Rozdziały będą pojawiać się średnio co 10 dni ;)

Czy to takie trudne poświęcić pięć minut i napisać komentarz? Myślę, że nie.
Wiedz, że twoja opinia motywuje nas do działania ^^
Boli mnie... nas fakt, że według ankiety czyta nas 10 osób (przynajmniej tyle się deklarowało)
a gdy przychodzi co do czego, to tylko 4 osoby potrafią wyrazić swoją opinię.


14.08.2012

[xx9] It Was You




24 lipiec 2009
Annabelle Horan wzywana jest do sekretariatu dyżurnego opiekuna kolonii. Obecność obowiązkowa, zignorowanie komunikatu zostanie surowo ukarane. Możliwe jest odesłanie do domu w trybie natychmiastowym. Powtarzamy Annabelle Horan wzywana jest do sekretariatu dyżurnego opiekuna kolonii. Annabelle Horan...

Uśmiechnęła się szelmowsko ściągając z siebie spoconą sportową koszulkę. Krótkie ubłocone spodenki niemalże natychmiast powędrowały jej śladem. Nie słyszała nawoływania starej sekretarki, nie widziała wywieszonej w korytarzu gigantycznej ulotki głoszącej rozpoczęcie jej poszukiwań. Miała dużo ciekawsze rzeczy do roboty. Na przykład tracenie dziewictwa, zapoznawanie się ze sztuką Kamasutry i sprawianie przyjemności komuś, kogo może nie kochała, ale lubiła dostatecznie bardzo by być wstanie iść z nim do łóżka. Roześmiała się po raz kolejny wyciskając nadmiar wody z wilgotnych kasztanowych włosów.
- Czemu je farbujesz Annie? - Rzucił do niej poszukując w odmętach szafy ostatniej czystej koszulki jaką mogłaby na siebie wciągnąć. Wolał nie kusić swoich współlokatorów jej kształtami. Ustne umowy mają to do siebie, że nigdy nie zostały zapisane, a to czyni je tak nienaturalnie prostymi do złamania.
- A dlaczego nie? Lubię je takie, lubię gdy ludzie nie patrzą na mnie jak na blondynkę niespełna rozumu, stereotypy Li, platynowe włosy kojarzą się z pustakami lub plastikami, a mi jeszcze daleko do takich światopoglądów. - W zasadzie nie lubiła się tłumaczyć, ale przy nim traciła ten dziwaczny syczący na wszystkich hart ducha. To przecież tylko zwyczajne pytanie, na które powinno się odpowiedzieć nie szukając w nim drugiego dna.
- Wolę naturalne, choć nigdy ich nie widziałem. - Kąciki ust uniosły się w zawadiackim grymasie. Słodki był, taki naturalnie niewinny. Wybrała go sobie z tłumu nawiedzonych uczniaków licząc na to, że te wakacje nie muszą być wcale doszczętnie straconymi.
- Kiedyś je zobaczysz moja gwiazdo. – Wybuchnęła śmiechem, doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo nienawidził, gdy ktoś wypominał mu przegrany udział w x factor. Dla niej to było coś wielkiego, dla niego rozpoczęty rozdział, z którego ktoś powyrywał kartki w połowie drogi. Nie drażniła go celowo. Sądziła, że czasem przywyknie do tego, że nie wszystko od razu staje się rzeczywistością, walka jest ciężka, a przegranie bitwy nie oznacza porażki w wojnie.
- Za tydzień wracasz do Irlandii panno idealna. - To on tak myślał, ona miała przed sobą kilka niedokończonych spraw, z którymi musiała się uporać. W domu nikt za nią nie tęsknił. Wszyscy do granic obrzygania podniecali się nowym członkiem rodziny. Ją jakoś ten mały smród nie fascynował, był prawie, że wrzodem na jej spokojnej jedynaczej egzystencji. Odebrała to niejako zdradę w stosunku do Molly. Co by pomyślała jej matka gdyby dożyła czasu, w których Victor obracał dziesięć lat młodsze wielbicielki drogich samochodów? Tak, tatuś postradał zmysły, a żeby zamknąć jej buzię wysłał ją wprost w morską bryzę opłacając podwójny kurs nurkowania i żeglugi. Nic jej tak wewnętrznie nie przejęło jak jego oznajmienie, że nie czuje się winny.
- Zostaje z Tobą głupolu, już ci powiedziałam, że tak szybko mnie się nie pozbędziesz. - Rzuciła w niego koszmarnie śmierdzącym czymś, co kiedyś najprawdopodobniej spełniało rolę skarpetki. - Zbieramy zabawki i jedziemy Francji, mam klucze, mam dobry humor i przede wszystkim mam aktywną kartę kredytową. - Kto mógł ją zatrzymać? Teraz czy później? Czuła się panią nieba i ziemi, wybraną boginką wszelkich ziemskich dobrobytów. 'Ej Li jak z nią nie pojedziesz to ja jestem wolny i chętny' tubalny głos poszybował z wejścia wprost do ich uszu. Odwróciła się niespiesznie, a jej błękitnym oczom ukazał się obraz małego grubaska wtaczającego się do pomieszczenia wraz z eskortą połowy drużyny rugby. Uniosła teatralnie brwi poruszając nimi kokieteryjnie.
- Słyszałeś Li? Cas jest chętny żeby zastąpić Cię w kilku ciekawych aspektach pożycia partnerskiego. - Wysunęła język w jego kierunku zarzucając na ramiona prawie przezroczystą zieloną koszulę. Zawsze lubiła ten kolor, pełen nadziei i pierwotnego żywota. Wszystko sprowadzało się do pierwszych oznak egzystencji. Trawa kiełkowała, wypuszczała pędy ku słońcu, przebijała się przez grząskie terytoria. Wspinała się po szczeblach surowego żywota.
- Jakaś ty durna Annie. - Przyciągnął jej twarz do swojej spijając z ust ostatnie wilgotne kropelki. Nie dało się nie lubić jej beztroskiego, radosnego podejścia do całego wszechświata. Patrzyła na ludzi przez zakupione dawno temu różowe okulary, sięgała po coś i dostawała to nawet, jeśli musiałaby walczyć o nagrodę do ostatniej kropli krwi.
- Ty wcale nie mądrzejszy Li. - Zmierzwiła palcami jego przydługą grzywkę. Jeszcze nie wiedziała, że dobra zabawa z zasady mija zbyt szybko by czerpać z niej satysfakcję na dłuższą metę. Oddała pocałunek raz drugi, a gdy w końcu dopięła ostatni guzik męskiego odzienia na swej piersi wyszła na korytarz starając się nie narobić wokół siebie zbyt wielu szkód.

25 lipiec 2009. 5:45 Skrzydło damskie
- Nie możesz mi tego robić, co cię tak właściwie obchodzi, z kim sypiam i dlaczego nie ma mnie w pokoju, gdy powinnam tam być. Nagle obudziły się w tobie rodzicielskie instynkty? Victor no chyba nie mówisz tak całkiem poważnie. Nie odbudujesz tych relacji, bo nagle Ci się przypomniało, ze oprócz cycatej żony i synalka, fajdającego tuzin pampersów dziennie masz jeszcze córkę.
Ona nie wybaczała, nie potrafiła zapomnieć, choć starała się jak mogła najmocniej. Gapiła się całymi nocami w sufit zastanawiając się, co jest z nią nie tak, że własny ojciec nie potrafi na nią spojrzeć przychylnym wzrokiem. Łudziła się, że może zrobi w końcu coś, co go zadowoli. Jakże się myliła. Grała na tej cholernej harfie rzewne sonaty, wygrywała pieprzone konkursy recytatorskie, a on nie był w stanie poklepać ją po ramieniu, mówiąc, że jest z niej dumny. Zaparła się resztkami sił dosięgając ramionami klamki pokojowych drzwi.
- Przestań przynosić mi wstyd przy ludziach, co by do cholery powiedziała na to Twoja matka. - Ta dłoń na jego policzku nie była przypadkiem. Uderzyła go, nie pierwszy i nie ostatni raz. Wrzeszczała godzinami, żeby nie traktował Molly jak tarczy, jak miecza, jak bezpiecznego argumentu uspokajającego rozwścieczone zwierze żyjące w jego córce. Nie dawała mu do tego prawa. W dniu, w którym przysiągł wierność Morgan stracił dawne, ustalone w urzędach przywileje. Czekała na cios z jego strony, o dziwo roztarł jedynie zaczerwienione miejsce i wpatrując się w nią z niepokojem wyszeptał to swoje 'nie ujdzie Ci to płazem'. Co jej mógł zrobić? Szkoła z internatem? Wyjazd na drugi koniec świata? I tak nie miała przyjaciół, nie miała się czego trzymać, nie miała do czego wracać i za czym tęsknić.
- Nie masz mnie tatusiu, nigdy mnie nie miałeś - wysyczała na wpół przytomnie. Wczesna pora, zarwana noc robiły jednak swoje. Znajomy taksówkarz z postoju w Londynie zebrał z pokoju wszystkie jej walizki. Odkleił z makaty przypięte pocztówki, sprawdził dwa razy każdą jedną szufladę, zajrzał pod łóżko odkrywając we wnęce turkusowego troskliwego misia. Tak, jego też zabrał, choć nie wyraziła na to przyzwolenia. Zrezygnowała jednak z walki. Ludzie tacy jak on zazwyczaj nie chcieli niczego złego, ale też z braku skali porównawczej nie mieli pojęcia, że usiłują zadowolić kogoś na siłę.
- Bierz torebkę i do samochodu, NIE BĘDĘ POWTARZAŁ TEGO DWA RAZY - pomyślała, że mógłby tak krzyczeć całe wieki, a jej nawet by to nie wzruszyło. Może jego podwładni lękali się mocy pana przedsiębiorcy, ale ona? Zneutralizowana wieczornym wypitym piwem miała w głębokim poważaniu wszelkie jego prawdziwe i nie prawdziwe uczucia. On stanowił jedynie dodatkowy element wyposażenia wnętrza, jego środki płatnicze mogły podarować jej trochę szczęścia, ale sama osoba? Marny z niego był pożytek jako z człowieka.
- CHCE SIĘ Z KIMŚ POŻEGNAĆ I NIE MOŻESZ MI TEGO ZABRONIĆ - zawarczała wściekle wciskając stopy w czarne martensy. Była wredna, cyniczna, egoistyczną mendą, ale przyzwyczajała się do ludzi i kochała ich swoją indywidualną, pokręconą wersja miłości. - NIE MOŻESZ MI ZABRONIĆ DO JASNEJ CHOLERY! - Im głośniej wrzeszczała tym bardziej żałosne zaczynało się to wydawać. Victor stał niewzruszony wciąż trzymając dłoń na włączniku światła. Oczekując jej rozsądnego działania. Miał ją za szaleńca? Za zwariowaną dziewczynkę, której przydałoby się porządne lanie? Nie, on wciąż i nieustannie winił się za jej trudny charakter, za samotność, jaka stanowiła dla niej codzienność, za każdy pojedynczy grymas niezadowolenia na jej twarzy. Za jej prywatne życiowe nieszczęście.
- Pięć minut Annabelle, masz swoje ostatnie pięć minut.

5:56 Skrzydło męskie
Ciemna wstęga linoleum wiła się pod jej stopami niczym ośmiorniczka przepowiadająca nieszczęście. W takich chwilach przypominasz sobie o tych wszystkich niedojedzonych chińskich ciasteczkach z pieprzonymi wróżbami rodem z mydlanych oper 'miej oczy otwarte, to co widzisz nie jest tym, co istnieje', 'szanuj czas, godziny choć długie mijają niczym sekundy gdy nadchodzi pora rozstania', 'powiedz te słowa zanim ugrzęzną ci w gardle wieczną ciszą'. Kpiła z nich, szydziła i wyśmiewała, bo niby jak podstarzała Azjatka o włosach lejących się niczym makaron mogła decydować o jej najbliższej przyszłości? Wszystko było sumą jakichś wydarzeń. Przechodząc dzisiaj na czerwonym świetle mogłeś zdążyć na wyczekiwany spektakl. Oczekując bezpiecznej zieleni mogło cię minąć kilka cennych minut, które stracone zostałyby bezpowrotnie. Wsunęła się do pokoju najciszej jak tylko potrafiła. Łóżko przy drzwiach trzeszczko niemiłosiernie wyładowane po brzegi cielskiem, Caspiana. W dali za woalką stworzoną przypadkiem przez wiatr z delikatnej zasłonki, mruczał coś spokojnie Li. Nigdy nie uwierzył jej, że mówi przez sen. Tak dowiedziała się o jego pierwszej miłości, o ulubionym rodzaju deseru, o książce, którą kupił zeszłej zimy, a która wciąż zalegała na jego półce czekając na bardziej twórcze czasy.
- Moja gwiazdo? – jęknęła, a głos się jej załamywał. Nigdy nie potrafiła się żegnać, każde słowo wydawało się zbyt płytkie i kłamliwe by móc nim zaspokoić całe wewnętrzne rozedrganie, desperacje rodzącą się w gardle, kołatanie serca słyszalne w samym środku czaszki. W uszach jej szumiało i w ustach wyschło. Nie spał mocno. Wielokrotnie śmiała się z tego, że on nocami jedynie czuwa. Pilnuje spokoju wszystkich wokół nie mając w pamięci własnego zmęczenia. Zerknął kątem oka na zegarek robiąc jej gram dodatkowego miejsca.
- Annabelle? Jezu jest szósta rano, możemy zepchnąć twoją potrzebę porannego biegania i zająć się czymś bardziej rekreacyjnym? - Wcale nie świntuszył, nie miał nawet tego na myśli. - Możemy pospać godzinę dłużej? - To tylko ona zawsze nadawała słowom dziwny wydźwięk, dodawała do prostego przekazu całkiem skomplikowane rozwiązania wcale niesplątanych myśli. Lubiła sobie utrudniać życie, ale o tym wiedziała doskonale bez zbędnego przypominania. Przytuliła się nieporadnie do jego boku poprawiając wygniecioną poduszkę.
- Hej, wiesz, że to były najlepsze wakacje w moim popieprzonym życiu? - Gdzieś spod koca dało się słyszeć przytłumione 'yhym' uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie jak pierwszy raz nabiła mu guza nie trafiając w golfową piłkę, jak on zrzucił ją z konia, gdy dopiero starała się na nim utrzymać. - Będę za Tobą tęsknić, gdy to wszystko już się skończy. - Nachyliła się nad nim by złożyć pocałunek na jego czole. Nie chciała go męczyć własnym wyjazdem, nie chciała mu zawracać sobą głowy. Odwrócił się natrafiając na jej usta.
- Nie skończy, śpij już marudo. - Przygryzł jej dolną wargę. Chyba zaszczepiła w nim ziarenko wiary we wszystkie niemożliwe do zrealizowania rzeczy. Dała mu jakiś ukryty powód do walki o własne nieraz gigantyczne marzenia. Boże, jak ona była z siebie cholernie dumna. Pan pesymista nagle okazał się większym optymistą niż ona sama. Może nagle zapragnęła by ktoś przejął na siebie połowę odpowiedzialności? Bo gdyby coś się nie udało zawsze można by było płakać we dwójkę. Ukołysała go do snu własnym oddechem. Rozstania bywają ciężkie, rozrywają duszę by jakiś jej fragment pozostał przy opuszczanej osobie. Zamknęła za sobą drzwi oddychając spazmatycznie.

'Li powinnam była Ci powiedzieć o tym, że wszystko zmieniło tory. Wiesz, że cokolwiek robiłam i cokolwiek mówiłam wtedy było wszystkim, na czym mi zależało. Nigdy nie zamieniłabym tego na nic innego. Pamiętaj o tym.
Annabelle'

14 październik 2009
- Wciąż za nim tęsknisz, co? - Przesłodzony głos dobywające się ze słuchawki telefony wyrwał ją z zamyślenia wywołanego przedłużającym się zmęczeniem. Za dużo kofeiny w organizmie sprawnie odganiało nawet najmniejsze symptomy snu. Kręciła się w łóżku z boku na bok starając się przyjąć jak najbardziej wygodną pozycję. Każdy mięsień wołał o litość, każda tkanka dosięgnięta nieprzyjemnym skurczem pulsowała intensywnie. Tęsknić można było za czymś, do czego się przywykło, co stanowiło codzienność pełną radości i pasji. Li był jedynie majakiem tamtych prostych dni, które odpłynęły. Opasłe tomiszcze biologicznej encyklopedii spadło z hukiem na podłogę. Odrzucona na bok filiżanka zakołysała się denkiem do spodu. Jej jasne, zamglone oczy podziwiały obraz eterycznego tańca martwej sztuki.
- Było minęło Cleo, nie ma się, nad czym rozczulać. - Tylu innych chłopców zabiegało o jej zainteresowanie. Tyle miała planów nieobejmujących żadnych miłości, czym wiec się przejmowała? Co niepokoiło jej do tej pory stabilnie oziębłą duszę? Westchnęła ciężko przeciągając się w łóżku. Gdzieś tam, przypięte magnesem do metalowej tablicy, upstrzone serią uciekających kolibrów istniało sobie zdjęcie wysokiego bruneta. Powstrzymała uśmiech sięgający nawet źrenic. Podniosła się z posłania wciskając stopy w gigantyczne bambosze. - Przeszłość niech pozostanie przeszłością. - To takie proste, zero zmartwień, zero pytań bez odpowiedzi, zero żalu i zastanawiania się, co mógł o niej pomyśleć. W jej głowie był jasnym rycerzem z uśmiechem godnym anioła, w jej wspomnieniach nie miał wad, nie drażnił niepokojąco ludzkimi przywarami. Takim chciała go zapamiętać.
- Holden Mitchell szuka dziewczyny na bal szkolny i wiesz, kogo chce zabrać ze sobą? - Zasmucone tony przeszły w podniecone dźwięki. Dłoń blondynki oderwała fotografię wrzucając ją w głębinę bieliźniarskiej szuflady. Mitchell, to nazwisko mówiło jej niewiele. Niezbyt orientowała się w danych tych wszystkich szkolnych podrywaczy, którzy szczycili się pokaźną listą zaliczonych dziewczynek. - Brat szalonej LeeAnn? - O tak teraz obraz stal się bardziej wyrazisty. Ile to razy dochodziło między nimi do rękoczynów? Ile razy walczyły ze sobą dla czystej zasady pozostania paniami królestwa, którym umownie władały?
- Wokalista Bridges I Burn? - Podsłuchały kilka razy jak przy akompaniamencie kumpli wypróbowywał nowe dopiero, co spisane kawałki. Czasami powiedziała mu cześć, od czasu do czasu odpowiedziała na jakieś rzucone w jej kierunku pytanie, nigdy nie wchodziła w szersze dyskusje, nie ciągnęło ją do pana sławnego, a i życiowy spokój był dla niej silnym priorytetem. - Czy oni przypadkiem nie chodzą wszędzie razem? To jakiś kazirodczy związek, przynajmniej tak to wygląda - roześmiała się, bo zawsze miała to za wariactwo, za czystą komedie omyłek, w której ona miała nieprzyjemność uczestniczyć. Jaki normalny chłopak w jego wieku włóczył się z młodszą, nadpobudliwą, zrzędliwą siostrzyczką, bo opuszczonych barakach szukając inspiracji?
- Głupia! Holden jest adoptowany, nie ma kompletnie nic z nią wspólnego. - Cóż nie czuła pokusy zgłębiania historii tego osobnika, nie kręciło ją to dostatecznie bardzo by chciała zsyłać na siebie gniew czarnuli. Wolała żyć w swoim malm królestwie kolorowych jednorożców kupkających motylkami. - On chce Ciebie zabrać, Ciebie Ann, Holden Mitchell powiedział publicznie, że idzie z Annabelle Horan na najbliższą imprezę, a to czyni was prawie parę, Holden Mitchell sobie Ciebie wybrał...

23 grudzień 2009
Czarna sukienka lśniła cekinami, światło podwieszonych od sufitem girland majaczyło w plastikowych kryształkach tworząc złudne na dla oczu wzory i barwy. Stała tuż przy scenie trzymając w dłoni jednorazowy kubeczek pełen ponczu doprawionego tatkową wódką. Był bukiecik przymocowany do jej nadgarstka, był ten sam kwiat przyczepiony do klapy jego marynarki. Była limuzyna, spokojne melodie przetańczone w przytuleniu, standardowe 'jak pięknie dzisiaj wyglądasz' było wszystko to, o czym marzy prosta nastolatka. Czekała na ten dzień wycięty rodem z amerykańskiego filmu gdzie w końcowej scenie w blasku księżyca piękny kawaler całuje wybrankę swojego serca. Po tym nie byłoby już miejsca na niepokój, smutek, niedocenianie, zaprzeczanie i bronienie się z wszystkich możliwych sił. Upiła kolejną porcję napoju zerkając przelotem na wyświetlacz srebrnego telefonu. Osiem nieodebranych połączeń od nieznanego numeru, trzy wiadomości tekstowe, dwie głosowe. Czy była aż tak szaleńczo ważna, że nawet tej nocy nie można było dać jej odetchnąć? Popularność ma swoją cenę, przystawiła rozleniwionym gestem telefon do ucha wybierając numer automatycznej sekretarki.
'Annabelle? Naprawdę liczę, że to ty, mam już powoli dość pomyłek, nieaktywnych numerów, złych danych, przekłamanych nazwisk i niedopowiedzianych nazw dzięki, którym mógłbym Cię znaleźć. Nie ułatwiasz mi tego. Gdy mówiłaś, że kochasz uciekać wydawało mi się, że to tylko kokieteria, byłaś w tym dobra Annie. Pozwalałaś mi oderwać się od rzeczywistości i uwierzyć we wszystko to, co dawniej było niemalże nieosiągalne. Wiedziałem, co chce ci powiedzieć. Układałem to sobie w głowie od tamtego poranka, gdy Cas zakomunikował mi, że Twój pokój stoi pusty. Wiesz, co wtedy poczułem? Mój najlepszy kumpel wiedział, że moja dziewczyna zapada się pod ziemie, a ja nie miałem nawet delikatnych podejrzeń. Oszukałaś mnie Annie. Ta historia nie tak miała się skończyć, nie pozwoliłem na to, to ty się obudziłaś, to ty nie pozwoliłaś mi dalej śnić. Co jest z Tobą nie tak Annabelle? Zawsze wmawiałaś mi, że chcieć to móc, a teraz? Teraz zaczyna mi się wydawać, że każde słowo, każdy gest i każde spojrzenie było kłamstwem. Bo jedynie kłamcy uciekają, a ty mi uciekłaś Annie, uciekłaś jak złodziejka tuż nad ranem. Boże nawet nie wiem jak mam to zacząć, nieważne, przecież ty i tak wybrałaś.'
Trzask rozłączanego telefonu. Wpatrywała się przed siebie jakby miała nadzieje na znalezienie rozwiązania. Piętnastoletnie dziewczynki powinny mieć inne problemy, powinny nie wiedzieć jak dobrać bluzkę do spódnicy, jaki odcień błyszczyka będzie najlepszy do różowych trampek. Ona tymczasem burzyła tą dawno temu ustaloną hierarchie problematyczności. Za dorosła wewnętrznie była na to wszystko. Taka stara mała uwięziona w młodocianym ciele. Nie odstawiła cegiełki od ucha wybierając płynne przejście do drugiej nagranej wypowiedzi. Chyba chciała żeby to był on, a może bardziej się tego bała niż tego pragnęła?
'Hej królowo. Pamiętasz już swego zacnego rycerza? Stoimy na balkonie widokowym Big Bena. Li jest wściekły, ale on zawsze tak reaguje, gdy zależy mu na czymś za bardzo by mógł sobie z tym poradzić. Straciłem kieszonkowe z ostatnich dwóch lat by moc tu go przywieźć, więc proszę Cię jak starego przyjaciela, nie zawiedź mnie teraz. Wiesz gdzie powinnaś być, prawda Annie? On nie poprosi, za dumny jest na to, złamałaś go, złamałaś go w tak wielu miejscach, że sam go nie poskładam, nie jestem w stanie, to Twoja historia i mój najlepszy kumpel. Powiedz mu to prosto w twarz on tego potrzebuje.'
Gdyby potrafiła być tak cholernie bezpośrednia w łamaniu mu serca zrobiłaby to już dawno temu. Dlaczego nie mogli dostrzec, że robi to wszystko dla jego dobra? Nie powinna była otwierać ust tamtego popołudnia, gdy zaczęła na niego wrzeszczeć bez żadnej konstruktywnej przyczyny. Miała podły humor, kolejny raz pokłóciła się z ojcem, a on stał na tamtej plaży gapiąc się na nią bezczelnie i szczerząc rząd idealnie prostych zębów w śnieżnobiałym uśmiechu. Odebrała to jako zaczepkę. Tak, szalona była i niewiele myślała zastanawiając się nad tym, dlaczego właściwie miałby ją denerwować skoro nawet jej nie znał? Przepraszała go milion razy, a za każde ckliwe, przesłodzone słowo otrzymywała uścisk zrozumienia. Może właśnie wtedy ją zdobył. W zasadzie nawet nie musiał się wysilać, potrzebowała zmian, a on był do tego idealnym kandydatem. Suchość w ustach zaspokoiła drinkiem. Holden gdzieś w tle pobrzękiwał na gitarze starając się dostroić ją do odpowiednich dźwięków. Mozolnie to wszystko szło do przodu. Spoceni, nieznani jej ludzie przysłaniali widok, na co lepsze sytuacje. Ktoś z kimś kłócił się zawzięcie o niestosowny dobór dodatków, inny ktoś usiłował przekonać kumpla, że dzisiejszego wieczoru straci dziewictwo, a ona? Ona uniosła sukienkę w dłoniach wycofując się instynktownie ku tylnym wyjściom.

Prószył śnieg. Gdy unosiła głowę ku górze widziała jedynie lewitujący, anielski puch strząsany z granatowych pierzastych chmur. Mróz szczypał w rumiane już policzki. Dłonie ukryła w ciemnych, ciepłych rękawiczkach, te zaś dodatkowo wsunęła w obszerne kieszenie szarego płaszcza. Brokat wieńczący fryzurę migotał dopieszczany latarnianym blaskiem. Zamszowe pantofelki ślizgały się raz po raz po oblodzonych deptakach. Nie zadzwoniła po taksówkę. Musiała pomyśleć, życie tu i życie tam różniły się diametralnie. Ona była inna. Owszem chciała być normalna, ale czy na to zasłużyła? Czy podołała wszystkim wyznaczonym przez los zadaniom? Przystanęła po drugiej stronie ulicy zerkając w stronę wysuniętego do przodu balkonu turystycznego. Nigdy tam nie była, zawsze chciała tam wejść i wiecznie czas wydawał się nieodpowiedni, towarzystwo niezgrane, a humor zbyt podły by cieszyć się ekscytującymi widokami. Zawsze jest ten pierwszy raz. Niektóre zapamiętuje się do końca życia z czystą przyjemnością. Inne, choć usiłujesz je wyskrobać żyletką z podświadomości żyją wciąż własnym parszywym życiem dręcząc i tak zmęczoną duszę. Sądziła, że poradzi sobie ze zwykłym zauroczeniem, że pójdzie tam i rzuci z pozoru nic nieznaczące 'daj sobie ze mną spokój'. Wydawało się jej tak wiele, a gdy stanęła na tej cholernej ruchliwej ulicy, gdy usiłowała przejść na drugą stronę poczuła się niemalże naga w swojej bezbronności.
- Na co my tu czekamy stary? Przecież ona nie przyjdzie chyba nie zaczęliśmy wierzyć w cuda? - Ściągnęła buty by obcasy nie zakłóciły szumu szalejącego wiatru. Zatrzymała się w pół kroku. Jak bardzo poznał ją w ciągu tych dwóch tygodni? Owszem, miała nie przyjść, bo za nic miała uczucia obcych. Miała tańczyć z Holdenem do upadłego, miała się śmiać i wierzyć w nową sposobność przygody. Tymczasem stała jak głupia naiwna na ostatnim schodku, przy otwartych drzwiach słuchając czegoś, czego tak naprawdę usłyszeć nie chciała. I nagle okazało się, że ją także może coś boleć, że jeszcze ma w sobie zlepek uczuć obklejających serce, wnętrzności, szarpiących za krtań, gdy chce się wrzasnąć, żeby przestał pieprzyć wszystkie te brednie.
- Nie wierzę w cuda Li, wierze w nią, wierze w Annabelle. - Poczciwy Cas ostatkiem tchu ratujący jej dupsko z wiecznej opresji. Nigdy go nie doceniała, bo czy docenia się szare eminencje stojące za naszymi zasługami, gdy lud oczekuje tylko nas jako swoich bohaterów? Uśmiechnęła się gorzko tracąc wigor minionych dni. Zakpiła z niego jak kpił z niej ojciec, nauczyła go nadziei i nadzieje mu zabrała. To tak jakby obiecać skazanemu, że cofnie się jego wyrok, a później samemu zaprowadzić go na szafot z czystą ironią szepcząc, że się żartowało.
- Czego Ty od niej wymagasz? Nie potrafiła powiedzieć tego za pierwszym razem nie powie i za drugim nawet gdybyś przywlókł ją tutaj końmi tylko i wyłącznie dla mojego lepszego samopoczucia. - Aż takim była tchórzem? Za taką była odbierana? Kiedy to się stało? Pamiętała jeszcze dziewczynę odważną, stojącą na szczycie, machającą z niego do wszystkich tych, którzy nie dali rady. Krok w przód. Co powiedzieć? Za co przeprosić? Czego trzymać się by nie zatonąć, by egzystować na powierzchni. Zrobiła chyba najgłupszą rzecz, do jakiej była zdolna, nie odezwała się, nie poruszyła wargami, nie dała znać, że jest, że przyszła, że oto stawi czoło wszelkim jego pretensjom. Ona zwyczajnie, jakby czas się zatrzymał, a przeszłość się nie wydarzyła, przytuliła się do jego pleców wciskając dłonie w przestrzeń jego ramion. I zapachniało w jej umyśle morską bryzą i świeżo skoszoną trawą i słońcem i solą i watą cukrową kupioną na straganie przy molo. I nawet przestało być zimno, gdy jej twarz utonęła w jego włosach.
- Mówiłem Ci, że w nią wierzę, mówiłem Ci. - Rozdźwięczał w przestrzeni radosny krzyk Caspiana. Lodowata dłoń bruneta wsunęła się w jej wełnianą rękawiczkę, choć nie powiedział jeszcze ni słowa. Czuła się tak nienaturalnie spokojna, tyle w nim było niezakłamanej swobody, odprężającej naturalności. Milczenie przy nim wydawało się być czymś uroczystym i przepięknym. Liczyła na to cholerne ułaskawienie, na odpokutowanie, na oswobodzenie z oczekiwania. Fiołkowa wiązanka wisiała nad jej głowa niczym topór kata. Kwiatowa bransoletka przynależności do innej rzeczywistości. Chyba pomyśleli o tym samym w jednym momencie. Jego palec przemknął po zlodowaciałych płatkach ułamując jeden samotny i nawet Caspian przestał się cieszyć zaskoczony tym całym napięciem. Odsunęła się. Suknia zalśniła błyskotkowym magicznym cieniem.
- Nie chciałem tu być Ann, nie chciałem słyszeć tego 'żegnaj’, bo po to tu przyszłaś prawda? - Nie, właśnie, że nie. Przyszła, bo chciała powiedzieć mu jak wiele w niej zmienił, jak przyczynił się do odkrycia w niej emocji, o których nie miała pojęcia. Jak wyciągnął ją na powierzchnie mając do dyspozycji jedynie uśmiech i spokojne słowo. Chciała tu stać jak ta ostatnia wariatka i wspominać wszystko po kolei, pierwszy pocałunek, pierwszy spacer i nawet pierwszą potężną awanturę. Wiecznie się nie zgadzali, warczeli na siebie jak te zwierzaki wypłoszone z klatek, a w ostateczności lgnęli do siebie tak słodko pieszczotliwi. Chciała tu przyjść i z łzami w oczach powiedzieć mu, że tęskniła, że to Victor jej nie pozwolił, że nawet, jeśli mówi jak bardzo go nienawidzi to on wciąż jest jej ojcem i ona musi go słuchać. Pragnęła tego momentu od chwili, w której zmęczona płaczem zasnęła uspokajana jego głosem odtworzonym z telefonicznego nagrania. Pędziła na tą pieprzoną wieżę w tej jebanej sukni balowej w tych cholernych pantofelkach kopciuszka żeby mu powiedzieć, że chyba się zauroczyła tak pechowo, że nie jest w stanie sobie poradzić z tym uczuciem.
- Powinnam była to powiedzieć już dawno temu, wybacz Li. - Okłamała go, w tym przecież była najlepsza. Wypowiedziała to pożegnanie, a jej uszach zabrzmiało ono niczym wyrok ostateczny, po którym nic nie miało już nastąpić. Zero nowych świtów, zero przyjemnych snów, zero księżycowych nocy. Ona miała w zwyczaju przynosić ludziom pecha, a on był ponad to. Uhonorowała go, dała mu możliwość prowadzenia życia bez zbędnych płaczliwych, dziewczęcych problemów, bez wizyt w klinikach, bez których nie potrafiła się obejść, bez uzależnień spychających jej talenty na boczne tory. Dała mu to po przejściu, czego mógł poczuć się szczęśliwym, wolnym i spełnionym nawet, jeśli ją samą miałoby to boleć całymi wiekami. Zasługiwał na wygrane marzenia i ona jakkolwiek wielką egoistka była nie mogła mu tego zabrać. Ciemna noc zasłoniła ją przed ciekawskim wzrokiem gapiów, gdy rodem wyrwana z bajki przebiegała przez oświetlone lodowisko. Zakołysała się chwiejnie w szpileczkach. Upadła na kolana. Nawet nie płakała. Być może zabrakło jej łez, a może w końcu doszła do tego, że i tak niczego nie może zmienić?

- Pokaż tą dłoń, Boże w życiu nie widziałem nikogo bardziej upartego od Ciebie. Tak, wiem, że na to się nie umiera, ale wolałbym mieć małą pewność, co do tego czy nie zaczniesz pluć krwią czy toczyć piany z ust. Po co w ogóle byłaś na zewnątrz? Sama? Bez opieki? Mogłaś na mnie poczekać, zostawiłbym ich w cholerę, poradziliby sobie beze mnie. - Troszczył się o nią, naprawdę się o nią troszczył i nie miał pretensji i nie dopytywał całymi godzinami, dlaczego jej dłoń przecięła się w tak nietypowym miejscu, a suknia cała mokra od śniegu zwijała się śmiesznie wydając nieprzyjemne trzeszczące dźwięki. Nie interesowało go, dlaczego bukiecik zahibernowany zyskawszy trochę ciepła przywiądł zbyt wcześnie patrząc na godzinę, która właśnie wybiła. Pytał tylko o jedno, czy czuje się dobrze, czy chce już jechać do domu i czy czegoś nie potrzebuje prócz tego, o czym mówiła. Nie był księciem z bajki, miał swoje wady, całą serię wad i bała się nawet, że może ją zostawić, gdy trafi się ładniejsza, mądrzejsza, zabawniejsza. Lękała się przy nim samej siebie i tego, do czego była zdolna. Li powiedziałby pewnie, że bez ryzyka nie ma nagród. Uniosła delikatnie kąciki ust w uśmiechu. Czuła jeszcze na sobie jego zapach. Nie tak intensywny jakby tego potrzebowała.
- Powiedziałeś kiedyś, że chciałbyś mieć takiego kogoś jak ja przy sobie. - Żartowali, grali w idiotyczne gry, prawda czy wyzwanie. Powiedział jej tyle rzeczy, od których bolała ją głowa. Nie podejrzewałaby go o jakiekolwiek uczucia względem własnej osoby, nawet by tego nie wymyślała na potrzeby jakiejkolwiek bzdurnej intrygi. Pochlebiło jej to i jednocześnie napawało dziwnym rodzajem strachu. Jakby obawiała się zapomnieć o tych, którzy aktualnie żyli w jej małym rozkołatanym serduszku. Złapał jej nadgarstki przyciągając do siebie. Zerknęła, więc w te duże piwne oczy, które przypominały mu wszystkie te rysunkowe postacie pełne nadpobudliwości i potrzeby zdobywania. Opuszki jego palców przemykały po rozgrzanych splotach żył. Musiała wydostać się z tej pułapki własnych emocji. Chciała się wydostać i nie wiedziała na dobrą sprawę jak ma tego dokonać.
- Nie powiedziałem, że chciałbym mieć kogoś takiego, powiedziałem, że chciałbym przy kimś takim być. - Wstrzymała powietrze, małe przezroczyste kropelki wypełniły jej oczy. Tak właśnie tak to ujął. Wszystko pomieszała. On nigdy nie był płytki. Zaskakiwał. Potrafił rozróżnić negatywy ubrane w srebrzyste szaty pokusy. Nie wstydził się wyrażać opinie i stać w miejscu, które wydało mu się najistotniejsze. To tylko ona liczyła na to, że gdy będzie zwykłym skurwysynem wszystko wyda się zbyt skomplikowane i dramatyczne by o to walczyć. Podwinęła stopy pod uda przysuwając się do niego minimalnie. Zawsze lubiła wielowarstwowość zapachów. Nadawały uroku nawet najbardziej parszywym chwilom. Neutralizowały niepokój błąkający się w zakamarkach mózgu. Jak łatwo i prosto potrafiła oszukać samą siebie, że wcale nikogo nie potrzebuje.
- Holden? - Pierwszy raz tego wieczoru wypowiedziała jego imię na głos i choć te usta nie miały tak przyjemnego smaku i choć nie sądziła, że mogłaby oddać się mu od stóp do głów, chociaż czuła, że igra z własnym sercem musiała dać sobie szansę, musiała chcieć, chociaż spróbować. Był dobry, nie idealny, wady rodziły wady. Będąc zwyczajna nie możesz wymagać cudów. Nie możesz błagać o nieosiągalne.
- Wiem Annie, ja wszystko wiem, nie musisz mi nic tłumaczyć. - Przełknęła ślinę, gdy granica pomiędzy dwoma ciałami zmniejszyła się tak niebezpiecznie bardzo. Skroń pulsowała w tańcu przebrzydłego mordercy. Raz po raz, coraz silniej, coraz bardziej dogłębnie. Wwiercało się bólem w jej mózg uczucie oszustwa. Panie i panowie ile jesteście w stanie zrobić dla siebie samych? Od jednych możecie odejść by byli szczęśliwi innych przywiążecie do siebie niewidzialną pępowiną. Kurwa. To takie proste określenie. Tatuś tak wiele razy powtarzał by nie stawiać innych ponad wszelki priorytet, nie kochała go przecież, on ją tak, ale co to znaczyło? Sam tego chciał, zaoferował się, wyciągnął dłoń i pozwolił ją złapać.
- Ja nigdy nie będę dostatecznie naprawiona Holden byś mógł być ze mną szczęśliwy. - Kazał zostawić to sobie, poprosił jedynie o czas, miała go przecież pod dostatkiem, miała go tak wiele, że aż nim wymiotowała. Noce i dnie. Zmierzchy i świty. Ostatni wolny taniec. Pierwsza godzina reszty całego jej życia. Niespełnione uczucia rodzą nowe miłości. Przywiązanie stwarza kochanie. On jej chciał. Ona potrzebowała zapomnieć, gdzieś po drodze pocałowali się w alejce pełnej bzów. Darowany los jest lepszy od wiecznego nieszczęścia. Sztuka kochania to gra oddawania samych siebie w zamian za radość bliskich.

Fiołkowy bukiecik zasuszony słońcem letnich dni spoczął w kryształowym pucharku pełnym plażowych bursztynów. Kępka skoszonej w pełnym słońcu trawy nie pachniała już tak jak dawniej. Morski odświeżacz powietrza był jedynie karykaturą. Twarz we wspomnieniach wyblakła. Głos ucichł. Silne uczucia odeszły, te słabe ewoluowały w gorące i prawdziwe. Trzy lata to nie całe życie. Trzy lata to dopiero początek.


2 komentarze:

  1. Czytając ten i poprzedni rozdział czułam się jakbym popełniała jakiś niewybaczalny grzech. To wszystko sprawia wrażenie tak osobistego i prywatnego... No ale chyba o tym wiesz. Szczerze, to jest chyba pierwszy rozdział który w całości zrozumiałam. Znowu mnie zaskoczyłaś. Miałam wiele podejrzeń, przypuszczeń, ale do głowy by mi nie przyszło, że Annie kiedyś znała Liama. Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej. Jejku, nie umiem pisać komentarzy. A może kolejny raz jestem po prostu w zbyt dużym szoku. Powinnam się już przywzywczaić do Twojego ogromnego talentu, ale jakoś mi nie wychodzi. Na koniec tylko dodam, że naprawdę się cieszę, że do nas wróciłaś, Young. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i obiecuję, że żadnego już nie przepuszczę. Jesteś skazana na moje głupie i bezsenowne komentarze. Bywa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam Young. Nie czytałam, nie komentowałam... po prostu nie miałam siły. Za dużo własnych problemów, żeby zgłębiać się w te Anabelle, które swoją skomplikowaną formą zaprzątają myśli. Ale wróciłam, bo to co piszesz jest tego warte.
    Zaskoczył mnie związek Liama i Bell. To jest takie... nieprawdopodobne. A w dodatku ona go kochała, a uczucia tak po prostu nie znikają, nie rozpuszczają się w powietrzu. Ona nadal musi to czuć. Starsznie mi ich szkoda. Tak wiele przeszli, tak wiele bólu sobie sprawili, a jedyną przyczyną jest siedzący w każdym z nas strach. Gdyby się nie bała, że go skrzywdzi nie zraniłaby go. Co za paradoks: odeszła, żeby nie ranić, a odchodząc zraniła. To takie... bezsensowne, ale jakże relane i prawdziwe.
    Nie rozumiem Bell. Kocha Holdena? A może chodzi o tę potrzebę przynależenia do kogokolwiek w obawie przed samotnością? A co z Louisem? Czy ich nienawiść jest przykrywką miłości, czy po prostu uczuciem, którym się darzą? No i jeszcze Liam. Myślę, ze ona nadal go kocha, ale boję się nawet zgadywa co ona teraz uczyni. WYdaje się niezrównoważona emocjonalnie. Zbyt wiele przeszło, zbyt szybko zostałą pozbawiona złudzeń, które zabarwiają rzeczywistość większości ludzi. Mam tylko nadzieję, że tym razem posłucha serce. Tylko co to serce powie? Na razie wydaje się przepełnione emocjami i uczuciami tak bardzo, że ona sama nie może się w tym połapać.
    Annie... mimo jej wątpliowści wydaje się być silna. Gdyby nie była, nie poświciłaby się dla dobra innych, dla tego w co wierzyła. Bo wydaje mi się, że jej intencje były czyste, gdy zostawiała Liama. Mama nadzieję, że teraz będzie z nim szczera i że uda im się odbudować utracony związek.
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na następny rozdział! xxxxx

    [http://xeverlastinglovex.blogspot.co.uk/]

    OdpowiedzUsuń