoskwiniową marmoladą i nagle ŁUBUDU! - Trzasnął zaciśniętą dłonią w przeszklony blat. Filiżanka pełna solonych orzeszków zatańczyła półokręgiem spadając na dywan. - Pomyślałem wtedy sobie, że jeśli to ona, to osobiście zrzucę Tomlinsona z balkonu. Serio. Znam faceta przeszło rok, ale najpierw pomyślałem o niej. Pomyślałem o niej bo... - Zatrzymał się w połowie zdania odgarniając z talerza rozgotowaną brukselkę. - bo... - Nadal nie wiedział jak powinien był to skończyć. - ...nie mam pojęcia dlaczego pomyślałem o niej pierwszej, po prostu tak poczułem i to mnie przeraziło, a ja nie lubię być przerażony, bo to głupie dbać o kogoś po trzech dniach znajomości. - Prawie się zapowietrzył wyrzucając z siebie ostatnie słowa na jednym oddechu. - To bardzo bardzo głupie Niall. - Owszem to było głupie, to było wręcz kretyńskie, ale i nieuniknione. Mała Horanówna miała to do siebie, że przyciągała do siebie ludzi, którzy chcieli o nią dbać, chcieli jej pomóc lecz niekoniecznie wiedzieli jak to zrobić i zbyt często zabierali się do tego od złej strony. Widział to nie jeden i nie dwa razy. Nawet wtedy gdy była królową życia, czaiła się za jej plecami grupka adoratorów pilnująca jej spokojnego królowania. Uśmiechnął się blado kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. 
Kretyńskie Zayn, idiotycznie niedopuszczalne. - Co miał mu powiedzieć? Miał przeprosić go za to zamieszanie? Za jej pojawienie się za drzwiami, za to że być może nigdy więcej już jej nie zobaczy? Najlepszym wyjściem było zapomnieć i żyć dalej. Póki lekka wysypka uczuć nie przerodziła się w zaawansowaną chorobę. Nie mogło być lepiej, mogło być tylko gorzej. 
- Wiesz przecież co chce powiedzieć, prawda? - Kiwnął w potwierdzeniu głową. Nie był to czas, ani okazja na tego typu rozmowy. On osobiście nie chciał się w to zagłębiać. Annie była jego nawet jeśli uciekała do swojej mrocznej krainy miliard razy w miesiącu i nawet jeśli wydawała się niezadowolona z wszystkiego tego co robił. Była jego nie dlatego, że tak postanowił. Stało się tak ponieważ ona sama nie potrafiła oddać się nikomu innemu. A jeśli nie była zdolna tego zrobić i nie mogła w jednym prostym 'dziękuję' przejawić swojej wdzięczności to Zayn nie mógł brnąć w to za wszelką cenę. Musiał przystopować. Musiał wrócić do siebie by spojrzeć w lustro i powiedzieć 'nie jest mi to potrzebne do życia' bo Annie nie mogła dać mu szczęścia, mogła go tylko zniszczyć.
- Po prostu odpuść bo nie wyniknie z tego nic pozytywnego. - Zamieszał kilkakrotnie widelcem w ryżu przewracając wszystko wierzchem do dołu. Nie istniały takie słowa, które opisałyby wszystko dostatecznie, by Malik zrozumiał, że odejście od roli kolejnego rycerza będzie najodpowiedniejszym wyjściem. - Ann wybrała już sobie przyjaciela. - Dlaczego nie potrafił wyrzucić z podświadomości obrazu wściekłej twarzy Lou gdy ten wkroczył do pokoju w momencie, w którym tor rozmowy sprowadzony został na związki? - I widać ktoś ją też wybrał. - Niestety. Magnesy się przyciągały. Problemy pojawiały się hurtowo. Katastrofy zbiegały się ze sobą w czasie. - Nic na to nie poradzimy, Zayn. Choćbyśmy nie wiem jak bardzo się starali.

