- Jesteś pijana!! - Owszem była upita,
życiem, nim, sobą samą, marzeniami jakie plotła z nici ułudnych fascynacji.
Była odurzona całym światem, każdym pojedynczym jego elementem. Mokrą od rosy
ziemią, wilgnym powietrzem, chropowatym budynkiem, na którym się znalazła. Była
otumaniona swoimi potrzebami. Nie potrafiła przestać się uśmiechać.
Przypominała go sobie. Mimiczne zmarszczki świadczące o zdenerwowaniu, błysk
niepokoju w oczach, gdy zastanawiał się, co doprowadziło ją do takiego stanu.
Wracała myślami do jego dumnej postawy. Zachwiała się na nogach łapiąc się
oburącz piorunochronu. Chichot z jej ust przeszedł w pełnowymiarowy śmiech.
Nawet śmierć wydawała się być tutaj zabawną. Ileż to razy można jej uciec spod
ostrej kosy? Wypadek, jeden zero dla niej. Pierwsza samobójcza próba. Dwa zero.
Druga próba. Trzy zero. Może nawet na tamten świat nie była wystarczająco
dobra?
- A ty jesteś trzeźwy. - Oczywista
oczywistość. Dołeczki w jej policzkach już dawno nie tworzyły tak idealnie
zarysowanych punkcików. Przecież nie chciała się wybitnie smucić. Chciała
pofrunąć przed siebie, rozłożyć ramiona niczym skrzydła i szybować głową w dół
po sam krawężnik. Po co była im ta gra, przecież i tak oboje, jedną zgodną
myślą chcieli ze sobą być. Pragnęli się, choć to nawet za mało powiedziane. W
głowie wciąż słyszała to jednorazowe 'kochanie' nigdy nie lubiła być
misiaczkiem, rybką, żabką, każdym innym płazem, gadem czy ssakiem, a nawet
słodkością. Chciała być sercem, miłością życia, największym pragnieniem i
spełnieniem wszelkich marzeń. Przytuliła twarz do lodowatego metalu
śmierdzącego rdzą i lakierem. Oplotła ramionami cienki pal wystający z
zabudowy.
- Złaź stamtąd idiotko! - Wrzasnął, choć wiedziała przecież, że wcale
ją za taką nie uważa. Gdyby tylko mogła zobaczyć go, choć przez sekundę
zerknęłaby w te jego piwne oczy chłonąc każdy gram ich intensywnego koloru. A
gdyby czasu starczyło i na więcej, przeniosłaby spojrzenie w dół wprost na
idealnie wykrojone usta. Czyż faktem nie jest, że mając wszystko nie doceniamy
tak wielu rzeczy? Chyba dopiero teraz to zrozumiała, doszło to do niej po
dziesiątym odrzuconym połączeniu, gdy on wciąż zawzięcie wybierał ten sam
numer. Uderzyło to w nią ze zdwojoną siłą, gdy uzmysłowiła sobie, że pomimo
tych spływających po policzkach łez, wciąż chce przy nim trwać. Kiedy budzisz
się w środku nocy, a jedyną sensowną myślą jest ta, że go kochasz to to nie
może być zwykła zachcianka. To musi być prawda.
- A gdybym chciała, żebyś mnie dzisiaj złapał? Żebyś już nie pytał czy
możesz, czy to wypada. Żebyś nie zastanawiał się milion niepotrzebnych razy jak
na to wszystko zareaguje. Gdybyś wiedział, że chce i że pozwalam Ci i nie chce
słuchać wahań, tłumaczeń i innych rozwiązań? Złapałbyś mnie Holden? Powiedz mi,
że tak, bo tylko to chce dzisiaj usłyszeć nic innego, nic poza to. - O ile
bardziej wolałaby tulić się do jego osoby? O ile intensywniej potrzebowała to
odczuwać? Trzy lata temu najgorszym koszmarem był jego brak. Dziś wszystko
wróciło. Wymieszało się z rzeczywistością tworząc orientalny koktajl upodobań. Wtedy,
gdy świat wydawał się mieć jeszcze jakiś sens napisał jej, że nie szuka
dziewczyny. Była tak nienaturalnie dumna i honorowa. Pomyślała, że znalazł
kogoś, że ona nie podołała, że z kretesem przegrała. Miała rację. Zapytała
jedynie o to, jaka jest jego wybranka. Inteligentna. Wiecznie uśmiechnięta.
Momentami szalona. Niepoprawna marzycielka mająca nadzieję zmienić cały świat
na lepsze. Opowiadał bez zająknięcia o tym jak bardzo ją kocha, jak poświęciłby
dla niej plany, które snuł pokątnie. Wrzało w niej. Pękały bariery. Krew
bulgotała. Nigdy później i nigdy wcześniej nie była o nikogo tak zazdrosna. Tak
bardzo chciała poznać tą, którą miała obdarzyć największymi pokładami
nienawiści. Nie zdradził jej imienia. Może wiedział jak to wszystko się zakończy?
Przynajmniej wtedy tak sądziła. O dziesiątej trzydzieści trzy stanął pod jej
domem z małym bukiecikiem fiołków. Tydzień wcześniej kłócili się o to, które z
kwiatów są najpiękniejsze, które najbardziej przereklamowane, które podarowałby
osobie ze swoich snów. Stała sparaliżowana za wielką kotarą balkonowej szyby.
Nie mogła oddychać, nie mogła się ruszać i przede wszystkim nie mogła myśleć.
Słuchała jedynie tego, co mówił. 'Annie?
Jedyną rzeczą, której naprawdę się obawiam w tym wszystkim jest to, że możesz
powiedzieć, że mnie nie chcesz. Liczę się z tym. Naprawdę liczę się z tym, ale
gdy nie ma Cię blisko mnie czuje tak ogromny fizyczny ból, że już nie potrafię
sobie z tym poradzić. Nie proszę Cię o to żebyś mnie kochała, proszę Cię byś
pozwoliła mi kochać siebie nawet, jeśli miałbym zrobić to po cichu.'
Zesztywniała na tym zimnym gzymsie, dotykając stopami kamieni budowli. Krok do
przodu, gwałtowny, pozbawiony gracji.
- Holden? Od momentu, w którym powiedziałam, że pomiędzy nami wszystko
skończone najbardziej przeraża mnie ta myśl, że możesz przestać kochać mnie
szeptem. - Tym razem to on zamarł. Pamiętała. Jego mała, słodka Annie
ukryta gdzieś w środku odtrącającej go dziewczyny pamiętała każde pojedyncze słowo,
jakie wypowiedział w jej kierunku. Przygryzł w zdenerwowaniu wargę czując
niepokojący słonawy smak krwi. Czasem myślał, co by było gdyby. Gdyby wtedy się
nie spotkali zapewne nie byłoby tylu wylanych przez nią łez, tylu
nieprzespanych nocy i tylu wyimaginowanych w jego głowie historii. Pewnie
byliby teraz weseli, być może przytulaliby zupełnie inne osoby. Ale z drugiej
strony nie mogliby teraz wspominać najpiękniejszych wspólnych momentów. On nie
mógłby zachwycać się jej wielkimi sarnimi oczyma. Nie żałował, że ją spotkał, a
tym bardziej nie mógł żałować tego, że ją pokochał.
- ZŁAŹ STAMTĄD ANNIE! - Jak on miał z nią rozmawiać, gdy wciąż i
nieustannie obserwował jej akrobacyjne poczynania? Nie chciał ryzykować, że
podchodząc dostatecznie blisko by ją złapać wystraszy ją do tego stopnia, że
zanim zareaguje ona już dawno będzie martwa. Już raz to przerabiali. Nie miał
ochoty znów najeść się tyle strachu. Uśmiechnęła się leciutko obracając głowę
tuż nad wolną przestrzeń. Wraz ze wzrokiem wyparował lęk wysokości. Nie możesz
bać się czegoś, co nie istnieje a to, czego nie widać zwyczajnie nie ma. Coś
przemknęło pomiędzy jej stopami. Instynktownie puściła tą nieszczęsną rurkę.
- ANNIE!! - Wrzask w jej głowie rozprzestrzeniał się wraz z echem. Głupiutka,
Annabelle co to chciała całym światem zawładnąć. To już? To ten spektakularny
koniec? Ten, który sobie wymarzyła? Nie tak miało to wszystko wyglądać. Silne
ramiona złapały ją za barki przyciągając do siebie. Ciepło promieniało od
niego. Przytuliła głowę do jego ciała wsłuchując się w miarowe uderzenia serca.
Bum. Bum. Bum. Bum bum. Bum bum. - Annie?
- To tak jakby słońce wybuchło jej tuż przed oczami, jakby ktoś rzucił na nią
zaklęcie o jego imieniu. Te dłonie na jej twarzy odgarniające splątane od
deszczu kosmyki. Kiedy w ogóle zaczęło padać? Nie miała pojęcia. Palce błądzące
po szyi skupiające się na pulsującym placu aorty. Oddech przesiąknięty
tytoniowym dymem zmieszany z jej miętową gumą do życia.
- Hej - Zaszczebiotała błogo przywierając do niego jeszcze mocniej.
Zmarznięte ręce wsunęła pod jego koszulkę. Tak było o wiele lepiej,
bezpieczniej.
- Tęskniłem za tobą Annie. - Nie było tajemnicą, że i ona to czuła.
Jak ten szaleniec snuła się po mapie życia usiłując zapomnieć, ale im bardziej
nie chciała pamiętać tym częściej przestrzeń, słowa i glosy w głowie
przypominały jej o jego istnieniu. Jego usta przemykające po odsłoniętym
fragmencie jej ramienia. Odchyliła głowę kojąc rozpalony organizm płaczącym
niebem. Wciąż czuła, że coś jej umyka. O czymś nie może sobie przypomnieć. Coś
do niej nie dociera, a przecież tak cholernie jej się należało. Było już tak
blisko. Wystarczyło wyciągnąć dłoń i chwycić z całych sił. Wspięła się na palce
opierając dłonie na jego torsie. Milimetry. Wargi przylgnęły do ust. Wilgotne.
Miękkie. Słodkie. Zadrżała, gdy uplótł ją ramieniem unosząc lekko ku górze. Tak
jak dawniej, uda bezproblemowo zawinęły się wokół jego miednicy. Lodowata
metalowa płyta za jej plecami nie była straszna. Pierś unosiła się i opadała
łapiąc z trudem powietrze. Jak mogła zapomnieć o wszystkim, co z nim dzieliła,
jak mogła tak otwarcie odrzucić to na rzecz życia w ciężkiej pokucie.
- Nigdy. Więcej. Mnie. Nie. Zostawiaj. - Wydyszała tak jakby każde ze
słów było oddzielny zdaniem. Przecież już nic złego nie mogło ją spotkać.
Wszystko zostało opanowane. Absolutnie wszystko.
- BELL?!?!?!
- Bell? To jest ostatni raz, gdy proszę Cię, żebyś stamtąd zeszła, czy ty
w ogóle mnie słyszysz? Mówię do Ciebie! - Nikt nie nazywał jej, Bellą. Nikt
z tych, którzy znali ją przed wypadkiem. Nigdy przecież tak się nie
przedstawiała. Nawet tego nie lubiła. Nie była śliczna, eteryczna i zwiewna, a
to imię podkreślało wszystkie cechy, którymi nie mogła operować. Uśmiechnęła
się resztką sił do ukochanego. Nagle w tej całej orgii uczuć dotarła do niej
przecedzona przez sito niepokoju myśl o tym, że ona go widzi. Widzi go tak
dokładnie jakby jej oczy wcale nie były chore. Jakby nie pałętała się w mroku w
nadziei na ujrzenie światła. Przejechała grzbietem dłoni po jego gładkim
policzku. Kąciki warg chłopaka uniosły się ku górze, a z ust dobył się cichy
szept 'tak bardzo Cię potrzebowałem Annie’.
Co to oznaczało? Czy przeszłość nie mogła wrócić do rzeczywistości? Czy spalone
mosty nie posiadały tych głęboko utkwionych w ziemi pali, na których można było
osadzać całkiem nowe? Silniejsze i doskonalsze?
- Bell ja Cię proszę. - Z odmętów nieznanych lądów wyłoniło się coś,
czego poprzednio tam nie dostrzegała. Nie miała nawet pewności, co do tego, czy
żyło tam wcześniej czy dopiero zostało stworzone. Męska dłoń zacisnęła się
gwałtownie na jej przedramieniu. Otworzyła przymknięte powieki. Nikogo nie
było. Tylko ona, zimny piorunochron i ten dźwięk w przestrzeni dolatujący do
jej uszu. Znała go przecież, słyszała go już któryś tam raz z kolei, wbił się w
jej umysł melodyjnym wiertłem. Gdzieś tam w dali zegar kościelnej wieży wybił
trzecią. Deszcz moczył jej letnią sukienkę. Spływał po jej odsłoniętych
barkach. Burza jasnych loków przylgnęła kaskadą do policzków. Gdzie był jej
anioł? Gdzie podziała się jej wiara? Czyżby strącony z gigantycznej skarpy
spadł w dół z jej lękami?
- Holden? - Jęknęła zawiedziona nie rozróżniając fikcji od realności.
Butelka paskudnego alkoholu świeciła pustką zachęcając do kupna następnej.
Dlaczego zatem nie mogła iść za ciosem? Uniosła twarz ku niebu. Tęsknota
przewiercała na wskroś jej ciało. Ciepły płaszcz spoczął materiałem na jej
ramionach. To ta jesienna depresja. Wszystko jej się pomyliło, pory roku,
uczucia, osoby, wspomnienia, potrzeby i nawet czas. Chwyciła, więc wystawione
ku niej dłonie łudząc się, że może jeszcze nastanie ten cud, że może on gdzieś
tam się chowa pośród całego nieporządku.
- Kto? Nikogo tutaj nie ma Bell, jestem tylko ja, Boże dziewczyno jak ty
wyglądasz. - Jak zwykle? Połamana na tysiące części, krwawiąca z każdej
wyrwy w ciele, żyjąca w niepokoju, niepoukładana, bezradna dziewczynka? Nigdy
nie wyglądała inaczej, w przerażającej większości grała kogoś, kim nie była,
chciała tylko być akceptowana, chciała się dopasować. - Ty masz gorączkę! - Może i miała? Kto normalny w deszczową,
jesienną noc, boso, w marnej przewiewnej sukience stoi na gzymsie wieżowca
wierząc w to, że świeci dla niej całe słońce? I milion gwiazd i planet i innych
ciał niebieskich, których nigdy nie potrafiła zliczyć, spamiętać.
- Louis?! - Dlaczego akurat jego potrzebowała, gdy zabrakło ciepłego
ciała największej miłości jej życia? Bała mu się zaufać i ufać jednocześnie mu
chciała. Nikt nie był tutaj dostatecznie przerażony by dotrzeć do jej głębi. Im
bliżej byli tym silniej zatrzaskiwała drzwi. Zataczała koło wokół dobrych
manier. Dziękowała za zainteresowanie i szła dalej swoją prywatną ścieżką.
Miesiąc i dwadzieścia siedem dni. To niezbyt długo by pokonać wszystkie zassane
z rzeczywistości lęki. To mogło ją uratować lub zniszczyć jeszcze bardziej.
Rozmawiała o tym z Morgan. Żaliła się jak mocno w tym wszystkim się pogubiła,
jak powtórnie nie potrafi wrócić na przeznaczony tor. Było pole A w którym
istniała jako roześmiany, cieszący się nowym świtem byt i było pole B, w którym
nie potrafiła nawet opisać własnych poczynań. Kochała tych, którzy sprawiali
jej ból. Odchodziła od nich, bo tego oczekiwało społeczeństwo, a później
niespodziewanie się okazywało, że bez nich nie ma dostatecznie dużo
samozaparcia by walczyć, by chcieć podjąć walkę.
- Zostaje na noc w klinice. Nic mu nie jest, ale dla pewności chcą
wykluczyć wstrząs. - Tak, przecież o tym wiedziała. Dlaczego więc
pomyślała, że to on? Głowa ją rozbolała od tych wszystkich myśli bez większego
sensu. Dłonie naciągnęły na pierś drapiący materiał. Nogi się pod nią ugięły.
Zatoczyła się gwałtownie opadając wprost w nadstawione ramiona. Westchnęła
zauroczona wonią męskich perfum. Nie wyłapała tego wcześniej. Zmysły otępiałe,
odurzone, znarkotyzowane nie pracowały tak jakby na to liczyła.
- Myślałam, że on do mnie przyszedł Zayn myślałam, że między nami
wszystko już będzie w porządku, sądziłam, że może mnie kochać ponad to, pomimo
wszystko dla mnie samej, dla siebie. Ale on mnie już nie chce i nawet, jeśli
tego nie mówi to przecież nie zabiega o to bym była, a gdyby chciał mógłby to
zrobić, prawda Zayn? Mógłby mnie mieć. - Ramię przesunęło się z torsu na
bark. Główka białogłowej zawisła swobodnie tuż przy szyi. Język poruszał się w
przyspieszonym tempie, choć umysł nie rejestrował wypowiadanych słów. Jakby
odłączony od pełnej osoby pozbywał się uczuć nagromadzonych w różnych
zakamarkach. Stare historie pokryte toną kurzu, zakopane pod pokładami uwitych
z kłamstw zaprzeczeń nagle odżywały na nowo. Wyskakiwały jedna po drugiej i
śmiejąc się w głos uciekały wprost pod niebo. - Mógłby mnie mieć, to takie proste powiedzieć 'chce, potrzebuje, pragnę'
to takie proste Zayn. - Para spomiędzy jej warg pokrywała delikatna mgiełką
jego policzek. Nie miał pojęcia, o czym mogła mówić, nie mógł nawet domyślać się,
co było powodem tej jej mowy. Bał się choćby przypuszczać. - Gdyby tylko zapytał zrobiłabym wszystko by
być jego.
Szukali ją od dobrych czterech
godzin. Przetrząsnęli cały gmach łącznie z podziemnym parkingiem. Zadzwonili
nawet do Nialla wywołując trzecią wojnę światową. Spuścił ją z oczu tylko na
kilka minut, skąd miał wiedzieć, że ona w zwyczaju miała zapadanie się pod
ziemię? Niemalże doskonała w tym była. Zero śladów. Jakaś pielęgniarka zmyliła
ich informacją o podobnej dziewczynie opuszczającej budynek. Zaczęło się, więc
najgorsze. Milion pytań bez odpowiedzi. Jak, gdzie, z kim i przede wszystkim,
po co. Horan wpadł w szał, gdy Harry zaproponował nawiązanie współpracy z
szanownym staruszkiem. On osobiście tak by zrobił no, bo kto zna lepiej
człowieka niż własny rodzic? Myśl jednak odpadła zaraz w przedbiegach w
towarzystwie wrzasków, przeklinań i proponowanych innych opcji. Dał sobie
spokój. Zrezygnował z wszelkiego rozpoczynania tematu. Już nawet Bell przy
działaniu Nialla wydawała się całkiem normalna i nieszkodliwa nie tak
zdeterminowana by zniszczyć wszystkie dobre chęci ludzi wokół. Polubił ją. Jako
jedna z nielicznych nie starała się na siłę udawać wielce rozrywkowej, szalonej
pannicy nieznającej żadnych przeszkód do działania. Miała już to za sobą, albo
dopiero czekała na odpowiedni moment by ujawnić ukrytą, prawdziwą naturę.
Chodził od pomieszczenia do pomieszczenia zaglądając do środka w nadziei, że
może przypadkiem, jakimś zrządzeniem lasu odkryje jej tajemną kryjówkę. Płaszcz
znalazł na portierni, sweter przy schodach przeciwpożarowych. Liam wysłał mu
wiadomość o trampkach, które odkryli na chodniku przed szpitalem. Usiadł, więc
na pierwszym lepszym krześle mając tą paskudną świadomość, że schrzanił coś po
raz enty tego dnia. Siedział tak i wpatrywał się w drzwi prowadzące na dach.
Gdyby to on miał kiepski humor, gdyby pokłócił się z chłopakami to właśnie tam
starałby się rozładować wszelkie napięcie. Zaryzykował. Nie sądził by miał
cokolwiek do stracenia.
Była tam, stała na niskiej półce
dobudowanej do dachowej konstrukcji. Stała w samej fiołkowej sukience szarpanej
przez wiatr. Stała cała mokra trzęsąc się z zimna. W takich warunkach już dawno
powinna była wpaść w hipotermię. Przeraziła go. Zawołała raz i drugi. Zero
odpowiedzi Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Wciąż i na
nowo powtarzała nieznane mu męskie imię. Zaznajomienie się z nią nie
gwarantowało rozwikłania wszystkich rodzinnych sekretów. Wstyd było mu pytać o
to kumpla, bo na dobrą sprawę wkładanie nosa nie w swoje interesy nie leżało w
jego naturze. Szczególnie, że tutaj w tym pustym miejscu niejako odciętym od
wszelkiego zgiełku zaczął się zastanawiać czy aby przypadkiem jej wizyty w
klinice psychiatrycznej nie są takie niewinne jak to opisywał Niall. Kapował,
trudno jest się przyznać do problemów zdrowotnych łączących się z dziedzinami
psychologii. Nikt z własnej, nieprzymuszonej woli nie chce być odbierany jako
wariat. Liczył na to, że to jedynie jedno z tych całkiem neutralnych załamań,
które przychodzą nagle, ale i równie szybko odchodzą. Żałował jej? Nie, to nie
było to. Załaskotało go coś w okolicach serca. Coś na miarę troski i lekkiego
współczucia Za dużo chyba już przeszła. Pomyśleć, że jedni dostają więcej niż
potrzebują, a reszta walczyć musi, co dzień o odrobinę szczęścia, spokoju czy
chwilowej radości. Zdołał złapać ją w pół, gdy osuwała się nieprzytomnie w jego
ramionach. Wciąż mówiła, a w jego głowie pojawiał się tylko jeden obraz.
Znajomy. Całkiem namacalny. Tylko, że to nie mogło być to. To nie miało prawa
bytu. Nie zaobserwował żadnych przejściowych sygnałów, dlaczego więc wszystko
układało się w jedną spójną całość? Awantura w domu, kłótnia wczorajszego
wieczora, dzisiejsza poranna sprzeczka, multum pretensji, których nikt nie mógł
połączyć w logiczną całość. Bell kochała Lou? Lou kochał Bell? Nie, nie mógł
przyjąć tego do świadomości. To było tak kolosalnie dalekie, że aż zaczynało
przypominać bajkę, historyjkę zapisaną niewprawną rączką dziecka. Lekka była
niczym piórko, gdy znosił ją schodami w dół licząc na cięte riposty i
przedłużające się wrzaski przyjaciela. Drgnęła minimalnie wsuwając dłoń w jego
wilgotne włosy. Punkty nie łączyły się w odcinki. Słowa nie zaspokajały
pierwszych nasuwających się na myśl pytań. Gdzie się spotkali? Co między nimi zaszło?
Dlaczego traktowali się zupełnie tak jakby nie mogli wyjść poza schemat wrogów?
Kopnął z impetem niedomykające się drzwi. Światło jarzeniówek oślepiło go z
lekka. Zmrużył, więc powieki starając się przywrócić sobie ostrość widzenia.
Cisza przed burzą jakby to ocenił Liam.
- Zabierzesz mnie do niego? Chce mu to wszystko powiedzieć. - Nie,
nie mógł tego dla niej zrobić. Dla niego zresztą tez nie. Lepszym wyjściem było
zapakowanie ją w taksówkę i wysłanie do domu, tam gdzie mogłaby wszystko
przemyśleć i odpocząć, choć minimalnie. Im wszystkim przydałaby się godzina
wytchnienia.
- Jasne, przecież wiesz, że nie mógłbym Ci odmówić. - Te kłamstwa
przychodzące coraz łatwiej, coraz szybciej. Nawet się nie zawahał, nie
zastanowił się, nie przeanalizował tego. Wszystko nagle zatoczyło pełne koło i
zaczęło się obracać w całkiem innym kierunku niż dotychczas. Louis w szpitalnej
sali, ona tutaj z nim w jego ramionach i Niall stojący w wejściu. Nawet nie
musieli rozmawiać. Przejął ją naturalnie mechanicznie. Spocone dłonie Zayna
wcisnęły się w wąskie kieszenie. Wycofał się mimochodem. Lou patrzył tak jakby
nagle stanął przed nim wybawca całego wszechświata. Odetchnął z ulgą? A więc
wiedział, że to była jego wina? Dlaczego tylko on dowiadywał się o wszystkim
ostatni?
- Zasnęła, ktoś musi ją odwieźć. - Powinien był w to włożyć więcej
uczucia. Tymczasem sztywno zabarwione przejęciem słowa uderzyły w zgromadzonych
z impetem bilardowej kuli. Posypały się pytania. Czy czuł się czymś urażony?
Nie, skądże. Czy coś się stało? Jasne, że nie. Dlaczego był tak markotny? Boże
doprawdy czy tak trudno było im wszystkim otworzyć oczy i zobaczyć to, co
działo się naprawdę? Szczytu dopełniło, ‘Dlaczego to zrobiła?' Obrócił głowę w
stronę Tomlinsona patrząc na niego z uwagą. Śmiać mu się chciało i warczeć też,
bo oto ktoś pogrywał sobie z jego wnioskami - Musimy pogadać Niall. - Rzucił w stronę przyjaciela. - Musimy pogadać na osobności.
