Tu poczta głosowa wybranego numeru, prosimy zostawić
wiadomość po usłyszanym sygnale.
Annie?
Boże Annie tak bardzo mi przykro. Nie chciałam byś dowiedziała się tego
wszystkiego właśnie ode mnie. Jestem Twoją przyjaciółką, ale bycie wysłannikiem
złych nowin, wciąż nie wychodzi mi najlepiej. Rozmawiałam z nim, usiłowałam go
przekonać, żeby Ci to wszystko powiedział. Przecież jesteś tak niesamowicie
odważna i silna wewnętrznie. Wyśmiał mnie. Rzucił w przestrzeń, lotem
błyskawicy tekst o zapatrzonych w swoich ukochanych nastolatkach, które nigdy
nie zrezygnują z wielkich miłości, choćby miały być najbardziej toksyczne w
świecie. Pojmujesz? Holdena to śmieszy, a ja nie mogę na to pozwalać, choć
płynie w nas jedna krew. Momentami wstydzę się, że jest moim bratem. Znów to
zrobił. Znów nie jest w stu procentach szczery. Ile jeszcze lasek musi zaliczyć
byś zrozumiała, że to mija się z wszelkim celem? Kocham Cię i jestem tutaj
gdybyś mnie potrzebowała. Do Ciebie należy decyzja. Uważaj na siebie uważnie
Annie, szczególnie teraz.
- Holden? Jeśli mnie skrzywdzisz, zdradzisz i zranisz odejdę od Ciebie nie patrząc nawet wstecz. Nie zapamiętam żadnego dobrego wspomnienia mając przed oczyma jedynie twój szyderczy uśmiech. Jeśli mnie zapytasz czy to bolało skłamię twierdząc, że nigdy nic nie czułam. Jeśli będziesz wciąż drążył temat mając nadzieje na to, że dowiesz się, co skrywa moje wnętrze, rozczaruję Cię pustym obrazem bezkresnej duszy.
- Annie? Jak bardzo szalona musisz być by poddawać wątpliwości wszystko to, co nam się przytrafiło? Każdy poranek, każde zapamiętane westchnienie, każdy skradziony oddech i pocałunek? Jak możesz mieć to wszystko i wątpić i nie ufać i nie pragnąć więcej? Czy tylko ja jestem tak zachłanny? Sycąc się tobą żebrze o więcej jakbyś miała mi się rozpłynąć przed oczyma. Chowam w szufladkach twój uśmiech, w koszulkach gromadzę twój zapach. Pamiętasz? Kilka dni temu pachniałaś czekoladą, a gdy oblałaś się sokiem cała woń przeszła bezwstydnie w owocowe specyficzne nuty.
- Kochać Holden to nie narzucać swoich indywidualnych potrzeb drugiej osobie, a ja coraz bardziej boje się, że zabieram ci coś cennego nie dając niczego w zamian.
- Dajesz mi siebie Annie, to wszystko, czego oczekuje, to wszystko, o co prosiłbym Boga gdybym potrafił określić to słowami. Spójrz ponad to. Szczęście mija, ludzie odchodzą, zostają zapamiętane, zapisane w umyśle skrawki tamtych dni, których nie oddalibyśmy za nic w świecie, nie zniszczylibyśmy ich żadnym cofaniem czasu, jesteś w nich, jesteś we mnie i to jest najważniejsze.
I dotykałeś moich ust tak czule jakbym miała uciec zaraz spłoszona twym odważnym gestem. Chciałam tego. Chciałam wszystkiego, czego stanowiłeś część. Nawet gdyby bolało, gdyby mnie raniło, zaryzykowałabym gdybyś ty był wygraną. Dziwne, jak bardzo potrafi się zmienić człowiek pod wpływem przeżyć. Odgania od siebie dobro by brodzić w bajorze ciemnych, szarych niedopowiedzeń, które osadzają się mułem na jego płucach. Krzyczeć już nie potrafię tak głośno jakbym chciała, i szeptać tak cicho, że pytałbyś raz po raz, o czym właśnie myślę, co nucę nie bacząc na zainteresowanie innych. Twoja dłoń w mej dłoni i oddech przy oddechu i nuty piosenki, którą pisałeś leżąc na mojej rozrzuconej pościeli.
- Jesteś wszystkim, czego potrzebuje. Droga do domu zawsze jest długa, ale jeśli podążysz ze mną, dam rade.
Jedna opasła walizka wylądowała w przedpokoju. Druga ledwie dopięta resztką sił zagradzała przejście do otwartych na oścież drzwi. Trzecią porzucił gdzieś koło lustra zastanawiając się czy pierwszy raz w życiu nie podjął zbyt pochopnej decyzji. Gigantyczny pluszowy hipopotam spoczął tuż przy regale z butami, radosną miną rozganiając jego wątpliwości. Cleo, jako ta dobra samarytanka ściągnęła z jego pleców gitarę, odstawiając ją na bok z pieczołowitym szacunkiem. Ona jedyna pozostała normalną w grupie zapatrzonych w siebie idiotów, starających się zdobyć wszystkie możliwe wyżyny hiperkrytycznego świata. W zasadzie nawet nie musiał jej tego tłumaczyć, nie miał obowiązku opowiadać całej historii od samego początku, bo znała ją bardziej niż się tego spodziewała. Uśmiechnęła się szeroko dzierżąc w dłoni miskę wypełnioną po same brzegi świeżymi truskawkami. W drugiej aerozol bitej śmietany zachęcał kusząco do porzucenia wszystkich diet. Jęknął zrzucając z siebie obuwie. Kurtkę cisnął na łóżko. Wepchnął sobie w usta pierwszy smakołyk mając tą cichutką nadzieję, że dzisiaj słowa nie popłyną. W telewizji burczał jakiś reality show. Luna bezwstydnie ocierała się o jego łydki błagając niemalże o przekąskę. Nienawidził kotów, wydawały mu się tak idealnie przebiegłe. Piękne z pozoru, mruczące do uszu przesłodzone melodie by zyskać wyczekaną nagrodę, a gdy już nasycą się doszczętnie, wyciągają pazury i idą swoją drogą sycząc wściekle. Zupełnie jak Lee. To wszystko pasowało do niej tak książkowo.
- Leeann? - Kiwnął potwierdzająco głową, bo nad czym miał się rozczulać? 'Droga panienko Benson moja siostra jest demonem wcielonym, jest ludzką powłoką opętaną przez samego władce ciemności, musiałem się od niej uwolnić by nie wylądować za kratkami' Jeszcze wzięłaby to na poważnie przy tej swojej niewinności i wszędobylskiej ufności. Jeszcze świat jej nie splamił dostatecznie by wiedziała, co się dzieje za drzwiami jej dwupokojowego mieszkanka.