Siedziała tam i patrzyła na niego jak krowa na malowane wrota. Statystycznie co dwadzieścia minut wyciągała różowy błyszczyk, nakładając go cienką warstwą na zwilżone usta. Bawiła się wysuniętym z perfekcyjnej fryzury, puklem kasztanowych włosów. Obserwowała i zastanawiała się jednocześnie jakim cudem znajduje w sobie tyle samozaparcia by słuchać wszystkich tych mało interesujących historyjek z ich nic nie znaczącego życia. Przeszli od roboczych tematów do wspominek z ostatniego kwartału. W skwarze letnim i w deszczu jesiennym czekali więc na karykaturalne wyznania blondynki mając nadzieję, że ta wciąż ma siłę uzewnętrzniać się w piśmiennictwie. Z trudem panowała nad śmichem, ziewaniem, otępieniem, zdegustowaniem i pęczniejącą w niej żenadą. Victor orzekłby z urokliwym półcieniem uśmiechu na ustach, że musi jej niezmiernie zależeć, skoro stara się przedrzeć przez własne cierpienie by zyskać ukojenie. Takie właśnie są wojny. Poświęcasz coś by otrzymać w zamian upragniony cel. Nieważnym jest miejsce, strategia, obrany punkt ataku. Ważnym jesteś ty sam i twoje samozaparcie. Annie ją zdradziła. Bez pozwolenia opuściła kryjówkę wychodząc na prawdziwy świat. Z bosymi stopami przemierzała miasto niczym ten poszukiwacz zaginionej cywilizacji. Odbierała jej duszę małymi elementami, tak niedostrzegalnymi, że nawet sama ich właścicielka nie zorientowała się kiedy pozostał z niej goły szkielet obaw. Tak, to ją zadowalało. Podniecało ją w pełni. Koiło potrzebę władzy. Sterowała małą laleczką mając tą pewność, że nic nie wyrwie jej z tego zabarwionego chemikaliami snu wariatki.
- Nie powinieneś już iść? Chciałabym zostać z nim sam na sam. - Irytował ją ciągłym gadaniem, stawianiem niewygodnych pytań, analizowaniem uzyskanych odpowiedzi. Poddawał wątpliwości całe to zainicjowane przedstawienie. Jakby wiedział, a przecież nie było to możliwym. Nie było planu, więc jak mógł ją rozgryźć? Pewnie tylko wydawało mu się, że wie coś ponad to co rozumiała ona. Przygryzła wewnętrzną część policzka nie chcąc wyrzucić z siebie coś arcy niegrzecznego co jedynie pogrążyłoby ją w jego oczach.
- Boisz się, że gdy zostanę dowiem się czegoś ciekawszego niż to, że kłamiesz?- Czekoladowe oczyska czujnego drapieżnika przeskoczyły na jego chłopięcą twarz. Kłamie? Jeśli tak to, w którym elemencie? W całości? W poszczególnych partiach? Zastukała zielonymi szponami w mokrawy okrąg odbity od denka szklanki. Zdenerwowanie pojawiło się zbyt nagle by mogła je ukatrupić w zalążku. Co w takim momencie odpowiedziałaby jej przyjaciółka? Rozpłakałaby się w głos zarzucając mu ludzką niesprawiedliwość i ocenianie rzeczy bez kompletnej wiedzy na temat kompana? Tak, właśnie tak by było, bo Horanówna kochała wzbudzać współczucie. Dawno dawno temu, za siedmioma górami żyła sobie w pełni zadowolona manipulantka, która przypadkiem po przebytym wypadku utraciła koronę. Zabawne - choć zawsze twierdziła, że szczyty jej nie interesują, to bycie drugą w kolejce do prawowitego tronu popularności tak ją dręczyło, że stała się zjadliwą suczą uśpioną w ciele eterycznego elfa. Jak można było mieć dobre zdanie o kimś kto tylko w samotności potrafił być sobą? Lub tylko wtedy gdy nie miał pojęcia, że przebywa w czyimś towarzystwie. Były do siebie podobne choć tylko jedna potrafiła to otwarcie przyznać.
