Siedzę dzisiaj w pracowni mamy. Mojej pierwszej, najważniejszej. Mówiłam Ci już? Ona też umarła. Na dobrą sprawę nawet jej nie znałam. Miała nowotwór i miała wybór. Ja albo życie. Chyba wiesz, co wybrała. Nie podjęła leczenia. W ostatecznym stadium wycieli jej włókniaka tylko po to, by mogła donosić ciąże do samego rozwiązania. Wiem, że mnie kochała i ta jej miłość tkwi gdzieś we mnie, wryła się w moje serce metalowymi nićmi i oplotła mnie całą. Jak mam być niewdzięczną, jeśli wiem, że większego poświęcenia nie mogłaby już dokonać? Tęsknie za nią. Mój ojciec podobno kiedyś był innym człowiekiem. Wini mnie za jej odejście, za jej brak. W jego oczach ogniki żalu i gniewu toczą wojny z niepohamowaną nienawiścią. Przepraszam go każdego wieczora w modlitwie. Gdyby dusze zsyłane na ziemie miały świadomość, że ich przyjście na świat zniszczy czyjeś człowieczeństwo, nie pozwoliłyby sobie na tego typu ekscesy, prawda? W naszym kościele tłumaczą nam to wszystko zamknięciem jakichś drzwi. Kiedyś, nie dziś, nie jutro i może nie za tydzień, ale za jakiś czas na pewno, pojawi się ślusarz i dorobi nowy klucz. Pozwolą nam tam wejść. Czekam, więc aż on uwierzy w to, że nie chciałam go skrzywdzić. Zabieram mu wszystko. Mama. Dylan. Co jeszcze musi stracić, żeby wykląć mnie do granic możliwości?
Gdybyś się do mnie przywiązał pewnie i na ciebie spadłby jakiś niewdzięczny pech. Momentami myślę, że jestem przeklęta. Bo ile można mieć przykrości w życiu? Jak wiele może spotkać nieszczęść jednego człowieka? Przyciągam całe zło. Jakaś stara cyganka stojąca przy miejskim parku oświadczyła mi zlęknionym głosem, że moja aura z szarości przechodzi w czerń i jeśli nie zatrzymam tego postępu w odpowiednim momencie to na wiek wieków pozostanę stracona. Cóż, więc robić? Iść do egzorcysty? Siedzieć tuż przed najświętszym ołtarzem, dwadzieścia cztery godziny na dobę? Modlić się o pokój duszy? Żebrać o łaskę zbawiciela? Nie, ja się do tego nie nadaje. Owszem, odmawiam modlitwy, rozmawiam z Bogiem, ale nie jestem zagorzałą katoliczką, nie ufam mu z wszystkich możliwych sił. Mam wiele pretensji, o których wspominam bez przerwy. Krzyczę na niego, bo to jedyna osoba, która nie odpowie mi tym samym. Podobno, jeśli rozmawiasz z nim to jesteś wierzącym, schody zaczynają się wtedy, gdy to on rozmawia z tobą, tutaj właśnie zaczyna się choroba.
Nie mogę długo pisać. Lee się wścieka, bo poświęcam Ci ostatnio więcej czasu niż jej. Nieprawda. Zwyczajnie jest zazdrosna, bo czerpię satysfakcję z czegoś innego niż dotychczas. Powinno tak być, czyż nie? Skoro moje życie tak dramatycznie się zmieniło to i przyzwyczajenia powinny być inne. Nie rozumiem jej tak dokładnie jak kiedyś. Zresztą ostatnio jestem tak oddalona od wszystkich, że przeraża mnie to bardziej niż moja choroba.
Annie
Kanapa w gabinecie managera Syco wcale nie była tak wygodna jak wszystkim mogłoby się wydawać. Była wręcz obrzydliwie twarda i pozbawiona wszelkiego komfortu. Po godzinie bolało go dokładnie wszystko. Wstał, więc przechadzając się po pomieszczeniu, podziwiając wszystkie złote, platynowe i diamentowe płyty. Kiedyś nie przypuszczałby, że i jakaś część jego skromnej osoby zawiśnie pomiędzy znakomitymi nazwiskami, które dawno, dawno temu stanowiły dla niego wyznacznik współczesnej sztuki. Po co tu byli? Nie, nie chodziło o żadne kontrakty, o zmianę lokalizacji mieszkania, o ustalenie terminu spotkań czy nowej trasy koncertowej. Chodziło o Louisa. Jakkolwiek mocno przekonywującym był Niall, tak on sam miał wątpliwości czy sensownym jest pozostawienie najbliższego kumpla samemu sobie. Znali się. Byli niczym bracia. To, co aktualnie działo się w domu przypominało początek katastrofy, a on nie potrafił dopuścić do czyjejkolwiek krzywdy. Tak, był tatuśkiem. Potrzebował wiedzieć, że w ich progach gości radość i poczucie bezpieczeństwa, tymczasem staczali się po równi pochyłej i on, czy sam, czy w towarzystwie wyżej postawionych opiekunów, musiał zawalczyć o powtórną harmonię.