- Bell? - Kolejne potwierdzenie. Nawet, jeśli uciekałby na koniec świata, a jedynym jego towarzystwem byłaby paczka rakotwórczych fajek to gdzieś tam po drodze na stacji określonej mianem 'wspomnień' wróciłby po nią i przepraszałby tak dramatycznie mocno, że aż sama zdecydowałaby się z nim wyjechać. Bo bez Annie żadne zwolnienie od życia nie miało najmniejszego sensu. Tłumaczył jej to na zasadzie eutanazji. Niby żyjesz, ale to już nie ty. Leżysz w pustej sali wypełnionej po brzeg komputerami i elektroniką. Ciszy brak, jedynie przerażające pikanie. Oddychają za Ciebie. Tłoczą za Ciebie krew. Decydują, co wstrzyknąć w Twoje żyły by witaminy i środki odżywcze podbudowały wyniszczone ciało. Nie chciał tego, nie mógł się na to zdecydować. Ona była jego wszelkim przebudzeniem. Pomimo wszystkich tych kłótni, wyzwisk i nieporozumień, kochał ją przecież i chciał by też ona kochała jego.
- Wiesz, co wymyśliła tym razem? - Warknął przełykając owoc. Nie był niewdzięczny czy zapatrzony w siebie. Nie był egoistycznym śmieciem gotowym poświęcać wszelkie dobra, które zyskał czystym przypadkiem. Był człowiekiem, a ludzie mają w naturze poświęcanie się temu, co stanowi dla nich najwyższą wartość - Powie swojemu nadzianemu gachowi, żeby wydał nasz album, jeśli tylko zdecyduje się... - Zaklął siarczyście. Nawet teraz nie był wstanie wyrzucić tego z siebie. Te słowa nie przechodziły przez jego gardło będąc nosicielami wszelkich śmiertelnych wirusów. Substancji autodestrukcji. Opalona dłoń wylądowała na jego ramieniu.
- Nie sądziłam, że aż tak bardzo jej na tym zależy. - Nie zrozumiał. Im bardziej starał się pojąć, co właśnie usłyszał tym mniej to do siebie pasowało. Zależy? Jej? Na czym? Od kiedy to wszystko planowała? Jak długo wiedziała o tym Cleo i dlaczego on dowiadywał się o tym ostatni? Co przegapił w całej obserwacji otoczenia, że nie odkrył szerzącego się podstępu? Trudno było mu oddychać, gdy ciśnienie uderzyło do czaszki wywołując ból całego umysłu. Spojrzał na nią, a wargi wykrzywił grymas obrzydzenia.
- Zależy? Jej zależy na czymkolwiek? Na czymkolwiek, co jest sprawiedliwe i słuszne? Z czym można żyć i czemu można się poświęcić, bo kocha się to ponad własne życie? Lee czuje? Bo naprawdę przestałem w to wierzyć Cle. Przestałem czuć potrzebę usprawiedliwiania mojej małej siostrzyczki. Nie znam jej. Wydawało mi się, że jest inaczej, ale od kiedy życie pieprzy się coraz bardziej ona zaczyna wychodzić poza granice ludzkiej tolerancji. Nie chce jej takiej znać. Nie potrzebuję jej takiej znać. - Wrzasnął podrywając się z miejsca. Spokój. Potrzebował go i walczył o niego resztką zdrowego rozsądku. Tylko, że tam gdzie pojawiały się rodzinne komplikacje zawodziły wszelkie sposoby utrzymania kulturalnego poziomu. Nie oczekiwał, że wszyscy naokoło będą mu się spowiadać, ale na Boga, Cleo była jego przyjaciółką, nie Leeann, nie sąsiadki z naprzeciwka, jego właśnie i kurwa właśnie to powodowało, że mógł mieć do niej o to pretensje.
- Nie rozumiesz mnie Holden. - Jasne, bo co on niby mógł zrozumieć? On tylko siedział w garażu i grał te swoje cholerne ballady, które nikogo obchodziły. Brzdękał licząc na mały osiedlowy sukces, a szczytem jego osiągnięć było wywołanie radości na twarzy dziewczyny, która aktualnie go nie chciała. Rozumienie. Co tu było do rozumienia? To powinno się czuć i on powinien być ponad to.
- Ja Ciebie? A może właśnie ty mnie? Spójrz na mnie Cleo, no spójrz i powiedz mi w twarz, że robię źle, że nie powinienem, że to się źle zakończy, a bycie księciem z doskoku jest dla cieniasów, powiedz mi to kurwa. - Gdyby miała pojęcie. Owszem, dużo częściej niż był prawym i spokojnym gościem, zachowywał się jak ostatni kutas. Ignorował wszystkich i warczał całymi dniami jak baba w ciąży z nadwyżką hormonów, ale potrafił też dawać wiele od siebie. Wystarczyło go poznać. Bał się jedynie, że gdy już czysta kartka zostanie zapełniona, nie będzie, na co zwrócić uwagi, dlatego się ukrywał. Dlatego sprzedał cały sprzęt sprezentowany mu przez ojca. Sprzęt, do którego musiał się dołożyć, pracując osiem godzin dziennie na kretyńskiej stacji paliw. Sprzęt, który był tak drogi, że musieli aż założyć nowy system alarmowy w całym domu. Poszedł do tej pieprzonej kliniki, w której leczyła się Annie i wcisnął całą kwotę lekarzowi, który nawet nie chciał z nią porozmawiać. Siedział w tym jego odpacykowanym gabinecie, w niebagatelnie drogich fotelach, czując, że sama jego obecność psuje harmonijność wykończenia przestrzeni, do której nie pasował nawet w jednym procencie. Prosił go niemalże na klęczkach by wcisnął na listę oczekujących jedyną osobę, dla której coś znaczył. Jedyną osobę, którą zawiódł tak wiele razy, że nie był nawet wstanie spojrzeć jej w oczy. Bał się, że wszystko pójdzie na marne, że ludzie to potwory, których nie obchodzi absolutnie nic prócz własnej satysfakcji. Jak bardzo się mylił? Tydzień później Bell cała w skowronkach oznajmiła swojej 'najlepszej przyjaciółce', że oto marzenia mogą się spełnić w rzeczywistym świecie. Odetchnął, więc z ulgą pożyczając stary, obdrapany wzmacniacz z pobliskiego domu kultury.