- Wszyscy kłamiemy panie idealny, jedni mniej inni więcej, ale wciąż to robimy dla własnego bezpieczeństwa. - Resztkami zdrowego rozsądku liczyła na to, że Louis nie wróci z toalety przez zakończeniem pełnej konwersacji. Nie chciała stracić stabilnego gruntu pod nogami, nie wiedziała czy byłaby w stanie zdobyć jego zainteresowanie kolejny raz. Z lekka go oswoiła choć wciąż pozostawał płochym i delikatnym. Zmarszczyła czoło, a wyraz jej twarzy z czystej delikatności przeszedł w mroczną maskę niezadowolenia. - Nie wmówisz mi, że jesteś tak śmiesznie uczciwy by prostować ścieżki innych. - Przechyliła się nawet zadziornie w jego kierunku by gdy ściszy głos wciąż mógł wyraźnie ją słyszeć. I on podążył jej tropem przybliżając się do stolika. Dzieliło ich może kilka morderczych centymetrów, które wyznaczyły obszar intensywnej batalii.
- Nie mam pojęcia co to jest i co starasz się przed nami ukryć ale gwarantuje Ci, że się dowiem. - Wydawał się być pewny swego. Może to dlatego, że nie tak wyobrażał sobie miłość Tomlinsona? Nie chciał go stracić na rzecz złej macochy śnieżki, od której przychodziły koperty. Jej wyniosła postawa, przeświadczenie o własnej idealności i ten niezdrowy igrający z grzechem błysk w oczach kojarzył mu się przede wszystkim z apokalipsą. Z demonami nocy wypełzającymi z najczarniejszych uwitych w podświadomości sennych majaków. Patrzył na nią i choć zerkając w ich kierunku była tak sztucznie miła i przesłodzona to wraz ze spojrzeniem na innych, rodziła się w niej odraza. Stała ponad tym? Zwykła knajpa pełna prostych robotników była zbyt mizernym miejscem by zachwycić jej wnętrze? Nigdy nie zwróciłby na nią uwagi gdyby nie... właściwie tak na dobrą sprawę pluł sobie w brodę wiedząc, że mógł odejść w tamtym parku zapominając o całym zajściu. Wtedy jednak jej bezpośrednie podejście rozbawiło go na tyle bardzo by nie dostrzegł innych plam okalającej jej ciało aury.
- Za dużo kawy z rumem proszę pana. - Miała się wystraszyć? Zabrać torebkę z kanapy i z wrzaskiem wybiec na zewnątrz? Rozweselił ją jedynie. - To może poprosisz go o rękę skoro tak nieziemsko intensywnie go kochasz? - zagruchała ledwie dosłyszalnie orientując się, że z boku jej twarzy przesuwa się w zwolnionym tempie postać chłopaka. Nadgryzła śnieżnobiałymi zębami wargę, pociągając ją z lekka do wnętrza ust. Chichot zaciśniętej krtani zdołał przebić się przez harmider panujący na sali. Zerwała się z miejsca pomagając Lou wygodnie usiąść. Nikt nie mógł zarzucić jej, że nie starała się wykonywać każdego ruchu iście naturalnie. Przywarła bokiem do żeber chłopaka. Dłoń wsunęła w jego mokrą jeszcze od wody rękę. Szeroki uśmiech złagodził jej napięte uprzednio rysy. - Harry właśnie wychodzi - zaszczebiotała cichutko owiewając go zapachem miętowych płatków. Zimne palce zacisnęły się na jej własnych dając jej niezmierną satysfakcję. Tak znów to zrobiła. Omotała, oszukała, zwyciężyła. I była z tego dumna.