- Dziwnie to wszystko wygląda Niall, serio i wcale nie
przesadzam. - Przysiadł na kanapie
oddzielonej od reszty baru brunatną kotarą. Miejsce dla palących. Nawet, gdy
nie oddajesz się właśnie zgubnemu nałogowi narażony jesteś na rakotwórcze
substancje wydobywające się z papierosów podobnych tobie uzależnionych
fanatyków. - Jakim cudem po dwóch dniach
ktoś może w kimś innym wywoływać tak skrajne emocje? Przecież on jej nie
toleruje, a ona jego. - Westchnął ciężko. - Ona jego momentami się boi, przeraża ją dosłownie i w przenośni, a
pomimo wszystko ciągle do niego wraca jakby nie mogła znieść faktu jego
osamotnienia.
Dało się to jakkolwiek inaczej
opisać? Nawet, gdy Liam starał się delikatnie ułożyć ją na tylnym siedzeniu
samochodu majaczyła coś podświadomie o tym wszystkim, co musi powiedzieć
ukochanemu, a co on przyjął z tak ciężkim sercem. Uniósł ręce w geście
wszelkiej rezygnacji poddając się bezpośrednio temu, co mógł przynieść im czas.
Szalony kuzyn nagle stał się prawie skłonny do złożenia jej w ofierze. Siedział
spokojnie popijając kawę, trąc skroń, obracając w dłoni zieloną kopertę...
Zamrugał niedowierzając. Pistacjowe koperty pochodziły tylko z jednego źródła,
ale... Wyrwał ją z jego uścisku bez zbędnych ceregieli. Akurat przy tej
historii miał swój czynny udział. Mógł coś o niej powiedzieć. Doradzić. Zmienić
bieg wydarzeń tak by wszyscy byli równo zadowoleni. Nie była otwarta. Narażając
się na gniew pierwszego zainteresowanego rozerwał ją w tej samej sekundzie, w
której Horan usiłował mu ją odebrać.
- Boże czekaj no. - Jęknął podrywając się z miejsca unosząc nad głową
zwitek pergaminu. Brednie, brednie, jeszcze większe brednie. Oczy powiększyły
mu się dwukrotnie. Głos uwiązł w gardle. Zimno, ciepło, kolorowo przed oczy. - O w mordę jeżozwierza. - Tak to był
odpowiedni komentarz wyrażający więcej niż milion, a nawet bilion słów. Panna
nieśmiała, nieistniejąca, tajemnicza, przyczajona i ukryta postanowiła się
spotkać? Baa ona wyraziła gigantyczną chęć poznania tego, do którego
przemawiała przez te wszystkie tygodnie? To było hmm wyleciała mu z głowy sprawa,
Bell. Czyż nie po to właśnie tu się znalazł? Miał dokończyć rozpoczętą sprawę
tymczasem wrócił na tor starej, która wydawała się być zakończoną. O podły
losie. Jak on kochał z nich wszystkich drwić. Utrudniać i tak wystarczająco
skomplikowane już relacje.
- Twoja siostra Niall, ona potrzebuje pomocy. - Nie musiał mu tego
przypominać. Blondyn jakkolwiek silnie starał się zamknąć tą wiedzę w
najciemniejszym zakamarku podświadomości tak nie mógł tego dokonać. Nie
potrafił. Zerkał na dziewczynę i przypominał sobie wszystkie przepłakane noce,
każdy pojedynczy żal wypadający z jej ust. Kiedyś była silna, potrafiła walczyć
za wszystkich tych, którzy zwątpili gdzieś po drodze. Dnia dzisiejszego plątała
się we własnych potrzebach.
- Myślisz, że nie wiem? To, że o tym nie mówię nie oznacza, że tego nie
dostrzegam. Dlatego nie chciałem by rozmawiała z Louisem, nie potrzebowałem
tego by ktokolwiek mącił jej jeszcze bardziej w głowie. Bell ma w sobie coś takiego,
co odgradza ją od walki o własne istnienie, ale jednocześnie przy tym wszystkim
uwielbia wyciągać tonących na powierzchnie. Podkłada się za nich, daje im swoje
miejsce. Odsuwa się na bok. Jest z tego zadowolona, bo przecież nikt nie może
jej wtedy powiedzieć w twarz, że nie walczy. Ona robi to każdego dnia tak
doskonale jakby chciała udowodnić sobie, mi, wszystkim dookoła, że jeszcze jest
jakaś nadzieja. Tylko, że jej nie ma Zayn. Victor zapisał ją na terapie. Więcej
prochów, mniej siły, minimalna ilość duszy w pustym ciele. A ja nic nie mogę. I
nawet się nie staram.
Wciąż uważał, że Bell schowała się
na dnie gigantycznej szafy z dwuznacznym napisem 'nie warto było'. Wielokrotnie
toczyli boje o kolejne dni. Ona ich nie chciała i nie potrzebowała, a on
tłumaczył jej do znudzenia, dlaczego musi w tym trwać. Zgadzała się na to wszystko,
ale czym była jej zgoda, jeśli uśmiech nie przychodził tak naturalnie jak powinien.
A potrafiła to robić. Uśmiechać się oczami. Nawet, jeśli te były przed chwilą
pełne łez. Bo jak sama mówiła, ludzie nie potrzebują jej smutku, im potrzebna
jej nadzieja.
- Jak się czujesz? - Otworzyła oczy przesuwając się w stronę środka
pojazdu. Jeszcze lokalizowała własne położenie. Zastanawiała się nad tym gdzie
aktualnie może się znajdować. Zdrętwiała dłoń zebrała włosy z twarzy spychając
je w tył głowy. Delikatny pęd powietrza dobywający się zza szyby koił rozgrzane
paskudnie czoło. Nabroiła. Oj tak, nikt nie musiał jej tego mówić. W głowie
zlepki wspomnień tworzyły obrazy nakładając się na siebie, mijając, zespalając
i podmieniając. Za dużo whisky, za dużo pigułek szczęścia, za mało spożytego
pokarmu.
- Skłamałabym gdybym powiedziała, ze czuje się dobrze. - Przecież
widział. Życie momentami było łatwiejsze, niż się wydawało. Wystarczyło godzić
się z tym, co jest nie do przyjęcia, Obywać się bez tego, co niezbędne i znosić
rzeczy nie do zniesienia. Dopięła ostatni guzik tuż pod szyją. Samochód zatrzymał
się powoli zwalniając. Z dali doleciały do jej nozdrzy znajome nuty maciejki
sąsiada, który w wielkich donicach hodował letnie kwiecie w nadziei
przedłużenia tych błogich słonecznych chwil.
- Powiesz mi? - Dłoń położona na klamce spłynęła w dół ciała. Czyżby
zaczęła jakąś rozmowę, o której zapomniała w trakcie zapijania własnych
smutków? Aż tak bardzo stoczyła się w swoim amoku? - Skąd znasz Louisa? - Nie znała i właściwie będąc szczerą wobec
siebie samej musiała powiedzieć, że nie chce go poznać bardziej niż miała
nieprzyjemność dokonać tego w trakcie ostatnich dni. Przeniosła się na przedni
fotel uderzając przy okazji głową w wyścielany sufit. Roztarła miejsce bólu.
Wyciągnęła spod siebie zaplątany płaszcz. Otworzyła szerzej okno dając naturze
sposobność zneutralizowania jej wypieków. Zdania czy nawet słowa nie
przychodziły. Znanie kogoś nie opiera się na kilku nic niewnoszących do
historii rozmowach. Usiłowała go ignorować. Zbywać prostymi formułkami
wyuczonymi prawie na pamięć. Starała się grać niezainteresowaną, obojętną,
odległą od zaciekawienia. Wskazujący palec uruchomił radio auta. Ciche basy
tchnęły drgania w powietrze. Obróciła głową rozluźniając napięte mięśnie.
- Nie znam go Liam, nigdy nie miałam okazji go poznać. To może głupie,
ale ktoś kiedyś powiedział mi, że na świecie są tacy ludzie, których nie
tolerujemy od pierwszego spojrzenia i pierwszego wypowiedzianego słowa. Może ja
i on właśnie to potwierdzamy? Nie chce dopisywać do tego wszystkiego
niestworzonych bajek, ale trudno mi to nawet określić. - Beznamiętny ruch
obojczyka. Taka piękna noc zmarnowana na zastanawianie się nad niemożliwym do
rozwikłania. - Nie staraj się zrozumieć czegoś,
co jest ponad wszelkie rozumienie Liam. - Pogładziła jego ramie wysuwając
się w objęcia mroźnej pogody. Buty dosięgnęły wilgotnego, grząskiego podłoża.
Charakterystyczny dźwięk zamykanego wejścia od strony kierowcy uspokoił ją na
tyle bardzo by mogła się rozluźnić.
- Kiedyś zrobiłabyś wszystko by dowiedzieć się, o co w tym chodzi Bell.
- Rzucił całkiem neutralnie, choć zabawienie jego słów sięgnęło niemalże gniewu
wywołanego zawiedzeniem.
- Kiedyś mnie nie znałeś Liam. - Rzuciła zirytowana jego zbyt pewną
postawą. Nie ocenia się czegoś, co wciąż pozostaje tajemnicą - Nie masz pojęcia, jaka byłam dawniej...
- Co Ty tutaj robisz? Nie powinieneś jej odwieźć do domu? - Pretensje,
pretensje, PRETENSJE.
- Liam sobie poradzi, nie trzeba jej dziesięcioosobowej eskorty. - Nic
wielkiego się nie stało przecież.
- A jeśli potrzebuje. - Martwił się o nią, naprawdę się o nią
martwił.
- Czy ty na siłę usiłujesz mi wmówić Louis, że nie znam własnej siostry? -
Kto jeśli nie on dotarł najbliżej jej ochronnego muru.
- Twierdze jedynie, że... - Nie powinien był zaczynać tej rozmowy.
- PAYNE SOBIE PORADZI!! - Musiał sobie poradzić.
Niebo znów zapłakało rzewnym
deszczem. Z twarzy kropelka po kropelce spływały strumykami wodniste wstęgi.
Stali przy drzwiach może minutę, a może i dwie? Niedługo. On opowiedział jakiś
żart, ona zachichotała w odpowiedzi. Było zupełnie jak wtedy, gdy dziadek
dzielił się z nią życiową maksymą 'Idź i
walcz. Nie wierz obietnicom, złam wszystkie zasady. A kiedy będzie ci ciężko, a
będzie, nie poddawaj się.' Zaproponowała mu żeby wszedł do środka, ciepła
kawa, kakao, misa pełna ciastek. Prawda była śmieszniejsza niż kulturalne
zachowanie. Nie chciała zostać sama. Jeszcze nie teraz. Za wiele miała w sobie
siły by nie zrobić niczego idiotycznego.
- W siódmej klasie byłaś na obozie żeglarskim, oberwałaś w głowę tak
mocno, że na chwilę straciłaś przytomność wypadając za burtę. Wystraszyłaś cały
pokład, a później tak naturalnie wynurzyłaś się z drugiej strony plując morską
wodą i niecenzuralnym słownictwem wyrażałaś swoją opinie na temat za dużych i
mało gustownych kapoków ratowniczych. - Co? CO? COOOOOOOO?!?! Wypuściła z
dłoni dzbanek pełen ciepłego napoju. Rozbił się o drewnianą posadzkę. Dźwięk
lekko zagłuszony puchatym dywanem nie postawił na nogi całego domu. - Założyli Ci trzy szwy, chociaż uparcie
twierdziłaś, że zagoi się samo i że nie ma, po co wzywać lekarzy, sanitariuszy,
karetek, które mogą przydać się gdzieś indziej, komuś innemu. Zawsze stawiałaś
resztę ponad samą siebie, prawda? - Nie dał jej czasu na odpowiedz, nie
pozwolił jej nawet wtrącić się w całą tą opowieść. Usiadła na ostatnim stopniu
marmurowych schodów. Tamto lato było ostatnim, jakie zapamiętała, reszta nie
była tego warta. Zjawiła się Morgan, a ojciec przerzucił na nią całe
zainteresowanie. Coroczne kursy, zloty i obozowiska zamienione zostały na
całonocne zakrapiane alkoholem imprezy z towarzystwem spod ciemnej gwiazdy.
Chciała mu zrobić na złość i chciała siebie wynieść na jakieś groteskowe
piedestały. Wydawała się taka fajna, taka niezniszczalna, taka nieprzeciętnie
rozrywkowa. Dłoń przesunęła po ledwie widocznej bliźnie tuż przy linii włosów.
Będąc pod wodą sadziła, że umiera. Ogarnął ją ten wszędobylski spokój, gdy
starała się zdobyć ostatni upragniony łyk powietrza. Walczyła. Było jej błogo,
a potrzebowała czegoś więcej, nie poddała się. Nie odpuściła. Skopała dupę
mrocznej wizji końca.
- A później przyszłaś do pokoju chłopaków i z anielską miną stwierdziłaś,
że jesteś super bohaterką skoro nawet śmierci potrafiłaś uciec. I miałaś w
oczach te szalone ogniki mówiące, że nie poddasz się już nigdy, że ocalejesz
nawet gdyby waliło się i paliło. Miałaś być silna Bell, co się do cholery z
Tobą stało?
Nigdy, nikomu tego nie obiecywała,
nawet sobie samej. Bała się nie dotrzymywać słów. Bała się, że karma kiedyś
upomni się o swoje. - Byłem w Ciebie
wpatrzony niczym w obrazek, wiesz? Czasami, długo długo po tym wydarzeniu
pytałem siebie, co byś zrobiła na moim miejscu. Co zrobiłaby dziewczyna, która
nie bała się absolutnie niczego? Która kochała walczyć o własne marzenia? Nie
przypuszczałem, że kiedyś jeszcze Cię spotkam, i że Cię nie poznam, bo to nie
było proste. Wszystko się zmieniło. - Wstrzymała oddech, brakowało jej tchu,
a ona siedziała sztywno niczym na szpilkach wyłapując literkę po literce,
układając je w słowa. Cienie przeszłości miały zostać spalone, miały na zawsze
pozostać w ukryciu.
- Pocałowałam Cię w palmiarni, a we włosy wplatał mi się gigantyczny
chrabąszcz. - To było bardziej pytanie niż twierdzenie. Pewności nie miała
żadnej. Gdzieś tam z szufladki miłych chwil wyciągnęła obraz wesołego chłopaka.
- Uciekałaś przez pół deptaku nie pozwalając mi się dogonić. - To
musiał być on nie było innej możliwości. Opuściła głowę na ramiona przymykając
powieki. Wciąż nie pamiętała jego nazwiska, może wtedy wcale o nie nie
zapytała? Byli dzieciakami nastawionymi na dobrą zabawę, a że gdzieś tam po
drodze zdążył się jakiś pocałunek...
- Li? - Wiecznie skracała wszystkim imiona. Wydaje się nam, że
przeszłość jest naszą własnością. Otóż przeciwnie to my jesteśmy jej
własnością, ponieważ nie jesteśmy w stanie dokonać w niej zmian, ona natomiast
wypełnia całość naszego istnienia.
- Annabelle?
Odcinek twój jak zawsze.; ) Idealnie dobrane słowa, w każdym calu. I ta niezliczona ilość metafor. Mam tylko prośbę. Mogłabyś bardziej zaznaczać kto z kim rozmawia, bo czasem już się gubię.I jak dla mnie za mało dialogów, ale już nie marudzę i tak pięknie piszesz.;) Masakra, co ja bym dała za taki talent.xd
OdpowiedzUsuńA i jeszcze miałam cię opieprzyć, że na odcinek czekałam dłużej niż 10 dni. Mam nadzieje, że tym razem pojawi się szybciej.; )
Podsumowując: uwielbiam to twoje opowiadanie; **
Pozdrawiam.!
[braterstwo1d.blogspot.com]