- Potrzebujemy odpoczynku Niall, Louis go potrzebuje, nie jesteśmy wstanie zagwarantować mu komfortu psychicznego, jeśli każdego ranka mamy zmuszać go do czegoś, co już nie sprawia mu tej samej radości, co dawniej. Znasz go, mijasz go prawie tak sam często jak Harry, on już wyraził swoje zdanie, powiedział nam, co myśli o tym wszystkim, zgodziliśmy się, tylko, że nie możemy zrobić absolutnie nic, jeśli ty do nas nie dołączysz, tu musi być jednogłośna decyzja Horan. Nie dla naszego widzimisię, bo naprawdę wszyscy mamy na uwadze jego dobro. Musisz mi uwierzyć. Nie chcemy jego krzywdy.
Jak on w ogóle mógł pomyśleć o tym, że chcą się pozbyć Tomlinsona z zespołu? Jego odejście rozbiłoby całe One Direction. Rozbiłoby rodzinę, którą tworzyli a z tym żaden z nich by sobie nie poradził. Byli współczesnymi muszkieterami. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Od czasu do czasu jedynie wyrywali sobie włosy z głów i wieszali na sobie psy. Zwykłe małe niesnaski, które jedynie pogłębiały ich więzi. Mieli świadomość na ile mogą sobie pozwolić, by nikogo nie urazić, by nikomu z nich nie stała się krzywda.
Louis hmm zdawało mu się, że cała ta sprawa - z przyjacielem, który zginął, z dziewczyną, która nagle zniknęła i z rodzicami, którzy z wiecznych afer przeszli do separacji - wykończyły go nie tyle fizycznie, co psychicznie. Bo o ile podchody w parku na początku wszystkich bawiły i były taką cholerną rozrywką to Lou zaczął to traktować dosyć poważnie. Pierwszy raz słyszał o takim przypadku zadurzenia. W zasadzie to takie historie zdarzały się tylko w filmach i to tych francuskich, bo hollywoodzkie produkcje byłyby bardziej kiczowate i przerysowane. Boże ile on by dał, by złapać tą małą gdzieś w tym parku, by powiedzieć jej żeby z nim pogadała, żeby przeprosiła za wszystko i zniknęła w poczuciu spełnionego obowiązku. Takich Annie mogło być kilka tysięcy. Nie należeli do fan clubu CSI, nie mogli czołgając się, z położenia liści na glebie wywnioskować skąd przyszła i dokąd poszła. To byłoby zbyt proste.
- Chce po prostu mieć pewność Liam, że on będzie miał ten swój indywidualny powód do walki, że nie zabierzemy mu ostatniej deski ratunku. Wciąż mam wątpliwości. Bell powiedziałaby, że staramy się odciąć mu jedyne dojście tlenu. Pamiętam ją sprzed roku i widzę dokładnie Lou, ona przynajmniej chciała o tym rozmawiać, chciała płakać, wrzeszczeć, pić i wymiotować. Chciała to z siebie wyrzucić każdym z możliwych sposobów, a ja mogłem pilnować by rano było o gram lepiej niż poprzedniego wieczora. Z Louisem nie potrafię tego zrobić, nie umiem, on mnie nie wpuszcza, zamknął się w tym swoim popieprzonym świecie i twierdzi, że na wszystko jest za późno.
Kiedy spotykają się ze sobą dwa destrukcyjne elementy, wybucha epidemia totalnego chaosu. Zauważył to dosyć dawno bez pomocy blondyna. Widział to wczoraj przez cały wieczór, gdy jego kuzynka starała się zejść z oczu jego przyjaciela. Iskry w powietrzu niemalże trzaskały od nadmiaru elektryczności i z całą pewnością nie były to pozytywne fluidy. Zapytał tylko raz, ‘Co się stało?' zanim Horan przystąpił do rękoczynów. Nikt nic nie wiedział. Było dobrze, aż nagle ziemia zadrżała, a wszyscy wpadli z impetem w erozyjny krater. Przynajmniej dziewczyna zachowała tyle zdrowego rozsądku, by nie wdawać się w dalsze dyskusje z rozjuszonym zwierzakiem. Wyjrzał przez okno ignorując kolejnych wtaczających się do gabinetu interesantów. Jeszcze dwójka i nadejdzie ich kolej, a wtedy niczego nie będzie można cofnąć. Pierwszy koncert po przerwie miał odbyć się za niespełna miesiąc. W trzydzieści dni musieli ogarnąć cały ten burdel, który zaczynał go wewnętrznie przerażać.