Zapłakana istotka siedziała w przestronnej łazience wśród niewyprasowanego prania i dopiero co wyciągniętych z suszarki pościeli. Raz po raz odgarniała z czoła zmoczone włosy. Odbicie w lustrze przypominało jej o nieestetycznym wyglądzie. Telefon pikający w odstępach pięciu minut napominał o wyciągnięciu z piekarnika upieczonej już pieczeni. Nie była w stanie się poruszyć. Zrobić choćby kroku. Zamarła na klozetowej desce ze stopami utkwionymi na puchatym dywaniku. Dwie różowe kreski wypłowiały w zagłębieniu białego prostokątnego testu. Rozmazany tusz zaczynał powoli szczypać w oczy, a skóra piekła od ilości wchłoniętej mazi. Pomyślała o przyjaciółce, o każdym jednym dobrym słowie, które słyszała z jej ust, o obietnicach niekończących się jedynie na pustych słowach. Dała sobie sposobność chwilowego odejścia od życia. Przeliczyła w pamięci odłożone na czarną godzinę fundusze. Zajęczała rozpaczliwie przytulając tył głowy do kolorowej mozaiki ściennych płytek.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli chcesz pozbyć się problemu to musisz to zrobić szybko? To trzeci miesiąc idiotko. Wiesz od pięciu tygodni, ile możesz jeszcze czekać? - Zniekształcony echem głos w telefonie ustawionym na funkcje głośnego mówienia przypomniał jej, że w istocie nie została samą. Gdyby cofnęła się w przeszłość, zamknęłaby usta w odpowiednim momencie by nie wypadło przez nie o kilka zdań za dużo. Upiła się resztkami taniego wina zakupionego w supermarkecie. Przegryzła całą żółć napływającą do ust kilogramem wiśni w czekoladzie. Wtedy zjawiła się ona i jakoś tak wyszło, że tajemnica przestała być sekretem.
- A może ja nie chce się tego pozbywać, nigdy nie powiedziałam, że mogłabym zrobić coś takiego, nie potrafiłabym. - Owszem łudziła się, że w tak wczesnym stadium przy pierwszym poczęciu nastąpi samoczynne poronienie. Przy jej trybie życia i genetycznym spadku ciężkiego znoszenia brzemiennego stanu istniało prawdopodobieństwo, że płód zostanie odrzucony. Czekała więc w nadziei, że nie zostanie morderczynią. Że jej umysł i dłonie nie będą splamione krwią. Mijała Holdena szerokim łukiem, zapominała o tym co dzieje się wokół aż w końcu on pojawił się w mieszkaniu i nagle uzmysłowiła sobie, że nawet gdyby miała zostać samą do końca swych dni, nie jest zdolna zniszczyć czegoś co mogło mieć jego oczy.
- Pomyśl idiotko, on do Ciebie nie wróci. Chcesz zostać w pojedynkę z koszem zasranych pieluch, z bękartem wyjącym Ci nad uchem przez całą noc? Z bluzkami obrzyganymi marchewkową papką? Na to liczyłaś? To chciałaś osiągnąć w życiu? Nie bądź durna, możemy to jeszcze rozwiązać. Pojawię się najwcześniej jak tylko będę mogła. - Zatrzęsła się zrozpaczona przekazaną prawdą. Przecież nie mogło być tak źle. Nie mogło być tak tragicznie. To tylko dziecko, małe bezradne dziecko, które ktoś mógł pokochać miłością prawdziwą, nie znającą żadnych przeszkód. Wybuchnęła kolejny raz płaczem. Swąd dochodzący z piekarnika stawał się coraz intensywniejszym. Wciąż była nieugięta wbijając w żyły ledwie co skrócone paznokcie. - Siedź tam i czekaj na mnie wariatko, jak zwykle ktoś musi po was wszystko posprzątać.
Trzasnęło gwałtownie. Długie palce przeczesały grzywę rozjaśnionych włosów. Nie, nie zgadzała się na wszystkie kolejne spiski, które tak wiele dobroci miały wnieść do całego świata. Była dorosła. Mogła decydować o sobie i miała do tego swoje cholerne prawo. I do dziecka też, choć wątpiła czy będzie w stanie je pokochać. Wstała, więc wymęczona chcąc uchronić mieszkanie przed spaleniem. Doprawiła przypalone mięso kilkoma kroplami łez. Zatrzasnęła piekarnik wspinając się na drewniany segment. Słuchawka stacjonarnego telefonu ważyła tonę w jej małej rączce. Wybrała odpowiedni numer. Przyjemny głos przyjaciela rozprzestrzenił się w jej umyśle. Nabrała w płuca powietrza oczekując brzęczącego sygnału.