- Lee się wścieka, bo twierdzi, że ona Cię wykorzystuje. Uzależniłeś się podobno od niej Holden, jest jak Twój narkotyk a teraz, kiedy nastąpił okres odwyku miotasz się jak oszalały w poszukiwaniu kolejnej działki. - Szepnęła zawstydzona, bo przecież znała ją równie dobrze co on. Opadł bez sił na fotel. Rozmasował czoło dłońmi. Z płuc ze świstem uszło nagromadzone powietrze. Lee. Dlaczego wszystkie wojny, afery i niesnaski rozpoczynały się właśnie od jej osoby? Dlaczego raz w życiu to ona nie mogłaby być na drugim mniej znaczącym planie? Jego siostra kochała błyszczeć, cierpiała gdy światło fleszy nie padało prostopadłe na jej boską twarz. Byli tak różni, że tylko cudem można by było uwierzyć w to, że są rodzeństwem.
- Wierzysz jej? - Musiał o to zapytać, musiał mieć pewność, bo jeśli to szatynka pociągała tutaj za sznurki to on osobiście nie widział sensu by miał tu mieszkać razem z Annie. Świat nie był czarno biały, więcej w nim było ciemnych plam i szarości. Tylko od czasu do czasu przez ten wachlarz nieprzyjemności przebijało się słoneczne światło i łaskotało prosto w twarz dając marny strzępek wiary w to, że może kiedyś za sprawą przypadku zły los się odmieni? Wbił w nią spojrzenie piwnych oczu. Odpowiedz nie nadchodziła. Gdyby ją poganiał? Gdyby o wszystkim miał decydować impuls nie byłoby to szczerym. Czekał, więc i liczył w duszy na jej szczerość, na pojęcie problemu, na zrozumienie całego tego toczącego się dookoła szaleństwa.
- Nie, nie wierzę. - Zadrżał jej głos. Tak jak kiedyś gdy mówiła, że on wcale jej się nie podoba. - Lee po prostu nie lubi się dzielić. - On to wiedział, ona to wiedziała i wiedzieli o tym wszyscy, którzy w jakiś sposób rozgryźli osobowość femme fatale. Pozostawała tylko jedna osoba, która wciąż tkwiła pod parasolem jej kłamstw. Zmarszczył brwi w wyrazie niezadowolenia wynikającego z uzależnienia małej An. Jak on osobiście mógł dopuścić do tego by to wszystko zaszło tak daleko - Holden? - Potrząsnął głową wracając do niej wzrokiem. Nienawidził tego zatroskanego tonu. Obawiał się go. - Wiesz, że jeśli z Tobą jej nie wyjdzie pociągnie za sznurki Bell? - Pacynka, marionetka, laleczka. Tak ją nazywała, gdy nikogo nie było w pobliżu. Tak określała ją przy nim. Jakby wiedziała, że za dużo się wydarzyło by Annie postawiła jego słowa powyżej jej własnych. Zawsze była ona, później długo długo nic, a gdzieś na szarym końcu czaił się on z kolejną przepraszającą litanią. Może gdyby nie był takim idiotą to wszystko wyglądałoby o niebie lepiej?
- Więc zrób coś z tym Cleo, zrób coś, żeby ona pojęła, że nie tylko Leeann zależy na jej bezpieczeństwie. Ma przecież nas, jesteśmy tutaj, a wciąż jest w nią zapatrzona jak dziecko w matkę. - Zapatrzona, to głupie słowo zważając na zaślepienie. Nie był w stanie jednak określić tego inaczej. Podniósł się z miejsca podchodząc do niej niespiesznie. - To musi się w końcu skończyć. Zostały tylko dwa miesiące, nie chce żeby wróciła to tak popieprzonego świata, jesteśmy jej to winni. - Ten pierwszy durny, krótkotrwały romans, niegodny zapamiętania i roztrząsania. Nie powiedzieli jej. To on chciał ją chronić. To byłoby ponad jej siły, a później i tak wszystko się zawaliło. Słońce zgasło. Ciemne chmury zasłoniły nieboskłon. Wodę wzburzył tajfun. Cleo była jak ta spokojna przystań w porcie, do którego zmierza się całymi miesiącami. I on wiedział, że Annie będzie jej jeszcze kiedyś potrzebować i nie mógł jej zabrać jedynego anioła, który mógł być pocieszeniem po stracie jego siostry. - Ona Cię lubi Cleo, jesteś dla niej jak siostra. - W każdej rodzinie są jakieś tajemnice. Niektóre zostają pogrzebane z właścicielami. Inne sięgają realnego świata w najmniej spodziewanym momencie. Jeśli to kiedyś miało dać jej więcej sił, mógł zaryzykować. To ona liczyła się w tym najbardziej.
Poranek przywitał ją pianiem kogutów. Otworzyła zaspane oczy pragnąc podświadomie tego, by wszystko co pamiętała z przeszłości było jedynie sennym koszmarem. Nie ujrzała światła. Nic się nie zmieniło. Obrazy nie zagościły przed jej źrenicami napawając ją podzięką i uwielbieniem darów pana. Telefon na nocnym stoliku podskakiwał w wibrującym tańcu oznajmiając, że oto ktoś niepożądany dopominał się o jej marną egzystencję. Podniosła go. Zwiesiła palec nad odpowiednim klawiszem przekierowującym do głosowej poczty znającej potrzebę dzwoniącego. Liczyła jeszcze na to, że ten dzień będzie z rodzaju tych dobrych, co to niczym przejmować się nie musisz, gdy wszystkiego masz pod dostatkiem. Zawahała się, bo czy był sens psuć sobie w miarę doskonały humor, jeśli każda pojedyncza osoba znająca Twój numer, ma o coś do Ciebie pretensje? Wysłuchała metalicznego tembru głosu nagranej na dyktafon elektronicznej kobiety. Jeśli chcesz osłuchać wciśnij jeden. Jeśli chcesz przejść do kasacji wiadomości bez odtworzenia jej treści wciśnij zero. To jak rozbrajanie bomby. Czerwony i niebieski kabelek. Czerwony jak krew. Niebieski niczym arterie żył prowadzące życiodajną substancję w krwiobiegu. Dlaczego nigdy nie można wyrwać dwóch na raz? I czemu za każdym razem główny bohater sekundę przed końcem zmienia podjętą wcześniej decyzję? Przygryzła wargę. Zadarte skórki wręcz krzyczały by je oderwała. Nie lubiła tego specyficznego smaku w ustach. Jakby ssała zbyt długo skuwkę drewnianego ołówka. Trudno. Zjechała palcem w dół klawiatury. Dzisiaj nie chciała chodzić w paskudnym nastroju. Dzisiaj chciała po prostu być sobą bez tych wszystkich pretensji na boku. Zawsze od kogoś się uzależniała jakby na siłę usiłowała znaleźć sobie opiekuna, aż ostatecznie w trasie przez chaszcze problemów, zostawała kompletnie pozbawiona zaufanych osób.
Wciąż miała żal do Mitchella, o to że nie poszedł z nią na kliniczne konsultacje. Trzęsła się jak osika wiedząc, że nic z tego nie wyjdzie, bo przecież była tam raz i drugi, a wciąż dostawała tą samą odpowiedź 'Pani przypadek jest zbyt nieszkodliwy by odbierać od ust dotację bardziej potrzebującym' Nie sądziła, że ślepota dzieli się na poważną i tą śmieszną dla otoczenia. Nawet nie przypuszczała, że ona może znaleźć się w tej drugiej kategorii. Tak, czystą zabawą dla niej było przechodzenie przez ulice slalomem między samochodami, o albo potykanie się na prostym terenie też mogło stanowić rozrywkę, prawda? Gdy miałeś dostatecznie dużo szczęścia mogłeś obedrzeć sobie całe nogi, dłonie a w ekstremalnie radosnych przypadkach nawet twarz. Przestało ją to bawić kilka miesięcy temu. Radzenie sobie z byciem niewidomym, a zaakceptowanie siebie w tej roli było dwoma różnymi rzeczami. Znajdowało się na dwóch oddzielnych biegunach. Zabroń komuś mówić, gdy robił to przez siedemnaście lat. Poproś go o to, żeby wyrażał się za pośrednictwem pisania. Nie, ona nie mogła i nie chciała tego tak zostawić nawet, jeśli Victor ręki do jej wybawienia przyłożyć nie chciał.
Fiołkowa sukienka plątała się między jej nogami, gdy prawie niesłyszalnie stąpała po stopniach schodów. Gdzieś z dołu dolatywał do niej przyjemny zapach pieczonych gofrów. Ciepłe podmuchy niesione przez klimatyzację rozwiewały jej sterczącą, przydługą grzywkę. Zatrzymała się w pół kroku mając dziwne nieodparte wrażenie, że oto jest obserwowana. Głupie odczucie rodem z tych tanich horrorów. A może za rogiem czai się morderca z tasakiem. Uśmiechnęła się do samej siebie, bo niezaprzeczalnie pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się bezproblemową istotą przynależną do jakiegoś miejsca.
- Hallo? - Zaszczebiotała głosem pełnym radości. Gwizd przyniesiony echem z dołu wywołał na jej twarzy rumieniec płochej dziewicy. Niewyobrażalnie głupio jej się zrobiło i jednocześnie jakże przyjemnie. Bo chciała wierzyć, że to ona była motywem owego ekspresywnego aktu. Jeden krok w dół, dłoń zgrabnie przebiegła po poręczy natrafiając na rozgrzane palce nieznanego osobnika. Jej zainteresowana twarzyczka obróciła się instynktownie w oczekiwaniu jakiegokolwiek przywitania. Nie lubiła żyć w niepewności. Niewiedzy też nie znosiła, bo przede wszystkim ona niosła za sobą całe zagrożenie.
- Pięknie dzisiaj wyglądasz, tak jak... - Zabrało mu odpowiedniego słowa by dobrze wyrazić to, co zalęgło się w jego głowie. - Jak dziewczyna! - Skończył w końcu zadowolony ze swojej spostrzegawczości. To wcale nie była podłość z jego strony. To była raczej szczerość. Jeszcze wczoraj w tych poszarpanych jeansach, za dużych trampkach i rozciągniętej bluzie wyglądała jak siódme dziecko stróża po ekologicznej katastrofie, a dzisiaj była tak nienaturalnie naturalna, jeśli mogło mieć to jakikolwiek sens. Wybuchnęła śmiechem, bo faktycznie było w tym coś z prawdy. Ile razy Niall suszył jej głowę o to, że przez ten rok z księżniczki przeobraziła się w żebraka. Wbiła sobie gdzieś tam do umysłu, że nie ma po co już ładnie wyglądać, bo kto miałby ochotę romansować z kaleką? A i Holdenowi nie przeszkadzało jej uciążliwe zamiłowanie do kradzieży jego bluz. Jemu podobała się nawet w worku od kartofli, więc po co było paradować w falbaniastej sukni i w dziesięciocentymetrowych szpilkach z przeceny z galerii handlowej?
- To miłe z Twojej strony eee Zayn? - Gdyby niewyeliminowany obraz, Annie zobaczyłaby jak chłopak szczerzy się radośnie kiwając głową w potwierdzeniu. Zaraz potem zamarł. Zmarszczył brwi i uderzając się otwarta dłonią w czoło przypomniał sobie coś, o czym tak prosto zapomniał. Dla niego wciąż niepojętym było, że kuzynka Horana nie dysponuje wszystkimi zmysłami na równi z nimi. Momentami wydawało mu się nawet, że potrafi dostrzec więcej niż przeciętny człowiek.
Rozmawiali o niej, gdy zamknęła się już w pokoju włączając w odtwarzaczu płytę z symfonią Beethovena. Niall rozłożył materac tuż za jej drzwiami. Nie za bardzo wierzył w całe te jego opowieści o jej niespokojnym śnie - do czasu jej pierwszego wrzasku. Spadł z łóżka obijając się o pozostawione bezpańsko tomiszcza dziwnych naukowych leksykonów. Gwiazda, nie gwiazda, a uczyć się trzeba. Ostatecznie całą czwórką zrobili sobie posiedzenie za drzwiami jej sypialni. Jak przy niemowlaku. Słyszysz kwilenie, wchodzisz, sprawdzasz czy pod łóżkiem nie ma potwora, poprawiasz kocyk i wychodzisz wracając na swoje posłanie. Przysiągłby, że blondyn robił to niczym ten robot zaznajomiony z całą sztuką egzorcyzmów nad ludźmi posiadającymi senne koszmary. Ile razy był tego świadkiem, że robił to tak precyzyjnie? I dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, dlaczego ona stojąc w wolnej przestrzeni tak szaleńczo poszukiwała jego osoby. Jakby od niego zależało jej dalsze jestestwo. Gnieździł się w niej ten rodzaj zaufania, z którym nie można było walczyć. Który zapewniał bezpieczeństwo nad wszelkimi przepaściami.
- Zjesz coś z nami? Niall z Liamem są w mieście, ale ja i Styles jesteśmy do Twojej wszelkiej dyspozycji gdybyś tylko miała jakieś specjalne życzenia. - Ujął jej dłoń w swoją pomagając jej pokonać ten ostatni stromy schodek. Było w niej coś tak niesamowicie niewinnego, że aż bał się, że może skrzywdzić ją samym tym gestem. Chyba nie była do nich przyzwyczajona. A przynajmniej on tego nie zauważył widząc jak bardzo stara się utrzymać chorobliwy dystans. Jakby mówiła 'Teraz tu jestem, ale zaraz wyjdę, a wy nie zobaczycie mnie już nigdy więcej'. Jej blond czupryna odwróciła się w stronę półpiętra. Westchnął ciężko mając nadzieję, że Annie nie chce tego zrobić, bo gdyby chciała niechybnie pociągnęłoby to za sobą wczorajszą katastrofę. - Jest na górze, udaje, że wciąż śpi. - Wróciła do niego pustym wzrokiem. Usta jej zadrżały w niepokoju. Zdradziła się. Sztuka aktorska, którą miała opanowaną do perfekcji dziś ją zawiodła. Jak mogła być tak nieuważną?
- Wybaczysz mi to? Zaraz do was zejdę. - Szczerze wątpił w to by wróciła. Zastanawiało go jedno, po jaką cholerę uparcie pcha się w paszczę lwa zamiast przysiąść spokojnie przy stole i cieszyć się słonecznym dniem? Wyczuwał w niej ten autodestrukcyjny samobójczy instynkt, co to mieszał w głowach, gdy człowiek na własną rękę nie potrafił sobie z czymś poradzić. Gwałtownym gestem przeczesał palcami rozmierzwione włosy. To było jej wyborem i choć Niall syczał tuż przed wejściem żeby za żadną cholerę nie dopuszczali ją do Lou to przecież nie mógł przywiązać jej za nogi do kaloryfera? Czy mógł?
- Idź, zrobię Ci tosty z dżemem. - Jasne, idź sobie idź, a ja wcisnę się w kucharski fartuszek i zrobię Ci śniadanko no, bo co innego mam tutaj do roboty? - On lubi dużo szczekać, ale nie zrobi Ci niczego złego, pamiętaj o tym. - Przynajmniej o dobrą radę się postarał. A jeśli nie wróci za dziesięć minut wkroczy tam z odsieczą. O ile Horan nie zatłucze go wcześniej.
- Chciałam Cię przeprosić. - Wsunęła się do zaciemnionego pomieszczenia. Jej nie zrobiło to większej różnicy, dla niego było to swego rodzaju karą. Ubzdurał sobie, że nie zasługuje na światło. Wmówił sobie, że jasność jest jedynie dla wybranych. Pozasuwał wszystkie żaluzje. Zaciągnął na okna grube kotary. Coraz bardziej bolała go głowa, coraz gorzej się czuł. Za każdym razem, gdy podnosił się z łóżka, obrazy przed jego oczyma wirowały niczym te baletnice tańczące do ostatnich sekwencji jeziora łabędziego. Nie drgnął, gapił się w sufit kontemplując szaro burą plamę rozciągającą się od rogu poprzez środek poziomu. Pozwolił jej nawet usiąść wśród stosu koszulek i innych mało interesujących elementów jego posłania. Zamilkła. Oddychała wolno jakby nie miała zamiaru już nigdy się odezwać. Przeniósł na nią wzrok sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Idiotyzm. Traktował ją jak śmiecia, a kiedy do jego umysłu wdarła się możliwość jej krzywdy poczuł się w obowiązku by ją ocalić. Na dłuższą metę stawało się to niebagatelnie męczące.
- Nie chce twoich przeprosin. - Taka była właśnie prawda, bo co niby ona mu zrobiła? Pojawiła się jedynie w złym miejscu o nieodpowiedniej porze. To on był winnym całej tej toksycznej atmosfery unoszącej się w powietrzu. Zapadł się w sobie. Stanął pomiędzy 'być' a 'nie być', a szalka zwycięstwa niebezpiecznie przechylała się w stronę 'nie być'. Drażniła go. To jej cholerne empatyczne podejście do całego zła. On jej spluwał pod nogi, a ona zamiatała tą jego drużkę i przychodziła kolejny raz by powiedzieć mu, że wszystko rozumie, że ludzie popełniają momentami błędy, że gubią się w swoich postanowieniach i że z każdej opresji da się wyjść obronną ręką. A co jeśli on nie chciał? Jeśli nie było mu to potrzebne do całkowitego spełnienia? Nie był głupi. Słyszał jak po kątach szeptali, że jest coraz gorzej, że trzeba coś z tym zrobić, że nie można tak dalej. Wczoraj czara goryczy się przelała. Nie było odwrotu. On był przegranym, a oni mieli mieć spokój.
- Wydaje mi się, że jednak chcesz. - Jaka ona mądra była, taka wszystkowiedząca i idealna. Burknął coś niezrozumiale obracając się na prawy bok. Nie musiał na nią patrzeć, tutaj zasady kulturalnej rozmowy nie obowiązywały skoro ona i tak mogła widzieć jedynie wymysły własnej wyobraźni. - Chcesz, żeby zainteresował się tobą ktokolwiek i przyszedł do ciebie nawet, jeśli miałby rzucić jedynie nieszczere przeprosiny. - Za dużo informacji, stanowczo za dużo. Zerwał się niczym poparzony. Wstała i ona, odwracając się do niego twarzą. - Jesteś najbardziej zadufanym w sobie egoistą, jakiego miałam nieprzyjemność poznać w całym moim życiu, a uwierz mi trochę ich było. - Podniosła z lekka głos, choć nie był do końca przekonany czy to jedynie zabieg artystyczny czy faktycznie była wściekła. Zazgrzytał zębami nie kontrolując własnych odruchów.
- Co Ty do jasnej cholery możesz o mnie wiedzieć? - Wrzasnął tak głośno, że nawet jego samego to przeraziło. Nigdy wcześniej nie posunął się do tego by rozmawiać takim tonem z kimś obcym, bo była obca jakkolwiek by na to nie spojrzeć. Szyderczy uśmieszek wypełzł na jej twarz, a buźka nieszkodliwego aniołka rodem z obrazów Michała Anioła zyskała coś na wzór wyrafinowania.
- A CO TY O MNIE WIESZ, ŻE MASZ CZELNOŚĆ NAZYWAĆ MNIE DZIWKĄ?!?! - To chyba było ponad jej siły by znosić huśtawkę nastrojów pana znanego muzyka. Odpowiedziała krzykiem na krzyk. Nie mogła kolejny raz pozwolić sobie na spoliczkowanie, a skoro on lubił grać we władcę i uniżonego poddanego to ona mogła mu pokazać, że też jest na tyle zdesperowana by schować do kieszeni dobre wychowanie.
- Co robisz? - Co mógł robić człowiek, który stał na stole z głową przyciśniętą do kanału wentylacyjnego? Z całą pewnością nie szukał on najzimniejszego miejsca w pomieszczeniu. Chodził po tej kuchni jakby ktoś postawił go na rozgrzanych węglach tłumacząc, że oto nastąpił decydujący etap jego inicjacji. Cóż mogło się stać? Wszyscy byli na tyle przy zdrowych zmysłach by nie dopuścić do rozlewu krwi. Noże pochowane. Detergenty wyniesione do garażu. Pigułki pod kluczem u Liama. Pierwszy most trzy kilometry stąd. Suszarkę miał on, więc co najwyżej mogą się tam na górze pozagryzać na śmierć. Chyba, że ktoś wcześniej słyszał o przypadku zadźgania człowieka plastikowym widelcem z KFC. O Boże, o czym on myślał. Zawsze, kiedy był zbyt zdenerwowany jego umysł wypierał całą logikę i bredził tak jakby właśnie dostał jakiegoś udaru.
- Jem. - Faktycznie coś mozolnie przeżuwał przytulając się jednocześnie do chropowatej ściany. Hazza przerzucił na talerz ostatniego naleśnika. Zasiadł na swoim ulubionym krześle. Uniósł w dłoni kubek wypełniony po brzegi ciemno brązowym płynem i upił z niego łyk rozkoszując się smakiem i aromatem gorącej czekolady. Dlaczego jego to nie stresowało? Przyjął w przedbiegach, że zanim Louis kogokolwiek by wykończył najpierw zszedłby na dół zapytać czy ktoś pomoże mu zakopać zwłoki, bo jeśli nie, to po co marnować siły na tak wielkiego trupa? Zawsze znajdzie się mniejszy. Pokręcił z dezaprobatą głową krzywiąc się niemiłosiernie, bo właśnie wdepnął w pozostawioną na widoku masielniczkę.
- Nie wygodniej byłoby Ci zejść stamtąd? Drą się tak głośno, że nawet głuchy miałby problem z nieusłyszeniem tego. - Faktycznie. Szepty, z których przyczyny wdrapał się pod sam sufit przeszły w uniesione tony, a te z kolei w czyste nieskalane niczym wrzaski. Zszedł, więc na ziemię dosiadając się do przyjaciela. Widelec mozolnie wbił się w zawinięty słodki placek. Wyczuwał podświadomie zapach problemów. Żołądek go rozbolał od tych wszystkich czarnych wizji, które przewijały się niczym na podglądzie odtwarzania. Gdzieś w tym domu znajdował się katalizator wszystkich nieszczęść, choć nikt nie potrafił go na chwilę obecną zlokalizować. Wepchnął sobie w usta kolejną porcję śniadania. Liczył na to, że Horan wróci na tyle szybko by załagodzić napiętą atmosferę, tymczasem jego telefon milczał jak zaklęty. Stara tradycja świata, ‘Gdy ktoś jest potrzebny - ze świeczką go nie znajdziesz' - Podobno, kto się czubi ten się lubi. - Zakrztusił się sokiem słysząc te brednie. Niewiele miało to wspólnego z realnością. Gdyby on zakochiwał się we wszystkich pannach, których nie tolerował to teraz miałby dziesięć żon i dwa razy więcej potomstwa wciąż upierając się przy tym, że on nie wie, jakim cudem one wszystkie dostąpiły niepokalanego poczęcia.
- No chyba nie w tym wypadku, Styles. - Był przekonany baa był nawet święcie pewny tego, że ta mała nie jest z rodzaju tych, co to zakochują się po pierwszym spotkaniu tylko dlatego, że facet ma tak niesamowicie niebieskie oczy. - Ma tego swojego Holdena. - Zawyrokował machając w powietrzu sztućcem, na którego końcu nabita istniała resztka ciasta, które właśnie usiłował dokończyć. - Podobno się kochają. - Z tą podobno miłością to było tak jak z Bogiem, kiedyś podobno istniał, a teraz wszyscy w niego wierzyli. Kropla dżemu wypływająca z rulonika natrafiła w locie na marynarkę bruneta. Nieistotne. Kto przejąłby się plamą, gdy nad głowami toczyła się scena rodem z mydlanej opery. Zdradzałeś mnie Alvaro z Doloris, Luz Marią i Manuelą, ale jak mogłeś zrobić to z Glorią, moją najlepszą przyjaciółką?
- Chłopak nie ściana da się przesunąć. - Wybuchnął śmiechem jego kompan. Trudno nie było mu zawtórować. Styles jak mało, kto potrafił zarazić dobrymi fluidami nawet, jeśli spod gradowej chmury nie było widać jasnych perspektyw. Taki już był z niego radosny wariat czerpiący satysfakcję z uszczęśliwiania innych. Niektórzy jednak nie potrafili tego dostrzec wśród swojego własnego zacietrzewienia.
To znowu ja. Nie odpowiedziałaś na moją poprzednią wiadomość. Wiem, nie powinnam tak wydzwaniać, co i rusz, ale zrozum martwię się o Ciebie, bo jeśli nie ja to czy będzie robił to ktoś inny? Annie? Jesteśmy duże i poradzimy sobie, musisz zwyczajnie w to uwierzyć i nie robić niczego durnego, on na to nie zasługuje, nigdy nie zasługiwał. Powinnam mu obić za to ryj. Tak dla czystej zasady za wszystko to, co zrobił w przeszłości i za to, co już mu się szwenda po głowie, a sam przed sobą nie chce się do tego przyznać. Co Ty w nim widzisz dziewczyno? Ludzie mają przez niego same problemy. I błagam Cię nie licz na to, że on się zmieni, faceci jego pokroju nie uznają poświęceń. To Holden. Znamy go aż za dobrze. Nie jesteś pierwszą w jego życiorysie. Oddzwoń do mnie głupolu czas najwyższy z tym skończyć.
- Dlaczego tam jest tak cicho? - Czy to już zaczynało przypominać obsesję? Jakąś nadpobudliwość mogącą zostać zneutralizowaną jedynie przez uzyskanie wszystkich potrzebnych wiadomości? Nawet Harry wstał z miejsca, a to nie było rzeczą normalną. Stanęli, więc na środku kuchni ledwie, co oddychając by przypadkiem nie przegapić jakiegoś znikomego szmeru. Nic. Kompletnie nic. Cisza. Narastająca. Karmiąca się jego dziwną obawą.
- Wszystko gra, przecież musielibyśmy coś usłyszeć, tak? - To czemu w jego głosie pobrzmiewało dziwne zatroskanie? Nie, nie mógł tego tak zostawić. Już zrobił krok w przód by popędzić na górę, gdy rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi i to jej świergotliwe 'DZIWIE IM SIĘ, ŻE WCIĄŻ SĄ TWOIMI PRZYJACIÓŁMI' to był dobry znak. Nie będzie żadnego pogrzebu, nekrologu, uciętej głowy i traumy do końca życia i o jedne dzień dłużej. 'MOŻESZ SOBIE WSADZIĆ SWOJĄ OPINIE TAM GDZIE...' Oj czyżby poziom irytacji był tak silny, że chciał się przenieść na parter? Spojrzeli na siebie wzajemnie w tym samym niemalże momencie. 'A TY SWOJĄ...' Nie dokończyła. W przestrzeni lotem błyskawicy rozniósł się toczący hałas. Coraz głośniejszy, coraz bliższy, hałas któremu towarzyszył wrzask i jęk. Coś opadło z głuchym trzaśnięciem na parkiet salonu. Nie miał odwagi nawet się poruszyć. Zamarł niczym w transie. Wydawało mu się jakby świat właśnie przestał istnieć kończąc swoją ewolucję nagłym wybuchem. To Styles wybiegł w przeciągu sekundy. I to on wrzasnął jak opętany.
- ZAYN, DZWOŃ POD 999
Tak musiał zadzwonić.
Trzeba było zadzwonić.
- DZWOŃ TERAZ DO CHOLERY!
___________________________________________
Young troszeczkę z poślizgiem się pojawia bo przez tydzień była odcięta od świata. Od progu mówię, że w tym tygodniu będę nadrabiać rozdziały wszystkich blogów, które publikowały gdy byłam 'poza światem' do środy powinnam na spokojnie się z tym wszystkim uporać, więc bez obawy nie zapomniałam o was ^.^
W poprzednim rozdziale Niall znokautował Lou. Dobry brat Annie walczy o jej spokój. Słodkie to i urocze tylko czy przypadkiem Horan za bardzo nie stara się ingerować w jej świat? Wkładanie jej pod płaszczyk bezpieczeństwa może być arcy dramatyczne na przestrzeni następnych tygodni.
Dzisiaj więcej o wątkach pośrednich, no i jest Malik (ulubione momenty Sweet - a proszę Cię bardzo xD ) w ogóle jestem team Honnie *.* niby taki paskudak z niego, ale kto nie chciałby mieć kogoś takiego po swojej stronie? Szkoda tylko, że An nie ma pojęcia jak w istocie wygląda prawda...
Zapomniałabym. CLEO wielkie wejście. Czyli pojawili się już wszyscy bohaterowie. A może będzie ich jeszcze więcej? Czy zły Lou otworzy oczy? Oto jest pytanie.
Powiem tak: przez Ciebie zaczynam mieć kompleksy! Young, jak Ty możesz tak cudownie pisać? To jest prawdziwy talent.
OdpowiedzUsuńPostać Holdena... nie wiem czemu, ale go lubię. Zależy mu. Chce ją chronić. Cleo... podoba jej się Holden, as ja jak na razie za nią ni przepadam. Charakter może i ma fajny, ale... no nie wiem. Leeann z kimś mi się kojarzy. Z jakąś postacią z bajki. Macocha z Kopciuszka? Nie, chyba nie. Ktoś kto zrobi wszystko, żeby sterować innymi. Nie wiem czemu, ale po częsci przypomina mi Wężowy Język z Władcy Pierścieni. Chociaż ona nie jest taka słaba jak on. Jest raczej jak... kurde, właśnie nie wiem. Dzwoni, ale nie wiem w którym kościele xD
Lubię Zayna, as well. Jest na swój sposób miły i rozsądny. Za to wkurza mnie twój Lou - primadonna się znalazła. Jak on może tak traktowac An? Tym bardziej, że wydaje mi się, że ją kocha. Ale mnie nie słuchaj, bo ja ostatnio rzygam tęcza miłości, bo na moim pierwszym blogu zbliża się wielki, nieszczęśliwy, ale jakże pełen tego cholerstwa finał - chwała Bogu, że to koniec, bo szczęśliwa miłośc ostatnio przyprawia mnie o odruch wymiotny. I dlatego podobają mi się relacje Lou, Annie i Holdena. Co do Nialla... nie ma go w tym rozdziale, ale i tak go lubię. Jest strasznie opiekuńczy, z co za tym idzie, słodki. Ciekawe czy chłopacy się dowiedzą, że tamte listy pisała Bell...
O mój Boże, ale się rozpisałam. Jeśli Ci to przeszkadza, to przepraszam najmocniej ;p
Pozdrawiam! xxxx
PS. Wiem! Twoja LeeAnn jest jak Skaza z Króla Lwa! Wybacz mi te porównania, ale... no cóż rozmawiasz z dzieckiem Disney'a i fanką ilustorwania opowieści typu Czerwony Kapturek ;p
Powiem szczerze, że w przeciągu kilku ostatnich dni niezliczoną iloś razy, zaczynałam czytanie tego rozdziału. Dochodziłam do drugiego akapitu i odnosiłam wrażenie, że to jeszcze nie teraz, że za wcześnie i zamykałam zakładkę w mojej przeglądarce z nadzieją, że już niedługo nadejdzie odpowiedni moment. No i nadszedł, wstałam o 8:34 rano, włączyłam laptopa i przeczytałam, nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że dopiero dzisiaj nastała ta chwila, kiedy poznałam dalesze losy naszych bohaterów. Uwielbiam to jak piszesz i bardzo się cieszę, że pojawiło się tym razem trochę więcej Malika gdyż mam obsesję na jego punkcie, ale to można się łatwo domyślić. Jestem zaskoczona zachowaniem Louisa, nie rozumiem o co my chodzi, o co on ma pretensje do Annie? Przecież ona nic mu nie zrobiła. Co ty kombinujesz Young? Aż się zaczynam bać tego, co jeszcze wymyślisz, jednak i tak czekam ze zniecierpliwieniem na następny rozdział... No i podejrzewam, że Horan zabije Tomlinsona, Malika i Stylesa za to, że nie pilnowali Annie, on za bardzo o nią dba, powierzył opiekę przyjaciołom a oni... Doprowadzili do wypadku. Nie dobrze. Mam nadzieję, że krew się nie poleje. Pozdrawiam i czekam z zniecierpliwieniem.
OdpowiedzUsuńJa także mam nadzieję, że krew się nie poleje, bo szkoda by było takich pięknych buziek :3
OdpowiedzUsuńUwielbiam to jak piszesz i nigdy nie przestawaj (ja nie grożę, ja tylko ostrzegam),bo wciąga to opowiadanie, wciąga. Biedny Horan, dostanie szału i ataku paniki,l zgaduję.
Czekam na następny rozdział :3 [directionstory-second-life]
Oj dziewczyno jaki ty masz straszliwy talent.. Ile razy ja to już powtarzałam? Powiem jeszcze kilka.;)
OdpowiedzUsuńLubię Annie nie wiem dlaczego, ale przyciąga uwagę, zainteresowanie.. Holden mnie denerwuje niby jest taki miły, ale mojej sympatii wcale nie wzbudza, do tego ma siostrę idiotkę.! Co do Lou.. Ja lubię twojego Lou, właśnie za to jego zagubienie, taką trochę nierzeczywistość i wbrew pozorom jakąś siłę wewnętrzną.; ) Uwielbiam takie postacie i też często staram się konstruować takie zagubione, jak Nikole w wk czy teraz Harry.
Twoja fabuła mnie tak zaskakuje, że po prostu nie jestem w stanie przewidzieć co będzie dalej. Mogę śmiało się przyznać, że czasami niektórych fragmentów nie ogarniam, nie rozumiem, a zdaje mi się, że powinnam.
Jednym słowem odcinek FANTASTYCZNY!
PS. Ostatnio napisałaś mi, że mój Harry jest podobny do twojego Lou. W jakim sensie.? Mam nadzieje, że cię w żaden sposób nie uraziłam, nie chciałam, nie zamierzałam.. Koncepcje Harrego miałam wymyśloną zanim trafiłam na twojego bloga, a napisane miałam już kilkanaście odcinków do przodu, więc mam nadzieje, że rozumiesz, że nie miałam zamiaru.. Poza tym chciałam, żeby mój Harry ewoluował, co jeszcze będzie robił, więc mam nadzieje, że te podobieństwa się skończą. Chyba, że cię źle zrozumiałam to z góry przepraszam za to wszytko. Po prostu lubię kiedy wszystko jest klarowne. Taka moja pokręcona natura.
Przepraszam.; )
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieje, że na następny nie będę musiała, aż tak długo czkać.; )
Hah, no ciekawie ciekawie... Lee jest straszna >< Cleo jest chyba taką trochę przeciwwagą dla niej, prawda? No i afera na końcu... rozwija się coraz ciekawiej, ale chyba też coraz bardziej zagmatwanie się robi. No zobaczymy, czekam co dalej ^^
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi się twoje opowiadanie, masz talent, fajnie się to czyta, jest ciekawe
OdpowiedzUsuń+mały spam
zapraszam, narazie początek, ale będzie więcej mam nadzieję
rosie-hillston-and-harry-styles.blogspot.com
Dziwne uczucie czytać coś tak pięknego, a zarazem smutnego. Coś co porusza w inny sposób, coś czego nie można porównać do innych blogów.Czy według mnie jesteś genialna ? Oczywiście, że tak. Dobrze, nie piszę zbyt obszernego komentarza, ponieważ do takiego bloga, nie potrzeba takich wypowiedzi. Zresztą, nic nowego nie wniosę na twój blog... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Dotarłam. Jeszcze raz przepraszam, że tak późno, ale wiesz jak jest. Jejku, co tam do cholery się stało? I jak mogłaś skończyć w takim momencie? No wiesz co Young, tak się po prostu nie robi (tak, bo na pewno w tej materii jestem lepsza...). Ale mniejsza z tym. Nie rozumiem Twojego Louisa. Zazwyczaj nie miałam szczególnego problemu z rozgryzieniem postaci. Po części udało mi się to nawet z Annie, a on jest dla mnie taką zagadką. Przecież on nie jest z natury zły. I na pewno nie urodził się taki naburmuszony. Więc co się stało? Jakie sekrety skrywa jego życiorys? Co zmieniło jego życie w taką pozbawioną radości egzystencje? I najważniejsze, czy się tego w ogóle dowiemy? Bo wbrew wszystkiemu ja go i tak lubię.Nie pytaj czemu, bo nie mam pojęcia. I wiem, że najważniejsza tu jest Annie, ale szczerze, to jego wątek równie bardzo, jeśli nie bardziej, mnie interesuje. Właśnie. Annie. O niej też zmieniłam zdanie. Wcześniej wydawało mi się, że jest taka silna, niezależna, dzielna. Dopiero dzisiaj do moich ślepych oczu dotarło, że to tylko gra, a za osłoną tej odwagi jest ocean wrażliwości, delikatności i kruchości. Że byle podmuch wiatru może ją złamać. Obawiam się, że tym podmuchem będzie Lee. Boniu, jak ona mnie denerwuje. Tak, tak, wiem, że wszędzie musi być jakiś czarny charakter, ale jakbym uhh... po prostu jej nie lubię. I jejku jak mi żal Holdena. Wydaje mi się być równie zagubiony jak Annie. Błądzi we mgle gubiąc się w chaszczach pytań. Mam nadzieję, że kochana siostrzyczka nie dobije go jeszcze bardziej. Cleo. Ona też wydaje się być spoko, ale za mało jeszcze o niej wiem i czekam na więcej. Ej, niech Niall trochę wyluzuje. Ja rozumiem, że się martwi i chce jak najlepiej, ale za niedługo zabroni jej oddychać, bo się jeszcze nawdycha jakiś szkodliwych pyłków. Każdy musi się potykać, bo takie jest życie. I nawet jakby nie wiadomo jak się starał to jej nie obroni przed całym złem tego świata, bo za dużo go tu grasuje. Ok, zaczynam bredzić. A właściwie bredzę przez cały ten komentarz. I tak pewnie jak zawsze coś pomyliłam i połowa tego co napisałam, nawet nie nawiązuje do treści postu. Brawo ja. A tak swoją drogą to nie pojmuję jeszcze jednej rzeczy. Jak to jest możliwe, żeby ktoś miał taki talent jak Ty? Skąd Ty się urwałaś Young, co? Bo nigdy nie uwierzę, że jesteś jedną z nas - szarych Ziemianek. A zapomniałabym. Wiem ze swoich źródeł, że nad czymś pracujesz, Death. Nie żebym chciała poganiać, czy coś, ale jestem bardzo ciekawa jak Ty piszesz. I tak wchodzę i czytam i czekam na Twój fragment, a tu tylko ciągle nasza kochana, stara Young. Skoro tak długo nad tym pracujesz, to ja naprawdę zaczynam się bać ;) Hmm... to już chyba wszystko. A więc oczywiście czekam na następny i życzę Wam obu dużoo weny ^.^
OdpowiedzUsuń