- Nie chcesz tam wchodzić nawet po tym, co się stało wczoraj. - To Niall zazwyczaj najbardziej cierpiał w całych tych ich wojennych starciach. Stawał pomiędzy grupą, a Tomlinsonem, stanowiąc niejako barykadę, przez którą nie potrafili się przecisnąć. Łagodził napięcie w nadziei, że sytuacja rozwiąże się sama. Nic się nie zmieniało. Louis był coraz bardziej rozdrażniony, a radosnych dni było coraz mniej. Rozpromieniał się jedynie dostając nowe listy od niej właśnie. - Niall?! - Dlaczego on dopiero teraz na to wpadł? To było takie proste, oczywiste. Leżało przed nimi cały czas, a oni przegapili to idąc najbardziej pokręconą drogą ze wszystkich możliwych ścieżek. Pierwszy raz dnia dzisiejszego uśmiechnął się z satysfakcją - Napiszmy do niego ten list. Napiszmy go w jej imieniu i zostawmy go pod tym krzakiem, niech Lou ją znajdzie. - Wiedział, że to najpaskudniejsze z kłamstw, jakie mogli wymyślić, ale w ratowaniu czyjegoś życia nieważne były sposoby. Nie było dobrej decyzji i tej złej. Nie oni powinni się nad tym zastanawiać, nie teraz i nie w tym momencie. Może wtedy, gdy środki przyniosą zamierzony skutek lub gdy ktoś im zarzuci niesubordynację, ale na pewno nie dziś. Blondyn podniósł na niego spojrzenie znad muzycznego magazynu. - Czytałeś je wszystkie, minęło zbyt dużo czasu by napisała cokolwiek więcej, to koniec i ty o tym wiesz równie doskonale jak ja. Louis czeka na cokolwiek, co postawi go na nogi, a jeśli my nie potrafimy tego dokonać i jeśli nie chcemy w to angażować obcych to zostaje nam tylko ona. Nie znajdziemy jej w Londynie, nie mamy takiej siły, ale możemy się nauczyć być nią. On i tak jej nie odpisuje, on jedynie potrzebuje czuć z nią tą dziwną, chorą więź. - Czyż nie tak było? Dostawali pomiętą kopertę? Siadali na kanapach z kubkami gorącej kawy i wsłuchiwali się w jego spokojny głos dziękując jakiejś wyższej sile za to, że ona znów się pojawiła i że zabrała od niego na jakiś czas tą cholerną depresję. Była jego terapeutą na raty i zarazem nieświadomą niczego najlepszą przyjaciółką.
- Żartujesz sobie, prawda Liam? - Roześmiał się Irlandczyk, chociaż gdzieś tam w okolicach punktu zwanego 'przeczuciem' czuł, że brunet mówi to całkiem poważnie. Istniało jedno podstawowe i chyba najważniejsze pytanie. Co będzie, gdy już wyjdzie na jaw cała ich gierka? Co jeśli Lou zdecyduje się jednak zacząć z nią korespondować? Będą odpisywać na jego listy? Będą przechwytywać te nieszczęsne koperty? Będą w stanie zachowywać się przy nim normalnie, gdy powie jej coś, o czym oni osobiście wiedzieć nie powinni? A co jeśli to jest ta ostatnia szansa? Z jednej niewiadomej zrodził się stos następnych. Gdziekolwiek nie postawili kroku tam niestabilny grunt kazał im zawracać kilka metrów wstecz. Wzruszył beznamiętnie ramionami opierając się o pobliski przeszklony stolik. Psychiatra. Menadżer lub oni. Wybór mniejszego zła był niepokojący. - Jeśli mamy to zrobić to musi to pozostać między nami. - Operacja ściśle tajna. Bez udziału reszty ekipy. Jeśli zdradzą całą czwórką nie zostanie już nikt, kto mógłby podać dłoń Lou gdy on sam o to poprosi. Dla dobra ogółu wezmą na siebie rolę odegrania czarnych charakterów. Payne widać pojął cichy zamysł całego przedstawienia. Wyciągnął do niego jedynie dłoń zawieszając ją w próżnej przestrzeni.
- My dwaj i sprawa jest zamknięta. - Nie, nie uśmiechali się i nie czuli się z tym dobrze. Mieli pojęcie o tym, co robią a doprowadzeni do ostateczności podjęli jedną z najbardziej słusznych decyzji, na jakie było ich stać. Za ich plecami chuda sekretarki wszczęła alarm, że oto nastąpiła ich pora na rozmówienie się z jej szefem. Ani drgnęli wpatrzeni przed siebie w żółto pomarańczową ścianę.
- Annie nie odbiera moich telefonów. - To nie była nawet obawa, to mieszało się z zaskoczeniem i niewiarą. Zawsze, absolutnie zawsze, Lee była tą osobą, dla której blondynka znajdowała czas wszędzie. Nawet, jeśli akurat znajdowała się w łóżku z Holdenem. Bycie priorytetem satysfakcjonowało ją tak cholernie bardzo, że czasami spuszczała ją ze swojej smyczy. Pozwalała by mała Horanówna poczuła się panią samej siebie, dawała jej podjąć kilka głupich decyzji, które tak łatwo było naprawić lub wymazać z wszelkiej pamięci. W przypływie światowego bezsensu młoda wracała do niej ze smutną minką prosząc o kolejne przyjęcie pod zaczarowany parasol wszelkiej ochrony. Błędne koło. Znała ten system na pamięć. Kilkugodzinne milczenie. Rozpoznanie problemu. Przekierowanie winy na własną osobę aż w końcu błagalna litania szeregu wiadomości. Dziś było inaczej, dziś nic się nie zgadzało. Telefon milczał jak zaklęty. Podnosiła go, więc co pięć minut sprawdzając czy da się wykonać jakiekolwiek połączenie. Analizowała zasięg. Chodziła po mieszkaniu nie spuszczając go niemalże z oka, a gdy już to się przytrafiło biegła do niego przez całe mieszkanie upewniając się czy nie ma żadnego nieodebranego połączenia, którego nie zdołała usłyszeć. Widziała dwojakie rozwiązanie. Albo Annie umarła albo właśnie gdzieś umierała, o czym nikt nie wiedział. Bo przecież nie przyszło jej nawet do głowy, że ktoś zwyczajnie nie miałby ochoty z nią rozmawiać.
- Holden do kurwy nędzy nie pieprz mi tu farmazonów o tym, że skoro jest na mnie wściekła to nie chce odebrać tego połączenia. Ona ma to odebrać, bo ja tego... - Wymagam... Nie mogła wypowiedzieć tego przy nim na głos. - Potrzebuję! - Zdecydowanie lepsze słowo pasujące do jego ostatnich poczynań z serii 'Chce, by moja dziewczyna była tak obrzydliwie szczęśliwa' Szkoda tylko, że panna idealna wolała interesować się wszystkimi dookoła prócz nim właśnie. - Potrzebuje wiedzieć, że wszystko u niej gra, po tym jak kolejny raz w tym tygodniu się z nią pogryzłeś. - Wejście na ambicję, akurat miała w zamiarze sobie tego oszczędzić, to on zmuszał ją do podejmowania najbardziej radykalnych kroków. Zawsze taki dziecinny, wycofany, zamknięty w sobie. O jak bardzo irytowało ją to jego zamknięcie się przed całym sprzyjającym mu otoczeniem. Tylko Księżniczka Horan potrafiła wydusić z niego słowo, tylko ona mogła wymusić na nim jakieś zobowiązania, cała reszta była jedynie przykrym dodatkiem do mało interesującego świata, w którym być może znalazł się czystym przypadkiem. Słuchała, więc jak oddycha w przyspieszonym tempie po drugiej stronie aparatu. Wiedziała, że zapewne właśnie teraz zsyła na nią wszystkie możliwe egipskie plagi i nieszczęścia, że bije się z własnymi myślami by nie dać jej żadnej satysfakcji.
- Czego ty ode mnie oczekujesz Lee? Że będę załatwiał Twoje sprawy? Będę wszystkich naokoło przepraszał za to, co nawywijałaś? Wiesz doskonale, że to nie mój interes, nawet gdyby mi zależało a nie zależy, bo zaczynasz mi przypominać jakiegoś parszywego terrorystę, a z takimi się nie negocjuje. Może w końcu raczy odebrać od Ciebie telefon, gdy nauczysz się z nią rozmawiać jak człowiek zamiast ciągle stawiać się na piedestale? Nie czujesz tego? Jak można się uważać za człowieka inteligentnego i być tak absurdalnie pustym?
Duży braciszek widać długo odkładał w swoim wnętrzu gniew, bo nagle wybuchł niczym ta elektrownia jądrowa. Zaśmiała się cicho sama do siebie. Wdrapała się na kuchenny stół. Zgarnęła z niego soczyste jabłko i wgryzła się w jego miąższ słuchając urokliwego zawodzenia Holdena o zupełnie nieistotnych dla niej rzeczach. Gdzieś tam w podtekście jego wypowiedzi wyłapała żal i smutek, z którymi nie miała najmniejszej ochoty współpracować. Powiedziała mu raz jasno i otwarcie by w końcu zaczął być facetem, a nie ciepłą kluską przerzucaną z kąta w kąt. 'O jestem taka smutna, przytul mnie, a dam Ci buziaka' I biegł niczym ten desperat łamiąc sobie przy tym nogi w goleniach. Pukała się w czoło na dźwięk takich atrakcji. Ona żyła sobie samopas i była zadowolona. Żaden robal nie ingerował w jej postanowienia i interesy. Machała nogami niczym ta mała dziewczynka niezainteresowana całym zamieszaniem. Niepotrzebnie naprodukował w jej kierunku tyle słów, które i tak przelatując przez telefoniczną linie umarły śmiercią naturalną nie pozostając w żaden sposób zapamiętanymi.
- Skończyłeś? - Warknęła w końcu, gdy cisza rozbrzmiała w jej zmęczonym umyśle. Tyle zmarnowanego czasu, który mogła poświecić na bardziej interesujące zajęcia. - Bo jeśli tak to teraz wybierzesz numer tej małej ofiary, porozmawiasz z nią, a później przekażesz mi czy wszystko gra. - Obruszył się niczym ta kwoka broniąca własnych piskląt. Westchnęła zdegustowana, bo z minuty na minutę i z sekundy na sekundę coraz jawniej traciła w niego wiarę. I to podobno ona manipulowała Annie, a może ta blond laleczka nie była takim pustakiem, za jakiego z założenia ją wzięła? Holden miał swój rozum, który akurat przy niej przestawał działać. W miłość nie wierzyła, w uzależnienie? Może, czasami, gdy w grę wchodziły używki typu kofeina, nikotyna, seks. Jedynie oddanie drugiej osobie przez wzgląd na uczucie było absurdalne. - Zrób po prostu to, co mówię, Twoja panna ma skłonności destrukcyjne, nie chce jej kolejny raz łatać w tajemnicy przed jej starymi. - Cholera uparł się jak osioł żeby dać jej kilka dni spokoju. Co by niby to dało? Zmieniłoby jej wszystkie przyzwyczajenia pielęgnowane całymi latami? Pomogło by uporać się z wszystkimi potworkami przeszłości? Nie sądziła. Wręcz negowała to, co wymyślał w swoich bzdurnych scenariuszach. Zerknęła z umiłowaniem na swoje czerwone szpony. Lakier w kilku miejscach oderwał się tworząc nieestetyczne wzorki. Skończyła jej się ochota na pogawędkę z plebsem. Nawet nie powiedziała żegnaj czy pocałuj mnie w dupę. Najzwyklej w świecie wcisnęła klawisz przerwania połączenia i wyciągnąwszy z czarnej torebki zmywacz zajęła się doprowadzeniem swoich szponów do odpowiedniego stanu wdzięcznego bóstwa.
- Nikogo nie ma. - Ucieszyła ich nawet ta pustka. Dom wciąż stał na swoim miejscu, w jego wnętrzu klasyczne meble nie przesunęły się nawet o centymetr, wszystkie szyby utkwione w oknach dalej tam egzystowały. Na kuchennym stole ktoś zostawił talerz z goframi. Otworzony słoik owocowego dżemu zachęcał kuszącym zapachem. Nabrał na łyżkę sporą jego ilość zarzucając jednocześnie na balustradę schodów ciepły płaszcz. Niall wbiegł jeszcze na górę sprawdzić czy Louis nie potrzebuje ich towarzystwa. Cisza. Brakowało tu tego. Gdyby tylko się postarał mógłby usłyszeć szum toczącego się za masywnym ogrodzeniem życia. Odgarnął z kanapy porozrzucane poduszki.
- Lou też nie ma. - Odwrócił się w stronę dochodzącego z piętra głosu. Akurat to było z lekka dziwnym i niepokojącym. Nie żeby Tomlinson był wybitnym odludkiem, co to z ludźmi wspólnego języka nie mógł znaleźć, ale jakoś nie mógł ze sobą połączyć faktu wspólnego wyjścia jego i Horanówny. Łączyło się to z jakąś nieukrywaną abstrakcją. Cóż, ludzie w swoim genotypie mieli zapisane nagłe, nieuzasadnione niczym zmiany, więc może i u jego przyjaciela przyszedł na to czas tak niespodziewanie? Chciał w to wierzyć całym sobą, bo jeśli tak było to ich gra mogła być o wiele subtelniejsza. Nie musiała dotykać tak wielu płaszczyzn i osób.
- To chyba dobrze, co? - Wrzasnął w odpowiedzi. Naprawdę nie widział w tym nic tragicznego. Zwyczajne wyjście zapoznawcze. Ile w końcu mogli siedzieć w czterech ścianach? Nawet im by się to przydało, gdyby wiedzieli gdzie zacna grupa się wybrała pewnie nie czekaliby długo by do nich dołączyć. Stanął przy wejściu na górę zerkając na małą rysę wyżłobioną w świeżej warstwie tynku. Cholera szykował im się kolejny remont. Już dawno powinni byli zamówić odpowiednią ekipę. - Co ty tam robisz? - Z łazienki dobiegł go przytłumiony dźwięk znajomej melodii. Wszedł, więc do jej wnętrza. Przerzucił w powietrzu stosik mokrawych jeszcze ręczników. Na jego końcu podrygiwał delikatnie turkusowy Blackberry. Zdjęcie blondyna na wyświetlaczu pojawiało się i znikało na kilka sekund. Wcisnął zielony klawisz. - Zejdź na dół, zostawiła go tutaj. - Niczym torpeda coś zbiegło z wyższego poziomu wyrywając mu z dłoni małą cegiełkę. Otworzył szerzej oczy w akcie zdziwienia. Czy ktoś tu przypadkiem nie przesadzał ze zbyt wielką troską i zaangażowaniem? Zayn i Harry nie byli aż tak nieodpowiedzialni by zrobić jego małej jakąkolwiek krzywdę.
- Czemu ja nic nie wiem o tym wyjściu? - Zazgrzytał zębami jakby w jego kontrakcie ktoś zastosował klauzulę o natychmiastowym uśmierceniu w przypadku spuszczenia kuzynki z oczu. Zanim wyszli przez pięć minut tłumaczył wszystkim, co zrobić, gdy siostra wpadnie w panikę, do kogo zadzwonić, gdy będzie chciała wrócić do domu, do kogo nie telefonować pod absolutnie żadnym pretekstem, jak zmusić ją żeby wzięła swoje czarodziejskie pigułki o odpowiedniej porze. Nie był już tylko jej bratem, był opiekunką na pełen etat.
- Bo nie masz takiego obowiązku żeby wiedzieć wszystko? - Przykra prawda. Osiemnastka na karku. Bez względu na to czy widziała czy nie, zasługiwała na swoją prywatność. Dziewczyny w jej wieku lubiły doprowadzać wszystkich do skrajnych emocji, a ona nie mogła aż tak się różnić od nich wszystkich. - To zadanie należy raczej do jej rodziców, a nie widzę by oni wydzwaniali do niej, co pięć przysłowiowych minut. - Jak długo tu była tak nie zauważył by odebrała jakikolwiek telefon. Może nikomu nie zależało aż tak mocno by zainteresować się losem jej osoby? I może właśnie to było powodem tej skrajnej nadopiekuńczości Nialla? Obiecał sobie porozmawiać z nim o tym, gdy nadejdzie ku temu odpowiedni czas.
Silna męska dłoń przesunęła się po smukłej, dziewczęcej opalonej łydce. W ślad za nią poszły i usta. Każdy pojedynczy fragment skóry okraszony został pieszczotą. Przysunął się do niej bezceremonialnie. Kusiła go tak wiele razy. Ilekroć przychodziła do posiadłości. Jej gesty, zalotne spojrzenia i nonszalanckie zaczepki. Coraz bardziej otwarte, czekające na odpowiedz. Nie odbił tej taktycznej piłeczki. Czuł, że tak nie można, że wszystko, co zrobi teraz zostanie obrócenie na jego niekorzyść. Był jednak tylko facetem. Płytką istotą podatną na kobiece wdzięki. Palce powędrowały w górę uda. Uniósł na nią spojrzenie szarych tęczówek. Nic tu nie było miłością. Ona chciała jego władzy, a on potrzebował jej dziewczęcej delikatności. Jej jędrnego, nieskazitelnego ciała. Czy czuł wyrzuty sumienia? Skądże znowu. Kochał raz, miłością piękną nieznającą żadnych barier. Siła wyższa zakpiła z jego uczuć zabierając mu obiekt fascynacji, zabierając mu całe zmaterializowane szczęście. Wszystko, co nastąpiło po niej było takie puste i obłudne, takie pozbawione pasji i radości dawania.
- On z nią nie zerwie. - Dobiegło do niego gdzieś z ciszy. - Chce ją bez względu na wszystko. Chciałby ją nawet gdyby do końca życia miała siedzieć na wózku, a on miałby ją co godzinę przewijać, nie rozumiem go, naprawdę przestałam go rozumieć. - On potrafił to pojąć, wiedział, co kieruje tym młodym, niebojącym się niczego chłopakiem. Widział w nim gram siebie, gdy z takim oddaniem usiłował przekonać swoją pierwszą dziewczynę do tego, że jest dla niej idealnym partnerem. Zaraz potem przychodziły te myśli 'Czy gdyby Molly rzuciła go w cholerę to dzisiaj by żyła?' Cieszyłaby się słońcem, które tak rzadko wychodzi zza Londyńskich chmur? Ta ciąża wszystko zmieniła, stała się kością niezgody między nim a Bogiem. - Słuchasz mnie w ogóle? - Te pretensje w jej glosie. Zawsze o to samo. Potrzebowała pełnej uwagi i zainteresowania. Potrzebowała być noszona na rękach od rana do wieczora, a on nie miał na to ani czasu ani ochoty. Wyciągnął z portfela plik banknotów. Ułożył je tuż przy jej dłoni opartej o kawałek brązowej kanapy.
- Nie jestem dobry w tych Twoich gierkach kochanie. Nie jestem nawet w połowie tak bardzo opętany jak ty, ale wiem jedno. Cokolwiek zrobisz by on ją zostawił od tak dla Twojego lepszego samopoczucia nic Ci z tego nie wyjdzie, to Annie musi go zranić, a ona nie jest do tego zdolna, bo choć śpiewa wokół jak bardzo go nienawidzi to gdzieś tam w środku samej siebie świata poza nim nie widzi. Uwierz mi znam moją córkę na tyle by być tego pewnym.
Victor zapiął ostatnie guziki śnieżnobiałej koszuli, nie w smak był mu sprzeciw młodej Mitchell, bo chociaż lubił się z nią zabawić od czasu do czasu, ona umiłowała sobie stawianie go w roli spowiednika, powiernika sekretów, przyjaciela na dobre i na złe. Nic go to nie interesowało, wykraczało daleko poza granice, które wyznaczył pierwszego dnia. Owszem było parę obietnic wyżebranych w chwili uniesienia, było kilka rzuconych słów na wiatr, których honor nie pozwolił mu odwołać, ale nigdy nie ukrywał przed nią, że to jego rodzina jest na pierwszym miejscu na jego liście spraw istotnych i ważnych. Marynarka ułożyła się z gracją na jego plecach. Jasne dłonie szatynki poprawiły jego ciemny krawat. Nie spuszczał z niej wzroku. W Lee było coś niebezpiecznego, coś co kazało mieć się na baczności. W tych jej oczach za kilkoma słodkimi kłamliwymi zerknięciami czaiła się cała warstwa piekielności. Co tak złego może spotkać człowieka, że ten zamyka się w sobie i z czasem staje się kamiennym głazem niezdolnym do okazywania emocji? On przynajmniej chodził wściekły, wyżywał się na innych ze względu na własne cierpienie, ale ona? Ona tylko się nudziła. Siadała mu na kolanach i szeptała, że nic nie układa się po jej myśli, że chciałaby tak wiele, a tak mało może. Co on miał mieć z tym wspólnego? Wykładał, więc pokaźne sumki na stół by uciszyć jej gadanie. By wyjść w spokoju do pustego biura gdzie nikt nie działałby mu na nerwy tak jak ona potrafiła to robić.
- A nie mógłbyś może... - Odwrócił się w progu zaprzeczając ruchem głowy. Był potworem, nie potrafił przytulić córki do piersi i powiedzieć jej, że nie wini jej za to, co się stało, nie potrafił pocałować ją w czoło na dobranoc, gdy przychodziła wieczorami go pożegnać, ale celowe niszczenie jej szczęścia nie leżało w jego naturze. Gdyby Molly żyła nigdy by mu tego nie wybaczyła.
- Nie, nie mógłbym. - Na co ona liczyła? Że przyłoży dłonie do czegoś, co jest jedynie chorym pomysłem zapatrzonej w siebie nastolatki? Mógł sypiać w jej łóżku, mógł podziwiać jej nagie ciało i udawać, że jej sprawy są warte zainteresowania, ale istniały pewne terytoria gdzie nawet tak rozbrykane dziewuszysko nie powinno było się zapuszczać. Stanął na werandzie wyciągając z kieszeni paczkę ulubionych papierosów. Po drugiej stronie ulicy zaparkowała znajoma taksówka. Znał kierowcę aż za dobrze. Czekał na NIĄ, bo na kogóż by innego. Nie zamienili ze sobą słowa od czasu tamtej pamiętnej kłótni. Po tylu latach wydawało mu się to nawet zabawnym. W końcu i tak zwyciężyłby bez żadnych dodatkowych podejść i prób. Charakterystyczny, gryzący w oczy dym owiał jego postawną sylwetkę. Pomyślał sobie, ze może właśnie dziś jest ten czas powrotu do przeszłości. Zszedł z podestu na starannie wyłożoną kostkę. Facet za kierownicą jakby pewny swego siedział niewzruszony. Wyrzucił, więc niedopałek przyspieszając kroku.
- Liam to jest trudniejsze niż przypuszczałem, nie potrafię tego zrobić, wszystko, co zapisze, brzmi niczym jakiś monolog pijanego filozofa, nie wiem jak ona może się tak otwierać przed kimś kogo na oczy nie widziała, chyba zaczynam ją podziwiać, kimkolwiek jest.
Siedzieli na sofie, na podłodze, na panelach rozłożonych w przedpokojach, na stole w kuchni, w łazience w brodziku, wszędzie tam gdzie było podwójne wygodne miejsce. Chodzili z tą pogiętą kartką po całym mieszkaniu. Szukali weny, odpowiedniego słownictwa, punktu początkowego, impulsu, który by ich poprowadził. Czegokolwiek. Nie poruszyli się nawet o milimetr mając zapisane to jedno proste zdanie 'Przepraszam, że mnie nie było, musiałam zrobić coś, co wymagało ode mnie pełnego zaangażowania'. Owszem, mieli świadomość, że ona by się nie tłumaczyła. Raczej od progu przeszłaby do rzeczy mówiąc o wszystkim tym, co zebrała w umyśle przez kolejne dni nieobecności.
Zwisał z tej parszywej kanapy z głową w dół kładąc sobie na twarzy niezapisany fragment strzępu papieru. Stopy oparł o ścianę, kompletnie stracił rozeznanie w tym, co chciałby napisać a co powinien był zamieścić w tym liście.
- Daj mi to Niall, chyba wiem jak to zakończyć. - Koniec? To słowo nie przedstawiało pozytywów. W swojej historii miało wiele parszywych zakończeń. Nie był wstanie postawić ostatecznej kropki.
Ile
minęło już dni odkąd pierwszy raz do Ciebie napisałam? Nie stało się to
wczoraj. Tydzień temu też nie. Miesiąc? Mam ku temu wątpliwości. Nigdy nie
byłam mistrzem zapamiętywania dat. Osób. Dziwne, Ciebie pamiętam wyjątkowo
dobrze. Stoisz za każdym dniem począwszy od tych najbardziej pochmurnych. To
nie będzie nic długiego. Nie rozpędzaj się, więc bo zanim poczujesz, że
nasyciłeś się mną dostatecznie bardzo, ja postawię ostatnią kropkę. Za dużo
chyba już padło słów. Moich, nie Twoich a uwierz chciałabym w końcu usłyszeć
Twój głos. To głupie? Jestem zbyt nachalna? Zbyt naiwna? Możesz przecież okazać
się gwałcicielem poszukiwanym listem gończym w granicach czterech państw. Lee
mówi, że wyolbrzymiam tak wiele spraw i faktów. Trudno, mogę przecież być
strachliwą nastolatką, przynajmniej ktoś będzie czuł potrzebę by mnie przytulić
do piersi.
Przytulisz
mnie w sobotni wieczór?
Tak
bardzo bym chciała.
Annie
- Nie damy mu tego Liam. - O ile wcześniej był za tym szalonym pomysłem to to, co przeczytał przeszło w jakiś sposób jego oczekiwania. To ingerowało w cielesność. Teraz musieliby znaleźć dziewczynę, przekonać Louisa do spotkania z nią, i na samym końcu tej podróży musieliby patrzeć jak tania aktoreczka kłamie, wije smutne historie, zaplata się wokół ich najlepszego przyjaciela. A gdy czas minąłby w przypływach sympatycznych fal w końcu zerwałaby z nim mówiąc, że pomyliła uczucia? W głowie mu się to nie mieściło. Nie potrafił się przez to przebić.
- Lepsze takie kłamstwo Niall, niż żeby tkwił w chorobie do końca dni. - Gdyby istniało inne rozwiązanie na pewno by je odkryli. Musieliby je odkryć, bo starali się tak bardzo. Całymi dniami. Przycisnął dłonie do twarzy. Ciemne mroczki tańczyły przed jego błękitnymi oczami. On ich za to zabije. Nie będzie miał żadnych skrupułów, a każdy sąd uniewinni go. Debilizm. Czysty nieskalany niczym debilizm.
- A jeśli będzie jeszcze gorzej? - Trudno było przejść obojętnie obok tych obaw. One narastały, rozprzestrzeniały się niczym chwasty. Jeden wyrwany powoływał do życia tuzin następnych. Raz po raz. Aż do znudzenia. Upił łyk mineralnej wody, wsuwając ten mały pergamin, do idealnie prostej zielonej koperty.
- Chyba wszyscy doszliśmy do tego momentu, w którym nie przypuszczamy, że mogłoby być gorzej. - A jeśli jednak się mylili? Jeśli droga, którą szli tylko z pozoru była odpowiednią? Coś zakuło go w piersi. Dziwny impuls niemożliwy do przeoczenia. Za późno było na strach. Za późno było odwołanie podjętych decyzji.
_______________________________________________
Rozdział 6. O zgrozo nie ma ani Annie ani Lou. Tak sobie pomyślałyśmy, że damy im odpocząć, niech sobie poukładają w główkach to i owo, żeby wejść do akcji z podwójną porcją energii. Zaniedbywałyśmy Liama, tak więc proszę was bardzo, oto szerszy debiut, niech ma chłopak, co się będzie błąkał po kątach. Wszystkich trzeba dopieszczać choćby w minimalnym stopniu. No i w ankiecie był drugi a skoro powiedziało się A to trzeba powiedzieć i B. Będzie go więcej oj będzie. Już zacieram łapki bo wiem co się nam przytrafi.
W ogóle wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka moje Misie, Pysie i inne Gumisie. Święto jest, święto trzeba uczcić nawet gdy jest takie jakieś, byle jakie. Nieistotne. Cmokersy słodkie przesyła wam Young xD
Nie lubicie Lee zwanej Skazą? xD No jak tak można? Ona jest taka indywidualna. Dobra fakt, też jej nie toleruje, ale za słodko by im było od tego całego miziania się i pocieszania. Dziewczyna wprowadza trochę rzeczywistości do ich bajki. Niech sobie odstawia szopki póki mi się dobiera się do Nialla, me gusta ^.^
Co ja jeszcze chciałam? Mamy Zombie Apokalipsę, o tam po prawo w bannerku. Trzeba klikusia zrobić i przeczytać bo jest dobre. Sama siebie po pleckach poklepałam, bo w końcu coś mi się podoba, a ostatnio było z tym tragicznie.
Czytamy, komentujemy i czekamy na więcej xD
Owszem pracuje nad czymś, tzn teoretycznie bo w praktyce wygląda to tak, ze przez moje wrodzone roztrzepanie zapominam ze miałam cokolwiek pisać i tak mi to zleciało, wiec Gab nie musisz się niczego obawiać. To Young jest tu mózgiem operacji, a ja tu tylko sprzątam :P
Ooo zombiaczki <3 Musicie to przeczytać, po prostu rozkazuje wam, bo jeżeli nie to to się skończy źle, o! xD No i wszystkiego dobrego słoneczka i 'niech los zawsze wam sprzyja' jak to powiedziała pewna kobiecina :* D.