24 lipiec 2009
Annabelle Horan wzywana jest do sekretariatu dyżurnego opiekuna kolonii.
Obecność obowiązkowa, zignorowanie komunikatu zostanie surowo ukarane. Możliwe
jest odesłanie do domu w trybie natychmiastowym. Powtarzamy Annabelle Horan
wzywana jest do sekretariatu dyżurnego opiekuna kolonii. Annabelle Horan...
Uśmiechnęła się szelmowsko
ściągając z siebie spoconą sportową koszulkę. Krótkie ubłocone spodenki
niemalże natychmiast powędrowały jej śladem. Nie słyszała nawoływania starej
sekretarki, nie widziała wywieszonej w korytarzu gigantycznej ulotki głoszącej
rozpoczęcie jej poszukiwań. Miała dużo ciekawsze rzeczy do roboty. Na przykład
tracenie dziewictwa, zapoznawanie się ze sztuką Kamasutry i sprawianie
przyjemności komuś, kogo może nie kochała, ale lubiła dostatecznie bardzo by
być wstanie iść z nim do łóżka. Roześmiała się po raz kolejny wyciskając
nadmiar wody z wilgotnych kasztanowych włosów.
- Czemu je farbujesz Annie? - Rzucił do niej poszukując w odmętach
szafy ostatniej czystej koszulki jaką mogłaby na siebie wciągnąć. Wolał nie
kusić swoich współlokatorów jej kształtami. Ustne umowy mają to do siebie, że
nigdy nie zostały zapisane, a to czyni je tak nienaturalnie prostymi do
złamania.
- A dlaczego nie? Lubię je takie, lubię gdy ludzie nie patrzą na mnie jak
na blondynkę niespełna rozumu, stereotypy Li, platynowe włosy kojarzą się z
pustakami lub plastikami, a mi jeszcze daleko do takich światopoglądów. - W
zasadzie nie lubiła się tłumaczyć, ale przy nim traciła ten dziwaczny syczący
na wszystkich hart ducha. To przecież tylko zwyczajne pytanie, na które powinno
się odpowiedzieć nie szukając w nim drugiego dna.
- Wolę naturalne, choć nigdy ich nie widziałem. - Kąciki ust uniosły
się w zawadiackim grymasie. Słodki był, taki naturalnie niewinny. Wybrała go
sobie z tłumu nawiedzonych uczniaków licząc na to, że te wakacje nie muszą być
wcale doszczętnie straconymi.
- Kiedyś je zobaczysz moja gwiazdo. – Wybuchnęła śmiechem, doskonale
zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo nienawidził, gdy ktoś wypominał mu przegrany
udział w x factor. Dla niej to było coś wielkiego, dla niego rozpoczęty rozdział,
z którego ktoś powyrywał kartki w połowie drogi. Nie drażniła go celowo.
Sądziła, że czasem przywyknie do tego, że nie wszystko od razu staje się
rzeczywistością, walka jest ciężka, a przegranie bitwy nie oznacza porażki w
wojnie.
- Za tydzień wracasz do Irlandii panno idealna. - To on tak myślał,
ona miała przed sobą kilka niedokończonych spraw, z którymi musiała się uporać.
W domu nikt za nią nie tęsknił. Wszyscy do granic obrzygania podniecali się
nowym członkiem rodziny. Ją jakoś ten mały smród nie fascynował, był prawie, że
wrzodem na jej spokojnej jedynaczej egzystencji. Odebrała to niejako zdradę w
stosunku do Molly. Co by pomyślała jej matka gdyby dożyła czasu, w których
Victor obracał dziesięć lat młodsze wielbicielki drogich samochodów? Tak, tatuś
postradał zmysły, a żeby zamknąć jej buzię wysłał ją wprost w morską bryzę
opłacając podwójny kurs nurkowania i żeglugi. Nic jej tak wewnętrznie nie
przejęło jak jego oznajmienie, że nie czuje się winny.
- Zostaje z Tobą głupolu, już ci powiedziałam, że tak szybko mnie się nie
pozbędziesz. - Rzuciła w niego koszmarnie śmierdzącym czymś, co kiedyś
najprawdopodobniej spełniało rolę skarpetki. - Zbieramy zabawki i jedziemy Francji, mam klucze, mam dobry humor i
przede wszystkim mam aktywną kartę kredytową. - Kto mógł ją zatrzymać? Teraz
czy później? Czuła się panią nieba i ziemi, wybraną boginką wszelkich ziemskich
dobrobytów. 'Ej Li jak z nią nie
pojedziesz to ja jestem wolny i chętny' tubalny głos poszybował z wejścia
wprost do ich uszu. Odwróciła się niespiesznie, a jej błękitnym oczom ukazał
się obraz małego grubaska wtaczającego się do pomieszczenia wraz z eskortą
połowy drużyny rugby. Uniosła teatralnie brwi poruszając nimi kokieteryjnie.
- Słyszałeś Li? Cas jest chętny żeby zastąpić Cię w kilku ciekawych
aspektach pożycia partnerskiego. - Wysunęła język w jego kierunku
zarzucając na ramiona prawie przezroczystą zieloną koszulę. Zawsze lubiła ten
kolor, pełen nadziei i pierwotnego żywota. Wszystko sprowadzało się do
pierwszych oznak egzystencji. Trawa kiełkowała, wypuszczała pędy ku słońcu,
przebijała się przez grząskie terytoria. Wspinała się po szczeblach surowego
żywota.
- Jakaś ty durna Annie. - Przyciągnął jej twarz do swojej spijając z
ust ostatnie wilgotne kropelki. Nie dało się nie lubić jej beztroskiego,
radosnego podejścia do całego wszechświata. Patrzyła na ludzi przez zakupione
dawno temu różowe okulary, sięgała po coś i dostawała to nawet, jeśli musiałaby
walczyć o nagrodę do ostatniej kropli krwi.
- Ty wcale nie mądrzejszy Li. - Zmierzwiła palcami jego przydługą
grzywkę. Jeszcze nie wiedziała, że dobra zabawa z zasady mija zbyt szybko by
czerpać z niej satysfakcję na dłuższą metę. Oddała pocałunek raz drugi, a gdy w
końcu dopięła ostatni guzik męskiego odzienia na swej piersi wyszła na korytarz
starając się nie narobić wokół siebie zbyt wielu szkód.
25
lipiec 2009. 5:45 Skrzydło damskie
- Nie możesz mi tego robić, co cię tak właściwie obchodzi, z kim sypiam i
dlaczego nie ma mnie w pokoju, gdy powinnam tam być. Nagle obudziły się w tobie
rodzicielskie instynkty? Victor no chyba nie mówisz tak całkiem poważnie. Nie
odbudujesz tych relacji, bo nagle Ci się przypomniało, ze oprócz cycatej żony i
synalka, fajdającego tuzin pampersów dziennie masz jeszcze córkę.
Ona nie wybaczała, nie potrafiła zapomnieć,
choć starała się jak mogła najmocniej. Gapiła się całymi nocami w sufit
zastanawiając się, co jest z nią nie tak, że własny ojciec nie potrafi na nią
spojrzeć przychylnym wzrokiem. Łudziła się, że może zrobi w końcu coś, co go
zadowoli. Jakże się myliła. Grała na tej cholernej harfie rzewne sonaty,
wygrywała pieprzone konkursy recytatorskie, a on nie był w stanie poklepać ją
po ramieniu, mówiąc, że jest z niej dumny. Zaparła się resztkami sił dosięgając
ramionami klamki pokojowych drzwi.
- Przestań przynosić mi wstyd przy ludziach, co by do cholery powiedziała
na to Twoja matka. - Ta dłoń na jego policzku nie była przypadkiem.
Uderzyła go, nie pierwszy i nie ostatni raz. Wrzeszczała godzinami, żeby nie
traktował Molly jak tarczy, jak miecza, jak bezpiecznego argumentu
uspokajającego rozwścieczone zwierze żyjące w jego córce. Nie dawała mu do tego
prawa. W dniu, w którym przysiągł wierność Morgan stracił dawne, ustalone w
urzędach przywileje. Czekała na cios z jego strony, o dziwo roztarł jedynie
zaczerwienione miejsce i wpatrując się w nią z niepokojem wyszeptał to swoje 'nie ujdzie Ci to płazem'. Co jej mógł
zrobić? Szkoła z internatem? Wyjazd na drugi koniec świata? I tak nie miała
przyjaciół, nie miała się czego trzymać, nie miała do czego wracać i za czym
tęsknić.
- Nie masz mnie tatusiu, nigdy mnie nie miałeś - wysyczała na wpół
przytomnie. Wczesna pora, zarwana noc robiły jednak swoje. Znajomy taksówkarz z
postoju w Londynie zebrał z pokoju wszystkie jej walizki. Odkleił z makaty
przypięte pocztówki, sprawdził dwa razy każdą jedną szufladę, zajrzał pod łóżko
odkrywając we wnęce turkusowego troskliwego misia. Tak, jego też zabrał, choć
nie wyraziła na to przyzwolenia. Zrezygnowała jednak z walki. Ludzie tacy jak
on zazwyczaj nie chcieli niczego złego, ale też z braku skali porównawczej nie
mieli pojęcia, że usiłują zadowolić kogoś na siłę.
- Bierz torebkę i do samochodu, NIE BĘDĘ POWTARZAŁ TEGO DWA RAZY -
pomyślała, że mógłby tak krzyczeć całe wieki, a jej nawet by to nie wzruszyło.
Może jego podwładni lękali się mocy pana przedsiębiorcy, ale ona?
Zneutralizowana wieczornym wypitym piwem miała w głębokim poważaniu wszelkie
jego prawdziwe i nie prawdziwe uczucia. On stanowił jedynie dodatkowy element
wyposażenia wnętrza, jego środki płatnicze mogły podarować jej trochę szczęścia,
ale sama osoba? Marny z niego był pożytek jako z człowieka.
- CHCE SIĘ Z KIMŚ POŻEGNAĆ I NIE MOŻESZ MI TEGO ZABRONIĆ - zawarczała
wściekle wciskając stopy w czarne martensy. Była wredna, cyniczna, egoistyczną mendą,
ale przyzwyczajała się do ludzi i kochała ich swoją indywidualną, pokręconą
wersja miłości. - NIE MOŻESZ MI ZABRONIĆ
DO JASNEJ CHOLERY! - Im głośniej wrzeszczała tym bardziej żałosne zaczynało
się to wydawać. Victor stał niewzruszony wciąż trzymając dłoń na włączniku
światła. Oczekując jej rozsądnego działania. Miał ją za szaleńca? Za zwariowaną
dziewczynkę, której przydałoby się porządne lanie? Nie, on wciąż i nieustannie
winił się za jej trudny charakter, za samotność, jaka stanowiła dla niej
codzienność, za każdy pojedynczy grymas niezadowolenia na jej twarzy. Za jej
prywatne życiowe nieszczęście.
- Pięć minut Annabelle, masz swoje ostatnie pięć minut.
5:56
Skrzydło męskie
Ciemna wstęga linoleum wiła się pod
jej stopami niczym ośmiorniczka przepowiadająca nieszczęście. W takich chwilach
przypominasz sobie o tych wszystkich niedojedzonych chińskich ciasteczkach z
pieprzonymi wróżbami rodem z mydlanych oper 'miej oczy otwarte, to co widzisz nie jest tym, co istnieje', 'szanuj czas, godziny choć długie mijają
niczym sekundy gdy nadchodzi pora rozstania', 'powiedz te słowa zanim ugrzęzną ci w gardle wieczną ciszą'. Kpiła
z nich, szydziła i wyśmiewała, bo niby jak podstarzała Azjatka o włosach
lejących się niczym makaron mogła decydować o jej najbliższej przyszłości?
Wszystko było sumą jakichś wydarzeń. Przechodząc dzisiaj na czerwonym świetle
mogłeś zdążyć na wyczekiwany spektakl. Oczekując bezpiecznej zieleni mogło cię
minąć kilka cennych minut, które stracone zostałyby bezpowrotnie. Wsunęła się
do pokoju najciszej jak tylko potrafiła. Łóżko przy drzwiach trzeszczko
niemiłosiernie wyładowane po brzegi cielskiem, Caspiana. W dali za woalką
stworzoną przypadkiem przez wiatr z delikatnej zasłonki, mruczał coś spokojnie
Li. Nigdy nie uwierzył jej, że mówi przez sen. Tak dowiedziała się o jego
pierwszej miłości, o ulubionym rodzaju deseru, o książce, którą kupił zeszłej
zimy, a która wciąż zalegała na jego półce czekając na bardziej twórcze czasy.
- Moja gwiazdo? – jęknęła, a głos się jej załamywał. Nigdy nie
potrafiła się żegnać, każde słowo wydawało się zbyt płytkie i kłamliwe by móc
nim zaspokoić całe wewnętrzne rozedrganie, desperacje rodzącą się w gardle,
kołatanie serca słyszalne w samym środku czaszki. W uszach jej szumiało i w
ustach wyschło. Nie spał mocno. Wielokrotnie śmiała się z tego, że on nocami
jedynie czuwa. Pilnuje spokoju wszystkich wokół nie mając w pamięci własnego
zmęczenia. Zerknął kątem oka na zegarek robiąc jej gram dodatkowego miejsca.
- Annabelle? Jezu jest szósta rano, możemy zepchnąć twoją potrzebę
porannego biegania i zająć się czymś bardziej rekreacyjnym? - Wcale nie
świntuszył, nie miał nawet tego na myśli. - Możemy pospać godzinę dłużej? - To tylko ona zawsze nadawała słowom
dziwny wydźwięk, dodawała do prostego przekazu całkiem skomplikowane
rozwiązania wcale niesplątanych myśli. Lubiła sobie utrudniać życie, ale o tym
wiedziała doskonale bez zbędnego przypominania. Przytuliła się nieporadnie do
jego boku poprawiając wygniecioną poduszkę.
- Hej, wiesz, że to były najlepsze wakacje w moim popieprzonym życiu?
- Gdzieś spod koca dało się słyszeć przytłumione 'yhym' uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie jak pierwszy
raz nabiła mu guza nie trafiając w golfową piłkę, jak on zrzucił ją z konia,
gdy dopiero starała się na nim utrzymać. - Będę
za Tobą tęsknić, gdy to wszystko już się skończy. - Nachyliła się nad nim
by złożyć pocałunek na jego czole. Nie chciała go męczyć własnym wyjazdem, nie
chciała mu zawracać sobą głowy. Odwrócił się natrafiając na jej usta.
- Nie skończy, śpij już marudo. - Przygryzł jej dolną wargę. Chyba
zaszczepiła w nim ziarenko wiary we wszystkie niemożliwe do zrealizowania
rzeczy. Dała mu jakiś ukryty powód do walki o własne nieraz gigantyczne
marzenia. Boże, jak ona była z siebie cholernie dumna. Pan pesymista nagle
okazał się większym optymistą niż ona sama. Może nagle zapragnęła by ktoś
przejął na siebie połowę odpowiedzialności? Bo gdyby coś się nie udało zawsze
można by było płakać we dwójkę. Ukołysała go do snu własnym oddechem. Rozstania
bywają ciężkie, rozrywają duszę by jakiś jej fragment pozostał przy opuszczanej
osobie. Zamknęła za sobą drzwi oddychając spazmatycznie.
'Li powinnam była Ci powiedzieć o tym, że wszystko zmieniło tory. Wiesz,
że cokolwiek robiłam i cokolwiek mówiłam wtedy było wszystkim, na czym mi
zależało. Nigdy nie zamieniłabym tego na nic innego. Pamiętaj o tym.
Annabelle'
14
październik 2009
- Wciąż za nim tęsknisz, co? - Przesłodzony głos dobywające się ze
słuchawki telefony wyrwał ją z zamyślenia wywołanego przedłużającym się
zmęczeniem. Za dużo kofeiny w organizmie sprawnie odganiało nawet najmniejsze
symptomy snu. Kręciła się w łóżku z boku na bok starając się przyjąć jak
najbardziej wygodną pozycję. Każdy mięsień wołał o litość, każda tkanka
dosięgnięta nieprzyjemnym skurczem pulsowała intensywnie. Tęsknić można było za
czymś, do czego się przywykło, co stanowiło codzienność pełną radości i pasji.
Li był jedynie majakiem tamtych prostych dni, które odpłynęły. Opasłe tomiszcze
biologicznej encyklopedii spadło z hukiem na podłogę. Odrzucona na bok
filiżanka zakołysała się denkiem do spodu. Jej jasne, zamglone oczy podziwiały
obraz eterycznego tańca martwej sztuki.
- Było minęło Cleo, nie ma się, nad czym rozczulać. - Tylu innych
chłopców zabiegało o jej zainteresowanie. Tyle miała planów nieobejmujących
żadnych miłości, czym wiec się przejmowała? Co niepokoiło jej do tej pory
stabilnie oziębłą duszę? Westchnęła ciężko przeciągając się w łóżku. Gdzieś
tam, przypięte magnesem do metalowej tablicy, upstrzone serią uciekających
kolibrów istniało sobie zdjęcie wysokiego bruneta. Powstrzymała uśmiech
sięgający nawet źrenic. Podniosła się z posłania wciskając stopy w gigantyczne
bambosze. - Przeszłość niech pozostanie
przeszłością. - To takie proste, zero zmartwień, zero pytań bez odpowiedzi,
zero żalu i zastanawiania się, co mógł o niej pomyśleć. W jej głowie był jasnym
rycerzem z uśmiechem godnym anioła, w jej wspomnieniach nie miał wad, nie
drażnił niepokojąco ludzkimi przywarami. Takim chciała go zapamiętać.
- Holden Mitchell szuka dziewczyny na bal szkolny i wiesz, kogo chce
zabrać ze sobą? - Zasmucone tony przeszły w podniecone dźwięki. Dłoń
blondynki oderwała fotografię wrzucając ją w głębinę bieliźniarskiej szuflady.
Mitchell, to nazwisko mówiło jej niewiele. Niezbyt orientowała się w danych
tych wszystkich szkolnych podrywaczy, którzy szczycili się pokaźną listą
zaliczonych dziewczynek. - Brat szalonej
LeeAnn? - O tak teraz obraz stal się bardziej wyrazisty. Ile to razy
dochodziło między nimi do rękoczynów? Ile razy walczyły ze sobą dla czystej
zasady pozostania paniami królestwa, którym umownie władały?
- Wokalista Bridges I Burn? - Podsłuchały
kilka razy jak przy akompaniamencie kumpli wypróbowywał nowe dopiero, co
spisane kawałki. Czasami powiedziała mu cześć, od czasu do czasu odpowiedziała
na jakieś rzucone w jej kierunku pytanie, nigdy nie wchodziła w szersze
dyskusje, nie ciągnęło ją do pana sławnego, a i życiowy spokój był dla niej
silnym priorytetem. - Czy oni
przypadkiem nie chodzą wszędzie razem? To jakiś kazirodczy związek,
przynajmniej tak to wygląda - roześmiała się, bo zawsze miała to za
wariactwo, za czystą komedie omyłek, w której ona miała nieprzyjemność
uczestniczyć. Jaki normalny chłopak w jego wieku włóczył się z młodszą,
nadpobudliwą, zrzędliwą siostrzyczką, bo opuszczonych barakach szukając
inspiracji?
- Głupia! Holden jest adoptowany, nie ma kompletnie nic z nią wspólnego. - Cóż nie czuła pokusy
zgłębiania historii tego osobnika, nie kręciło ją to dostatecznie bardzo by
chciała zsyłać na siebie gniew czarnuli. Wolała żyć w swoim malm królestwie
kolorowych jednorożców kupkających motylkami. - On chce Ciebie zabrać, Ciebie Ann, Holden Mitchell powiedział
publicznie, że idzie z Annabelle Horan na najbliższą imprezę, a to czyni was
prawie parę, Holden Mitchell sobie Ciebie wybrał...
23
grudzień 2009
Czarna sukienka lśniła cekinami, światło
podwieszonych od sufitem girland majaczyło w plastikowych kryształkach tworząc
złudne na dla oczu wzory i barwy. Stała tuż przy scenie trzymając w dłoni
jednorazowy kubeczek pełen ponczu doprawionego tatkową wódką. Był bukiecik
przymocowany do jej nadgarstka, był ten sam kwiat przyczepiony do klapy jego
marynarki. Była limuzyna, spokojne melodie przetańczone w przytuleniu,
standardowe 'jak pięknie dzisiaj
wyglądasz' było wszystko to, o czym marzy prosta nastolatka. Czekała na ten
dzień wycięty rodem z amerykańskiego filmu gdzie w końcowej scenie w blasku
księżyca piękny kawaler całuje wybrankę swojego serca. Po tym nie byłoby już
miejsca na niepokój, smutek, niedocenianie, zaprzeczanie i bronienie się z
wszystkich możliwych sił. Upiła kolejną porcję napoju zerkając przelotem na
wyświetlacz srebrnego telefonu. Osiem nieodebranych połączeń od nieznanego
numeru, trzy wiadomości tekstowe, dwie głosowe. Czy była aż tak szaleńczo
ważna, że nawet tej nocy nie można było dać jej odetchnąć? Popularność ma swoją
cenę, przystawiła rozleniwionym gestem telefon do ucha wybierając numer
automatycznej sekretarki.
'Annabelle? Naprawdę liczę, że to ty, mam już
powoli dość pomyłek, nieaktywnych numerów, złych danych, przekłamanych nazwisk
i niedopowiedzianych nazw dzięki, którym mógłbym Cię znaleźć. Nie ułatwiasz mi
tego. Gdy mówiłaś, że kochasz uciekać wydawało mi się, że to tylko kokieteria,
byłaś w tym dobra Annie. Pozwalałaś mi oderwać się od rzeczywistości i uwierzyć
we wszystko to, co dawniej było niemalże nieosiągalne. Wiedziałem, co chce ci
powiedzieć. Układałem to sobie w głowie od tamtego poranka, gdy Cas
zakomunikował mi, że Twój pokój stoi pusty. Wiesz, co wtedy poczułem? Mój
najlepszy kumpel wiedział, że moja dziewczyna zapada się pod ziemie, a ja nie
miałem nawet delikatnych podejrzeń. Oszukałaś mnie Annie. Ta historia nie tak
miała się skończyć, nie pozwoliłem na to, to ty się obudziłaś, to ty nie
pozwoliłaś mi dalej śnić. Co jest z Tobą nie tak Annabelle? Zawsze wmawiałaś
mi, że chcieć to móc, a teraz? Teraz zaczyna mi się wydawać, że każde słowo,
każdy gest i każde spojrzenie było kłamstwem. Bo jedynie kłamcy uciekają, a ty
mi uciekłaś Annie, uciekłaś jak złodziejka tuż nad ranem. Boże nawet nie wiem
jak mam to zacząć, nieważne, przecież ty i tak wybrałaś.'
Trzask rozłączanego telefonu.
Wpatrywała się przed siebie jakby miała nadzieje na znalezienie rozwiązania.
Piętnastoletnie dziewczynki powinny mieć inne problemy, powinny nie wiedzieć
jak dobrać bluzkę do spódnicy, jaki odcień błyszczyka będzie najlepszy do różowych
trampek. Ona tymczasem burzyła tą dawno temu ustaloną hierarchie
problematyczności. Za dorosła wewnętrznie była na to wszystko. Taka stara mała
uwięziona w młodocianym ciele. Nie odstawiła cegiełki od ucha wybierając płynne
przejście do drugiej nagranej wypowiedzi. Chyba chciała żeby to był on, a może
bardziej się tego bała niż tego pragnęła?
'Hej królowo. Pamiętasz już swego zacnego
rycerza? Stoimy na balkonie widokowym Big Bena. Li jest wściekły, ale on zawsze
tak reaguje, gdy zależy mu na czymś za bardzo by mógł sobie z tym poradzić.
Straciłem kieszonkowe z ostatnich dwóch lat by moc tu go przywieźć, więc proszę
Cię jak starego przyjaciela, nie zawiedź mnie teraz. Wiesz gdzie powinnaś być,
prawda Annie? On nie poprosi, za dumny jest na to, złamałaś go, złamałaś go w
tak wielu miejscach, że sam go nie poskładam, nie jestem w stanie, to Twoja
historia i mój najlepszy kumpel. Powiedz mu to prosto w twarz on tego
potrzebuje.'
Gdyby potrafiła być tak cholernie
bezpośrednia w łamaniu mu serca zrobiłaby to już dawno temu. Dlaczego nie mogli
dostrzec, że robi to wszystko dla jego dobra? Nie powinna była otwierać ust
tamtego popołudnia, gdy zaczęła na niego wrzeszczeć bez żadnej konstruktywnej
przyczyny. Miała podły humor, kolejny raz pokłóciła się z ojcem, a on stał na tamtej
plaży gapiąc się na nią bezczelnie i szczerząc rząd idealnie prostych zębów w
śnieżnobiałym uśmiechu. Odebrała to jako zaczepkę. Tak, szalona była i niewiele
myślała zastanawiając się nad tym, dlaczego właściwie miałby ją denerwować
skoro nawet jej nie znał? Przepraszała go milion razy, a za każde ckliwe,
przesłodzone słowo otrzymywała uścisk zrozumienia. Może właśnie wtedy ją
zdobył. W zasadzie nawet nie musiał się wysilać, potrzebowała zmian, a on był
do tego idealnym kandydatem. Suchość w ustach zaspokoiła drinkiem. Holden
gdzieś w tle pobrzękiwał na gitarze starając się dostroić ją do odpowiednich
dźwięków. Mozolnie to wszystko szło do przodu. Spoceni, nieznani jej ludzie
przysłaniali widok, na co lepsze sytuacje. Ktoś z kimś kłócił się zawzięcie o
niestosowny dobór dodatków, inny ktoś usiłował przekonać kumpla, że
dzisiejszego wieczoru straci dziewictwo, a ona? Ona uniosła sukienkę w dłoniach
wycofując się instynktownie ku tylnym wyjściom.
Prószył śnieg. Gdy unosiła głowę ku
górze widziała jedynie lewitujący, anielski puch strząsany z granatowych
pierzastych chmur. Mróz szczypał w rumiane już policzki. Dłonie ukryła w
ciemnych, ciepłych rękawiczkach, te zaś dodatkowo wsunęła w obszerne kieszenie
szarego płaszcza. Brokat wieńczący fryzurę migotał dopieszczany latarnianym
blaskiem. Zamszowe pantofelki ślizgały się raz po raz po oblodzonych deptakach.
Nie zadzwoniła po taksówkę. Musiała pomyśleć, życie tu i życie tam różniły się
diametralnie. Ona była inna. Owszem chciała być normalna, ale czy na to
zasłużyła? Czy podołała wszystkim wyznaczonym przez los zadaniom? Przystanęła
po drugiej stronie ulicy zerkając w stronę wysuniętego do przodu balkonu
turystycznego. Nigdy tam nie była, zawsze chciała tam wejść i wiecznie czas
wydawał się nieodpowiedni, towarzystwo niezgrane, a humor zbyt podły by cieszyć
się ekscytującymi widokami. Zawsze jest ten pierwszy raz. Niektóre zapamiętuje
się do końca życia z czystą przyjemnością. Inne, choć usiłujesz je wyskrobać
żyletką z podświadomości żyją wciąż własnym parszywym życiem dręcząc i tak
zmęczoną duszę. Sądziła, że poradzi sobie ze zwykłym zauroczeniem, że pójdzie
tam i rzuci z pozoru nic nieznaczące 'daj
sobie ze mną spokój'. Wydawało się jej tak wiele, a gdy stanęła na tej
cholernej ruchliwej ulicy, gdy usiłowała przejść na drugą stronę poczuła się
niemalże naga w swojej bezbronności.
- Na co my tu czekamy stary? Przecież ona nie przyjdzie chyba nie
zaczęliśmy wierzyć w cuda? - Ściągnęła buty by obcasy nie zakłóciły szumu
szalejącego wiatru. Zatrzymała się w pół kroku. Jak bardzo poznał ją w ciągu
tych dwóch tygodni? Owszem, miała nie przyjść, bo za nic miała uczucia obcych.
Miała tańczyć z Holdenem do upadłego, miała się śmiać i wierzyć w nową
sposobność przygody. Tymczasem stała jak głupia naiwna na ostatnim schodku,
przy otwartych drzwiach słuchając czegoś, czego tak naprawdę usłyszeć nie
chciała. I nagle okazało się, że ją także może coś boleć, że jeszcze ma w sobie
zlepek uczuć obklejających serce, wnętrzności, szarpiących za krtań, gdy chce
się wrzasnąć, żeby przestał pieprzyć wszystkie te brednie.
- Nie wierzę w cuda Li, wierze w nią, wierze w Annabelle. - Poczciwy
Cas ostatkiem tchu ratujący jej dupsko z wiecznej opresji. Nigdy go nie
doceniała, bo czy docenia się szare eminencje stojące za naszymi zasługami, gdy
lud oczekuje tylko nas jako swoich bohaterów? Uśmiechnęła się gorzko tracąc
wigor minionych dni. Zakpiła z niego jak kpił z niej ojciec, nauczyła go
nadziei i nadzieje mu zabrała. To tak jakby obiecać skazanemu, że cofnie się
jego wyrok, a później samemu zaprowadzić go na szafot z czystą ironią szepcząc,
że się żartowało.
- Czego Ty od niej wymagasz? Nie potrafiła powiedzieć tego za pierwszym
razem nie powie i za drugim nawet gdybyś przywlókł ją tutaj końmi tylko i
wyłącznie dla mojego lepszego samopoczucia. - Aż takim była tchórzem? Za
taką była odbierana? Kiedy to się stało? Pamiętała jeszcze dziewczynę odważną,
stojącą na szczycie, machającą z niego do wszystkich tych, którzy nie dali
rady. Krok w przód. Co powiedzieć? Za co przeprosić? Czego trzymać się by nie
zatonąć, by egzystować na powierzchni. Zrobiła chyba najgłupszą rzecz, do
jakiej była zdolna, nie odezwała się, nie poruszyła wargami, nie dała znać, że
jest, że przyszła, że oto stawi czoło wszelkim jego pretensjom. Ona zwyczajnie,
jakby czas się zatrzymał, a przeszłość się nie wydarzyła, przytuliła się do
jego pleców wciskając dłonie w przestrzeń jego ramion. I zapachniało w jej
umyśle morską bryzą i świeżo skoszoną trawą i słońcem i solą i watą cukrową
kupioną na straganie przy molo. I nawet przestało być zimno, gdy jej twarz
utonęła w jego włosach.
- Mówiłem Ci, że w nią wierzę, mówiłem Ci. - Rozdźwięczał w
przestrzeni radosny krzyk Caspiana. Lodowata dłoń bruneta wsunęła się w jej
wełnianą rękawiczkę, choć nie powiedział jeszcze ni słowa. Czuła się tak
nienaturalnie spokojna, tyle w nim było niezakłamanej swobody, odprężającej
naturalności. Milczenie przy nim wydawało się być czymś uroczystym i
przepięknym. Liczyła na to cholerne ułaskawienie, na odpokutowanie, na
oswobodzenie z oczekiwania. Fiołkowa wiązanka wisiała nad jej głowa niczym
topór kata. Kwiatowa bransoletka przynależności do innej rzeczywistości. Chyba
pomyśleli o tym samym w jednym momencie. Jego palec przemknął po zlodowaciałych
płatkach ułamując jeden samotny i nawet Caspian przestał się cieszyć zaskoczony
tym całym napięciem. Odsunęła się. Suknia zalśniła błyskotkowym magicznym
cieniem.
- Nie chciałem tu być Ann, nie chciałem słyszeć tego 'żegnaj’, bo po to
tu przyszłaś prawda? - Nie, właśnie, że nie. Przyszła, bo chciała
powiedzieć mu jak wiele w niej zmienił, jak przyczynił się do odkrycia w niej emocji,
o których nie miała pojęcia. Jak wyciągnął ją na powierzchnie mając do
dyspozycji jedynie uśmiech i spokojne słowo. Chciała tu stać jak ta ostatnia
wariatka i wspominać wszystko po kolei, pierwszy pocałunek, pierwszy spacer i
nawet pierwszą potężną awanturę. Wiecznie się nie zgadzali, warczeli na siebie
jak te zwierzaki wypłoszone z klatek, a w ostateczności lgnęli do siebie tak
słodko pieszczotliwi. Chciała tu przyjść i z łzami w oczach powiedzieć mu, że
tęskniła, że to Victor jej nie pozwolił, że nawet, jeśli mówi jak bardzo go
nienawidzi to on wciąż jest jej ojcem i ona musi go słuchać. Pragnęła tego
momentu od chwili, w której zmęczona płaczem zasnęła uspokajana jego głosem
odtworzonym z telefonicznego nagrania. Pędziła na tą pieprzoną wieżę w tej
jebanej sukni balowej w tych cholernych pantofelkach kopciuszka żeby mu
powiedzieć, że chyba się zauroczyła tak pechowo, że nie jest w stanie sobie poradzić
z tym uczuciem.
- Powinnam była to powiedzieć już dawno temu, wybacz Li. - Okłamała
go, w tym przecież była najlepsza. Wypowiedziała to pożegnanie, a jej uszach
zabrzmiało ono niczym wyrok ostateczny, po którym nic nie miało już nastąpić.
Zero nowych świtów, zero przyjemnych snów, zero księżycowych nocy. Ona miała w
zwyczaju przynosić ludziom pecha, a on był ponad to. Uhonorowała go, dała mu
możliwość prowadzenia życia bez zbędnych płaczliwych, dziewczęcych problemów,
bez wizyt w klinikach, bez których nie potrafiła się obejść, bez uzależnień
spychających jej talenty na boczne tory. Dała mu to po przejściu, czego mógł
poczuć się szczęśliwym, wolnym i spełnionym nawet, jeśli ją samą miałoby to
boleć całymi wiekami. Zasługiwał na wygrane marzenia i ona jakkolwiek wielką
egoistka była nie mogła mu tego zabrać. Ciemna noc zasłoniła ją przed
ciekawskim wzrokiem gapiów, gdy rodem wyrwana z bajki przebiegała przez
oświetlone lodowisko. Zakołysała się chwiejnie w szpileczkach. Upadła na
kolana. Nawet nie płakała. Być może zabrakło jej łez, a może w końcu doszła do tego,
że i tak niczego nie może zmienić?
- Pokaż tą dłoń, Boże w życiu nie widziałem nikogo bardziej upartego od
Ciebie. Tak, wiem, że na to się nie umiera, ale wolałbym mieć małą pewność, co
do tego czy nie zaczniesz pluć krwią czy toczyć piany z ust. Po co w ogóle
byłaś na zewnątrz? Sama? Bez opieki? Mogłaś na mnie poczekać, zostawiłbym ich w
cholerę, poradziliby sobie beze mnie. - Troszczył się o nią, naprawdę się o
nią troszczył i nie miał pretensji i nie dopytywał całymi godzinami, dlaczego
jej dłoń przecięła się w tak nietypowym miejscu, a suknia cała mokra od śniegu
zwijała się śmiesznie wydając nieprzyjemne trzeszczące dźwięki. Nie
interesowało go, dlaczego bukiecik zahibernowany zyskawszy trochę ciepła przywiądł
zbyt wcześnie patrząc na godzinę, która właśnie wybiła. Pytał tylko o jedno,
czy czuje się dobrze, czy chce już jechać do domu i czy czegoś nie potrzebuje
prócz tego, o czym mówiła. Nie był księciem z bajki, miał swoje wady, całą
serię wad i bała się nawet, że może ją zostawić, gdy trafi się ładniejsza,
mądrzejsza, zabawniejsza. Lękała się przy nim samej siebie i tego, do czego
była zdolna. Li powiedziałby pewnie, że bez ryzyka nie ma nagród. Uniosła
delikatnie kąciki ust w uśmiechu. Czuła jeszcze na sobie jego zapach. Nie tak
intensywny jakby tego potrzebowała.
- Powiedziałeś kiedyś, że chciałbyś mieć takiego kogoś jak ja przy sobie.
- Żartowali, grali w idiotyczne gry, prawda czy wyzwanie. Powiedział jej tyle rzeczy,
od których bolała ją głowa. Nie podejrzewałaby go o jakiekolwiek uczucia
względem własnej osoby, nawet by tego nie wymyślała na potrzeby jakiejkolwiek
bzdurnej intrygi. Pochlebiło jej to i jednocześnie napawało dziwnym rodzajem
strachu. Jakby obawiała się zapomnieć o tych, którzy aktualnie żyli w jej małym
rozkołatanym serduszku. Złapał jej nadgarstki przyciągając do siebie. Zerknęła,
więc w te duże piwne oczy, które przypominały mu wszystkie te rysunkowe
postacie pełne nadpobudliwości i potrzeby zdobywania. Opuszki jego palców
przemykały po rozgrzanych splotach żył. Musiała wydostać się z tej pułapki
własnych emocji. Chciała się wydostać i nie wiedziała na dobrą sprawę jak ma
tego dokonać.
- Nie powiedziałem, że chciałbym mieć kogoś takiego, powiedziałem, że
chciałbym przy kimś takim być. - Wstrzymała powietrze, małe przezroczyste
kropelki wypełniły jej oczy. Tak właśnie tak to ujął. Wszystko pomieszała. On
nigdy nie był płytki. Zaskakiwał. Potrafił rozróżnić negatywy ubrane w
srebrzyste szaty pokusy. Nie wstydził się wyrażać opinie i stać w miejscu,
które wydało mu się najistotniejsze. To tylko ona liczyła na to, że gdy będzie
zwykłym skurwysynem wszystko wyda się zbyt skomplikowane i dramatyczne by o to
walczyć. Podwinęła stopy pod uda przysuwając się do niego minimalnie. Zawsze
lubiła wielowarstwowość zapachów. Nadawały uroku nawet najbardziej parszywym
chwilom. Neutralizowały niepokój błąkający się w zakamarkach mózgu. Jak łatwo i
prosto potrafiła oszukać samą siebie, że wcale nikogo nie potrzebuje.
- Holden? - Pierwszy raz tego wieczoru wypowiedziała jego imię na
głos i choć te usta nie miały tak przyjemnego smaku i choć nie sądziła, że
mogłaby oddać się mu od stóp do głów, chociaż czuła, że igra z własnym sercem
musiała dać sobie szansę, musiała chcieć, chociaż spróbować. Był dobry, nie
idealny, wady rodziły wady. Będąc zwyczajna nie możesz wymagać cudów. Nie
możesz błagać o nieosiągalne.
- Wiem Annie, ja wszystko wiem, nie musisz mi nic tłumaczyć. - Przełknęła
ślinę, gdy granica pomiędzy dwoma ciałami zmniejszyła się tak niebezpiecznie
bardzo. Skroń pulsowała w tańcu przebrzydłego mordercy. Raz po raz, coraz
silniej, coraz bardziej dogłębnie. Wwiercało się bólem w jej mózg uczucie
oszustwa. Panie i panowie ile jesteście w stanie zrobić dla siebie samych? Od
jednych możecie odejść by byli szczęśliwi innych przywiążecie do siebie
niewidzialną pępowiną. Kurwa. To takie proste określenie. Tatuś tak wiele razy
powtarzał by nie stawiać innych ponad wszelki priorytet, nie kochała go
przecież, on ją tak, ale co to znaczyło? Sam tego chciał, zaoferował się,
wyciągnął dłoń i pozwolił ją złapać.
- Ja nigdy nie będę dostatecznie naprawiona Holden byś mógł być ze mną
szczęśliwy. - Kazał zostawić to sobie, poprosił jedynie o czas, miała go
przecież pod dostatkiem, miała go tak wiele, że aż nim wymiotowała. Noce i
dnie. Zmierzchy i świty. Ostatni wolny taniec. Pierwsza godzina reszty całego
jej życia. Niespełnione uczucia rodzą nowe miłości. Przywiązanie stwarza
kochanie. On jej chciał. Ona potrzebowała zapomnieć, gdzieś po drodze
pocałowali się w alejce pełnej bzów. Darowany los jest lepszy od wiecznego
nieszczęścia. Sztuka kochania to gra oddawania samych siebie w zamian za radość
bliskich.
Fiołkowy bukiecik zasuszony słońcem
letnich dni spoczął w kryształowym pucharku pełnym plażowych bursztynów. Kępka
skoszonej w pełnym słońcu trawy nie pachniała już tak jak dawniej. Morski
odświeżacz powietrza był jedynie karykaturą. Twarz we wspomnieniach wyblakła.
Głos ucichł. Silne uczucia odeszły, te słabe ewoluowały w gorące i prawdziwe.
Trzy lata to nie całe życie. Trzy lata to dopiero początek.