- Holden wiem, że miałeś wrócić z Annie i że mieliście razem już teraz tutaj zostać, ale stało się coś co nie będzie dobrym ani dla ciebie ani dla niej. Nie chce jej tego tłumaczyć, muszę najpierw porozmawiać z Tobą, żebyś wiedział i żebyś coś mi poradził. Żebyś zdecydował i nie miał pretensji, że zrobiłam coś za Twoimi plecami. Musimy to obgadać zważywszy na to, że nie będzie już innej okazji. Nie przywoź jej dzisiaj, odłóż to do weekendu. Ten ostatni raz Holden. Dla przyjaciółki. Przepraszam Cię strasznie. Przepraszam Holden. - Odwiesiła aparat starając się nie opaść w dół rozpaczy. Trzeci miesiąc, za tydzień, a może za dwa nie będzie miała już żadnego wyjścia. Wszystko będzie sprawą losu. Wszystko będzie kierowane ręką Boga.

- Musisz już iść? - odezwał się chłopak ukryty w ciemności barowego zaułka. Jego prawa dłoń spoczywała na delikatnej twarzy brunetki. Druga zaś zaciśnięta na kuli dodawała mu minimalnej sprawności. Spotkał ją pierwszy raz, a czuł jakby znał ją całe życie. Może to te listy? A może to magia cichej, nastrojowej melodii sączącej się uchylonym oknem, zza jego pleców? Nie chciał tego rozgryzać, nie potrzebował zagłębiać się w szczegóły jeśli rzeczywistość postawiła mu przed oczyma tak piękny obraz.
- Możesz za mną tęsknić - rzuciła rozbawiona odsuwając z jego błękitnych oczu przydługą grzywkę. Poddał się jej dotykowi. Przestał się nawet bać przyszłości, która szarymi barwami straszyła go od blisko pół roku. Potrzebował jej jak zagubiony na pustyni łaknie wody. Jak zrozpaczone dziecko wrzeszczy w tłumie gdy oddala się przypadkowo od matki. Trącił nosem grzbiet jej dłoni. Mógł jeszcze wyleczyć się z tej całej beznadziejności. Mógł wrócić do bycia sobą gdyby tylko ona... bał się pomyśleć o tym co odczuwał. Każda jej kolejna kartka była zapisana historią, w której nie brał udziału. Kiedy poczuł, że chciałby być jej elementem? To stało się tak całkiem przypadkowo. Nagle obudził się ze snu z jej imieniem na ustach.
- Chyba już za Tobą tęsknię, tak trochę na zapas. - Jasne, pamiętał co mówił Harry. Miał zakodowane wszystkie jego złote rady, ale na Boga to była Annie, jego Annie, jej nie można było nie ufać. Ona miała o kilogram anielskości więcej niż przeciętny człowiek. Pozwolił jej więc przysunąć się do siebie najbliżej jak tylko mogło być to możliwym i nie oddalił twarzy, gdy ona przystawiła do niej swoją. I nie wytrącił jej dłoni gdy zacisnęła ją na jego palcach. Wpatrywał się w jej ciemne oczy.
- Wrócę do Ciebie, obiecałam przecież, że zawsze będę. - Serce mu załopotało niewidzialnymi skrzydłami w piersi. Nauczył się tego na pamięć, chcąc mieć ją zawsze przy sobie. 'Pada deszcz. Krople spływają po mnie oczyszczając ciało. Dusze oczyszczasz Ty. Nie znam Cię choć wiem, że nie mogę Cie stracić. Będę zawsze. W ciszy, w gniewie, w niepokoju, w każdej emocji. Będę w Tobie i Ty będziesz we mnie. Chcę byś był. Zostanę na zawsze' Przymknął powieki ukołysany całym spokojem wdzierającym się do jego wnętrza. Być może idealne chwile istniały, albo tylko jego przytrafiło się to szczęście. Uniósł powieki orientując się w całej bliskości. - Tylko mi wmów, że i Ty będziesz. - Zdanie owo kończyło kilka kolejnych listów. Zachłysnął się tlenem gdy wspięła się na palce. Omal nie oszalał gdy jej usta trąciły jego wargi. Pięć miesięcy. Tyle czasu z nią spędził. To nie był pierwszy czy drugi raz. To istniało w nim sto pięćdziesiąt dwa dni. Szmat czasu patrząc na to jak łatwo było ją stracić .
- Nigdzie się nie wybieram Annie. - wychrypiał odnajdując w bladym świetle jej wilgotne usta. Smakowały kawą i bitą śmietaną. Były wszystkim o czym mógłby marzyć - Już nigdy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz